Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Bellamy~

Ziemianie się nie cackali. Kiedy tylko Lexa opuściła pomieszczenie, dwaj mężczyźni od razu zaczęli mnie ciągnąć spowrotem do celi. Nie miałem pojęcia po co to robią, Lexa w końcu powiedziała, że mogą ze mną zrobić co chcą. Spodziewałem się, że zabiją mnie natychmiast. Po co sobie robić problem i ciągnąć mnie spowrotem do lochów? Obawiałem się, że nie chcę znać odpowiedzi na to pytanie.

Ziemianie wepchnęli mnie do mojej celi. I mówiąc "wepchnęli" mam dokładnie to na myśli. Dobrze, że miałem wolne ręce bo poleciałbym na twarz i prawdopodobnie złamał nos. Zanim zdążyłem się podnieść, obaj byli już przy mnie. Próbowałem się wyszarpać, ale nic z tego. Byli znacznie silniejsi, było ich dwóch, a ja byłem głodny, spragniony, zmęczony, zmarznięty (postanowiono pozbawić mnie kurtki a tu na dole było zimno jak cholera) a pulsowanie w mojej głowie nadal nie ustało.

Tym razem nie przykuli mnie do podłogi a do ściany. I to w taki sposób, że obie ręce miałem nad głową, a na ziemi stałem jedynie na palcach. Nie było to zbyt komfortowe i zacząłem się zastanawiać czy to ma być jakiś rodzaj tortur : zostawią mnie tu, w takiej pozycji, aż nie umrę z pragnienia.

-I co teraz panowie? Zostawicie mnie tak wiszącego na ścianie? Nie łatwiej byłoby mnie zabić? Pozbylibyście się problemu i zajęli się swoimi sprawami. Nie żebym coś sugerował.

Chyba ich wkurzyłem.

Jeden z nich wyciągnął nóż. Duży nóż, który wyglądał również na piekielnie ostry. Zamknąłem oczy i zacząłem żegnać się z życiem. Pomyślałem o Clarke. Nie powiedziałem jej, że ją kocham. To znaczy powiedziałem, ale ona tego nie pamiętała i mogła już sobie nigdy nie przypomnieć. Pamiętała mnie jako samolubnego dupka. Przez chwilę myślałem, że może zakochała się we mnie drugi raz, w końcu odwzajemniła pocałunek. Ale potem i tak mnie odrzuciła, nie tłumacząc nawet dlaczego. Ale teraz to już i tak nie miało znaczenia.

Oczekiwałem jednego szybkiego pchnięcia nożem w pierś ale się przeliczyłem. Owszem poczułem ostrze na piersi, ale Ziemianin wcale nie zamierzał mnie zabić. Przynajmniej nie tak szybko. Nigdzie mu się nie spieszyło, wbił nóż na tyle mocno bym zaczął krwawić i by sprawić mi ból, ale nie by zabić.

Zacisnąłem zęby. Postanowiłem, że nie dam mu tej satysfakcji, że nie będę krzyczał z bólu. Ostrze z mojej piersi przeniosło się na mój brzuch i tam wbiło się równie mocno. W życiu nie czułem takiego bólu. Ale dla nich to było chyba niewystarczające, bo drugi z nich, ten który nie trzymał noża, walnął mnie w twarz. Z pięści. Mocno. Poczułem w ustach krew. Wyplułem ją tuż pod nogi obu Ziemian. To ich tylko podburzyło, dostałem w twarz drugi raz, tym razem w pobliże oka, po czym nastąpiło jeszcze kopnięcie w kostkę.

Syknąłem z bólu, ale nie krzyknąłem. Jeszcze nie. Musiałem przynajmniej udawać silnego.

Ziemianie chyba dopiero zaczynali swoją zabawę. Przestałem liczyć cięcia, było ich zbyt wiele. Zacząłem tracić przytomność. Za każdym razem, gdy głowa opadała mi w dół i zaczynałem mdleć dostawałem cios w twarz. Mężczyźni za wszelką cenę chcieli żebym był przytomny kiedy będą się nade mną znęcać. Torturowanie ludzi to najwyraźniej dla nich rodzaj rozrywki, sposób na spędzenie wolnego czasu bo wydawali się świetnie się bawić.

Krwawiłem z ran na brzuchu, piersi, rękach i z jednej u podstawy szyji. Zastanawiałem się jak to w ogóle możliwe, że jeszcze żyłem. Najwyraźniej straciłem mniej krwi niż mi się wydawało, może rany były płytsze niż sądziłem. Ale płytkie czy głębokie bolały jak cholera. Jęczałem z bólu, zacząłem modlić się o śmierć. Chciałem tylko, żeby to się już skończyło.

-Proszę.. - powiedziałem ledwo słyszalnym szeptem. -Proszę, po prostu mnie zabijcie..

W odpowiedzi otrzymałem jedynie kolejne cięcie na brzuchu. Tym razem nie wytrzymałem i zacząłem wrzeszczeć. Wrzeszczałem tak długo, aż mój organizm nie wytrzymał tego wszystkiego, przed oczami zrobiło mi się ciemno i straciłem przytomność.


~Octavia~

Wyruszyliśmy natychmiast po zebraniu "ekipy ratowniczej". Nie wyszliśmy oczywiście główną bramą, a dziurą, która w niej widniała, o której wiedzieli chyba wszyscy prócz Kanclerza. Ja, Lincoln, Murphy, Monty, Jasper i Miller. Szliśmy parami Murphy i Monty ubezpieczali przód naszego korowodu a Jasper i Miller tył. Ja i Lincoln nie mieliśmy pistoletów więc szliśmy w środku. Zapadał już zmierzch, co zdecydowanie nam nie pomagało, a wręcz utrudniało wszystko a w dodatku było niebezpieczne, ale miałam to gdzieś. Musiałam ratować brata.

Szliśmy już dobrą godzinę, kiedy nagle Murphy podniósł w górę rękę nakazując nam byśmy stanęli. Było już ciemno, więc poświecił latarką przed sobą. Po chwili usłyszałam głos Monty'ego :

-O Boże...

-Co się dzieje? Monty? - spytałam zaniepokojona i podeszłam do niego bliżej. Spojrzałam w kierunku, w którym skierowane było światło latarki i ujrzałam leżącego na ziemi mężczyznę. -Bellamy..? - natychmiast podeszłam bliżej. Murphy poszedł za mną by użyczyć mi latarki.

To naprawdę był Bellamy. Natychmiast sprawdziłam puls na jego szyji, ale nic nie poczułam.

-Nie, nie, nie.. - zaczęłam mówić do siebie i przyłożyłam palce jeszcze raz tym razem skupiając się bardziej. Bellamy żył! Puls był ledwo wyczuwalny, ale był tam, klatka piersiowa unosiła się nieznacznie.

Przyjrzałam mu się i zakryłam usta dłonią. Na ciele miał liczne rany cięte, zbyt dużo by je zliczyć. Nadgarstki miał całe zakrwawione, prawdopodobnie od kajdanów. Czoło pokrywał mu zimny pot. Torturowali go tam, torturowali mojego brata a potem porzucili w lesie żeby umarł w męczarniach. Jak jakieś zwierzę.

Byłam w szoku, nie mogłam się ruszyć. Na szczęście chłopaki byli obok i zachowali zimną krew. Usłyszałam Lincolna :

-Octavia, nie mamy czasu, on umiera. Będziemy go nieść na zmianę. -  Spojrzałam na niego i kiwnęłam głową. Odsunęłam się robiąc mu miejsce. Lincoln podniósł Bella i zaczęliśmy iść spowrotem w stronę Arkadii. Dojście tutaj zajęło nam godzinę. Droga powrotna miała zająć conajmniej drugie tyle zważywszy na to, że trzeba było nieść ciężar jakim był Bellamy.

Byłam przerażona, jego stan był tragiczny. Praktycznie nie miał szans by to przeżyć, ciągle tracił krew. Poprzysiągłam sobie w myślach, że dowiem się kto zrobił to mojego bratu i ten ktoś za to zapłaci. Długą i bolesną śmiercią.

Droga dłużyła się w nieskończoność. Co chwila sprawdzałam, czy Bellamy jeszcze żyje. Jego oddech stawał się coraz płytszy a ja byłam coraz bardziej przerażona. Mój brat nie mógł umrzeć, co ja bym zrobiła bez niego? Wychował mnie, zawsze był przy mnie. Przyleciał tu za mną, bo nie chciał by stała mi się krzywda. Teraz ja musiałam go ratować, ale nie wiedziałam czy jestem w stanie to zrobić.

Kiedy wreszcie dotarliśmy do Arkadii natychmiast pobiegłam do pokoju Abby. Zaczęłam walić pięściami w jej drzwi, miałam gdzieś, że był środek nocy. Otworzyła mi po chwili patrząc na mnie jak na wariatkę, ale moja mina musiała być przerażona bo Abby natychmiast spoważniała.

-Octavia co się stało?

-Bellamy.. Ranny.. Szybko.. - zdołałam z siebie tylko wydusić, zdyszana od biegu. Kobieta nie zastanawiała się, nie przebierając się z pidżamy rzuciła tylko :

-Biegnij po Jacksona, będzie mi potrzebny. - nie musiała mi dwa razy powtarzać. Zdążyłam jeszcze zobaczyć w tle pokoju zmartwionego Kane'a po czym pobiegłam po Jacksona.

Wpadliśmy razem do "szpitala" mijając po drodze Johna, Jaspera, Monty'ego i Millera. Bellamy leżał już na jednym z łóżek, Lincoln stał z boku. Abby i Jackson zabrali się do ratowania życia mojemu bratu. Chciałam jakoś pomóc, ale wiedziałam, że nie mogę. Po pierwsze nie znałam się na medycynie a po drugie trzęsłam się jak osika.

Lincoln wyprowadził mnie z pomieszczenia. Powiedział chłopakom, że więcej już się nie da w tej chwili zrobić i że mogą iść jeśli chcą, ale postanowili, że będą czekać, aż nie dowiedzą się, że z Bellem wszystko w porządku. Uśmiechnęłam się do nich smutno. Bellamy nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jakich miał cudownych przyjaciół.

Lincoln objął mnie ramieniem i usiedliśmy wszyscy na podłodze przed drzwiami, czekając. Modliłam się do wszystkich znanych mi bogów by mój brat wyszedł z tego cało.
______________________________________
Hej hej! Lubicie mnie jeszcze? ;_____;
Trochę się boję, że przez ten rozdział już nie.😖 Mam nadzieję, że mi to wybaczycie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro