Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Clarke~

Mieliśmy spore straty w ludziach po tej walce. Z mniej więcej 200 osób, które walczyło, znaleźliśmy ciała 73 osób. To mało biorąc pod uwagę jakie straty poniosło Trikru. Ale powiedz to matce, która straciła 17 - letniego syna, albo 10 - letniej dziewczynce, która straciła ojca. Czułam się jakby to była moja wina, że zginęli, ale Bellamy przekonywał mnie, że gdybym zgodziła się na sojusz, zginęło by więcej osób, z tym, że z rąk innych klanów. Może i miał racje.

Ale wciąż każde ciało, które znajdowaliśmy, było jak szpilka, która wbijała się w moje serce. Może dało się coś zrobić by zapobiec tej masakrze. Ale było już za późno, nie mogłam przywrócić im życia, nie mogłam oddać moim ludziom ich bliskich. Jedyne co mogłam zrobić, to zapewnić im godny pogrzeb.

Nie wiedzieliśmy co zrobić z ciałami poległych Ziemian. Założyliśmy, że Trikru będą chcieli również pochować swoich wojowników. Obawialiśmy się, że gdybyśmy sami spalili ich ciała, jeszcze bardziej rozgniewalibyśmy klan, dlatego po prostu wynieśliśmy ich ciała jakieś sto metrów poza Arkadię.

Były tam smacznym kąskiem dla dzikich zwierząt, ale to już nie była nasza sprawa. Jeśli się pospieszą, będą mieli jeszcze co zbierać, jeśli nie - no cóż, nikt im nie kazał nas atakować i ginąć.

Sprzątanie ciał trwało dwa dni. Była to mozolna praca, ciężka bo w końcu Ziemianie byli w większości rosłymi mężczyznami, którzy sporo ważyli. Ja, Bellamy, Kane i Abby przygotowywaliśmy pogrzeb naszych. Wszyscy byli zajęci. Ci którzy nie zajmowali się ciałami, zaczęli pracę nad naprawieniem zniszczonej bramy. Na szczęście ucierpiała tylko jej część, nie całość, ale i tak były to około 2 miesiące ciężkiej pracy. O budowie drewnianych domków, można było na razie zapomnieć.

Nastrój w Arkadii był iście ponury, ale nie było co się dziwić. Nawet ci, którzy nie stracili nikogo bliskiego byli przybici. Wygraliśmy tą bitwę, ale straciliśmy przy tym 73 młode osoby. Byliśmy osłabieni, gdyby ktoś nas teraz zaatakował, zginęli by wszyscy. Dlatego modliłam się, by Ziemianie odpuścili i zostawili nas w końcu w spokoju.

Lexa nie przeżyła bitwy. Zginęła od jednego strzału w głowę, prawdopodobnie nawet nie miała zamiaru brać udziału w walce, stała tylko z boku, przyglądając się. Nie mieliśmy pojęcia kto ją zabił. I szczerze mówiąc nie wnikaliśmy. Już wcześniej jej nienawidziłam, ale odkąd porwała Bella.. Życzyłam jej śmierci z całego serca.

Jej śmierć oznaczała, że Ziemianie zostali bez przywódcy, co teoretycznie powinno oznaczać koniec wojny. W końcu to z powodu Lexy i jej polityki, ta wojna w ogóle się zaczęła. Teraz będą musieli wybrać nowego Komandor i mogliśmy tylko mieć nadzieję, że będzie to ktoś bardziej rozsądny.

W trzeci dzień po bitwie, późnym popołudniem, niemalże wszyscy mieszkańcy Arkadii, zebrali się w miejscu, oddalonym od obozu o jakieś 200 metrów na wschód. Kilka stosów pogrzebowych było już gotowe do spalenia. Mnóstwo ludzi płakało, ci którzy nie płakali pocieszali swoich przyjaciół. Ja i Bellamy staliśmy na przedzie wraz z moją mamą i Kane'em. Cały czas trzymałam go kurczowo za rękę, miałam ochotę się rozpłakać, ale jego obecność dodawała mi otuchy.

Marcus rozpoczął krótką ceremonię pogrzebową.

-Zebraliśmy się, by uhonorować i pożegnać 73 naszych ludzi. Wszyscy walczyli dzielnie, broniąc Arkadii przed wrogiem. Ich śmierć nie poszła na marne. Dzięki ich poświęceniu obroniliśmy się, pokonaliśmy wojsko Trikru, mimo ich przewagi nad nami. Wszyscy pozostaną w naszych sercach jako prawdziwi bohaterowie, którzy przyczynili się do tego, że my - Ludzie Nieba - nie upadliśmy, wręcz przeciwnie. Pokazaliśmy Ziemianom, że jesteśmy silni i godni tego, by mieszkać na tej planecie w równym stopniu co oni. Nie traktujcie tego jako porażki. Traktujcie to jako szansę na lepsze jutro.

W pokoju możesz opuścić to wybrzeże,
W miłości możesz znaleźć następny,

Bezpiecznej przeprawy przez twoje podróże,
Aż do naszej ostatecznej podróży na Ziemię,
Może jeszcze się spotkamy.

-Może jeszcze się spotkamy. - tłum kilkuset ludzi odpowiedział jednogłośnie. Marcus osobiście zapalił po kolei wszystkie stosy pogrzebowe. Wielu ludzi łkało cicho, inni milczeli, niektórzy zmawiali ciche modlitwy. Można było usłyszeć śpiew ptaków i szum lasu. Pogoda była w miarę ładna, na szczęście nie padało. Słońce momentami świeciło jasno, za chwilę chowało się za chmurami.

Po około pięciu minutach większość osób zaczęło wracać spowrotem do Arkadii. Niektórzy zostali jeszcze, by we względnej samotności pożegnać swoich bliskich. Kane, moja mama i kilkoro strażników stali z boku i czekali cierpliwie, nie chcieli żeby ktoś został sam poza obozem.

Ja i Bellamy wróciliśmy do obozu, od rana kiepsko się czułam. Bellamy skakał wokół mnie, pytając co chwila czy czegoś nie potrzebuję, czy dać mi coś do picia albo do jedzenia, czy może jakieś leki, proponował mi nawet masaż stóp. Bawiła mnie ta jego troska, ale jednocześnie cieszyłam się jak wariatka, że go mam. Był słodki i uroczy kiedy tak się o mnie martwił, ale momentami naprawdę przesadzał.

Dużo ludzi udało się do stołówki. Nie była to pora posiłku, ale ludzie często tam przebywali. To było po prostu takie miejsce spotkań. Bellamy próbował mnie zmusić żebym poszła do pokoju się położyć, ale ja chciałam spędzić trochę czasu z moimi przyjaciółmi.

-Ciąża to nie choroba Bellamy, uspokój się, nic mi nie jest. Czuję się lepiej niż rano, nie przesadzaj. - mówiłam, kierując się do stołówki i ignorując jego protesty.

-A co jeśli zrobi ci się słabo i zemdlejesz? Albo zwymiotujesz? - Bellamy nie poddawał się.

-Jeśli zaraz nie przestaniesz, naślę na ciebie Murphy'ego i każę mu łazić za tobą krok w krok i gadać o tym,że powinien być ojcem chrzestnym. Co w sumie i tak robi, ale zazwyczaj każę mu się zamknąć, ale tym razem tego nie zrobię. I przestanę prać twoje skarpetki, które wiecznie zostawiasz rozrzucone po całym pokoju.

To go przekonało. Uśmiechnęłam się dumna z siebie i swojego zwycięstwa i przekroczyłam próg stołówki. Nasi przyjaciele już tam byli, zebrani przy jednym stole. Dołączyliśmy do nich. Nikt się nie śmiał i nie żartował tak jak zwykle, ale też nikt nie płakał. Wszyscy rozmawiali spokojnie.
Usiadłam obok Octavii, a na krześle przy moim - Bellamy.

-Hej. - Raven przywitała się z nami. Reszta po chwili też to zrobiła, ale bez większego entuzjazmu. Wszyscy byli raczej w podłych nastrojach, nic dziwnego. -Jak się czujesz? - dodała Reyes po chwili, zwracając się bezpośrednio do mnie.

-Rano dosyć słabo, ale już mi lepiej. - uśmiechnęłam się pokrzepiająco. -Zróbcie coś z Bellamy'm bo mam ochotę go zabić, panikuje jakbym miała już rodzić. - powiedziałam do moich przyjaciół, na co wszyscy parsknęli, a uszy Bellamy'ego zrobiły się czerwone. Nastrój przy stole zaczął się poprawiać.

-Wcale nie panikuję. - burknął pod nosem Bellamy, co rozbawiło mnie jeszcze bardziej.

-Hej Bell. - odezwał się Murphy. - To co z tym ojcem chrzestnym? - spytał, już mniej więcej po raz tysięczny. Bell zgrzytnął zębami.

-Już ci powiedziałem, że się zgadzam, ale pod warunkiem, że wreszcie zamkniesz jadaczkę i przestaniesz pytać. - odparł Bellamy.

Murphy wyszczerzył się. -Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć kumplu. Zobaczysz, będę najlepszym wujkiem pod słońcem. - zapewnił, na co Jasper parsknął.

-Żartujesz? Oczywiście, że to ja będę najlepszym wujkiem! Jestem najzabawniejszy z was wszystkich, to dziecko mnie pokocha! - powiedział Jordan z entuzjazmem.

Pokręciłam głową, szczerząc się jak wariatka. Kochałam moich przyjaciół - nawet Murphy'ego - i nie wyobrażałam sobie jak wyglądałoby moje życie bez nich. Albo jak wyglądałoby moje życie bez Bella.  Spojrzałam na niego, na jego uśmiechniętą twarz. Chwyciłam go za rękę i on także na mnie spojrzał. Uśmiechnęłam się do niego a on do mnie. Nie potrzebowaliśmy słów, znaliśmy się tak dobrze, że w jednym prostym spojrzeniu byliśmy w stanie wyrazić całą miłość do siebie nawzajem.

Wiedziałam, że z nim chcę spędzić resztę życia. Kochałam go jak nikogo innego na świecie i wiedziałam, że on kocha mnie. Był moim przyjacielem i bratnią duszą. Był moim szczęściem i nikt nie był w stanie mi tego szczęścia odebrać.
______________________________________
Hej hej! Ze smutkiem informuję was, że to już ostatni rozdział 😔 na dniach pojawi się jeszcze epilog.
Ale jeśli kogoś smuci, że to koniec to nie martwcie się! W przygotowaniu jest kolejne ff tym razem w nieco innych klimatach,ale może wam się spodoba 😁

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro