Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Dwa miesiące wcześniej*
~Clarke~

Biegłam ile sił w nogach w kierunku bramy. Grupa właśnie wróciła z polowania a wśród nich Bellamy. Ale coś było nie tak. Czterech mężczyzn wspólnymi siłami nie nieśli zwierzyny, po którą poszli. Nieśli człowieka. Od razu go rozpoznałam. Bellamy był ranny, najwyraźniej bardzo poważnie. Przestałam widzieć otoczenie i wszystko co działo się wokół mnie, widziałam tylko jego.

Kiedy do nich dobiegłam nawet nie pytałam co się stało, byłam zbyt zszokowana i przerażona. Było źle, bardzo źle. Bellamy musiał mieć bardzo głęboką ranę w brzuchu, krew przesiąkła całkowicie przez materiał, koszulka z niebieskiej zrobiła się czerwona.

-O mój Boże Bellamy.. - to było wszystko co byłam w stanie z siebie wydobyć, poczułam łzy spływające po moich policzkach ale zignorowałam je.

-Puma. Wyskoczyła znikąd. Żaden z nas nie zdążył zareagować. - wyjaśnił mi Miller, który był jednym z niosących Bella. Nie odpowiedziałam, nie byłam w stanie. Szłam po prostu obok nich aż nie doszliśmy do skrzydła szpitalnego. Abby i Jackson byli zszokowani stanem chłopaka.

-Połóżcie go tu. - powiedziała moja mama, wskazując na najbliższe łóżko. Otarłam szybko łzy z twarzy. Musiałam się skupić, musiałam go ratować. Podeszłam szybko do łóżka, na którym pozostali położyli Bellamy'ego, ale Abby powiedziała stanowczym głosem :

-Musisz wyjść Clarke. Nie jesteś w stanie mu pomóc, cała się trzęsiesz. Ja i Jackson go uratujemy, obiecuję ci.

Spojrzałam na nią. Miała rację. Byłam roztrzęsiona, łzy wciąż spływały po mojej twarzy, wszystko było rozmazane. Pokiwałam głową i pogłaskałam Bella po włosach. Wyglądał tak spokojnie, jakby po prostu sobie spał. Ale zobaczyłam także, że zrobił się cały blady, a gdy się przyjrzałam ujrzałam pot spływający mu po czole. Mężczyzna, którego kochałam umierał na moich oczach a ja nie mogłam zrobić nic żeby mu pomóc.

Poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu. Zobaczyłam Millera patrzącego na mnie ze współczuciem.

-Chodź Clarke. - powiedział do mnie cicho, lecz stanowczo. Spojrzałam jeszcze raz na Bella i wyszłam z Millerem z pomieszczenia.

Następną godzinę siedziałam na podłodze pod drzwiami. Płakałam i błagałam Boga by Bellamy wyszedł z tego cało. Nie mogłam go stracić. Po prostu nie mogłam. Zaledwie od miesiąca byłam naprawdę szczęśliwa, oczywiście że coś musiało się stać. Może szczęście nie było mi pisane? Nam obydwu?

Nigdy wcześniej tak się nie bałam. Byłam przerażona i wściekła, chciałam wrzeszczeć, dlaczego Bellamy? Dlaczego to jemu musiało coś się stać? Gdybym mogła zamieniłabym się z nim miejscami. Wszystko, byle by nie cierpiał. Nie zdążyłam powiedzieć mu, że go kocham. Co jeśli już nie będę miała okazji?

-Kocham cię Bellamy. - wyszeptałam cicho, mimo że oczywiście nie mógł mnie słyszeć. -Proszę cię, nie zostawiaj mnie...

Chwilę później Abby uchyliła drzwi. Zerwałam się z miejsca. -Co z nim? - spytałam.

-Będzie żył. - powiedziała moja mama. Uleciało ze mnie całe powietrze. Nigdy nie czułam takiej ulgi. -Jest przytomny, możesz z nim porozmawiać. - uśmiechnęła się do mnie i wyszła z pokoju, kiwnęła na Jacksona by zrobił to samo. Bellamy leżał na łóżku, bez koszulki, brzuch miał niemal cały zakryty bandażami. Poczułam, że uśmiecham się szeroko, on zrobił to samo.

-Boże.. - powiedziałam podchodząc do niego.

-To ja Bellamy, ale mówiono mi, że podobieństwo jest uderzające. - to było niewiarygodne, że był w stanie w tej sytuacji żartować.

-Oh, zamknij się.. - powiedziałam i pocałowałam go. Odwzajemnił pocałunek z całą mocą na jaką było go stać w tamtej chwili. Gdy oderwałam się od niego nagle poczułam złość.

-Nigdy więcej mi tego nie rób! - krzyknęłam. Bellamy spojrzał na mnie jakbym była nienormalna. -Wiesz jak się o ciebie bałam??! Obiecałeś mi, że będziesz uważał! Dlaczego nie uważałeś?!

-Clarke spokojnie. - powiedział Bellamy. -Uważałem, naprawdę, ale to się wydarzyło tak szybko.. Przecież nie zrobiłem tego specjalnie! Dlaczego na mnie wrzeszczysz?! - teraz on też podniósł głos.

-Bo cię kocham ty kretynie! Bałam się, że cię stracę, rozumiesz?! - wybuchłam. Łzy znowu zalewały mi oczy. Wiedziałam, że zachowuję się jak rozpuszczony bachor, ale nie obchodziło mnie to.

-Kkochasz mnie? - zapytał zszokowany Bell. Patrzał na mnie tymi swoimi wielkimi brązowymi oczami, nie wierząc w to co mówię.

-Oczywiście, że tak. - powiedziałam, tym razem już cicho. -Kocham cię, proszę nie strasz mnie tak więcej. - na twarz Bella powoli, spowrotem wypełzł uśmiech, który tak uwielbiałam.

-Ja też cię kocham Clarke. Postaram się bardziej uważać na siebie, obiecuję. - powiedział. Przytuliłam go, starając się nie sprawić mu bólu. Mogłabym zostać w jego ramionach na wieczność. 

*Teraz*
~Bellamy~

Wróciłem właśnie z polowania i byłem szczerze wykończony całym dniem pracy. Marzyłem o tym żeby się już położyć i zasnąć. Ale zmęczenie było dobre. Nie miałem czasu by się zamartwiać, myśleć o Clarke.

Przechodziłem właśnie obok stołówki i wydawało mi się, że zobaczyłem tak dobrze znaną mi sylwetkę przy barze. W pierwszej chwili pomyślałem, że to zmęczenie i wzrok i umysł płatają mi figle, ale zawróciłem i przekonałem się, że miałem rację. Clarke siedziała sama przy barze, ze szklanką w ręce i smutnym wyrazem twarzy. Troska o nią wygrała ze zmęczeniem i ruszyłem w jej stronę by sprawdzić czy wszystko w porządku. Clarke raczej nie topiła smutków w alkoholu, coś musiało być mocno nie tak.

Clarke nie zauważyła, że do niej podszedłem więc położyłem jej rękę na ramieniu.

-Hej Księżniczko, wszystko okej? - zapytałem z troską. Dopiero teraz zauważyła moją obecność, podskoczyła na siedzeniu gdy ją dotknąłem, dlatego czym prędzej zabrałem dłoń.

-Bellamy. Umm.. Tak, jasne wszystko okej. - powiedziała ale nie przekonało mnie to ani trochę. Znałem ją zbyt dobrze, doskonale wiedziałem kiedy kłamie albo kiedy się czymś martwi. Teraz robiła obie te rzeczy. Usiadłem na wolnym krześle obok niej.

-Dobrze wiesz, że mnie nie okłamiesz Clarke. A teraz mów co się dzieje. - powiedziałem łagodnym głosem. Clarke westchnęła ciężko.

-To nic takiego Bellamy, serio. Cały dzień pracowałeś, powinieneś odpocząć. Nie przejmuj się moimi humorkami, zaraz mi przejdzie, naprawdę. - próbowała się mnie pozbyć ale Bellamy Blake nie poddaje się tak łatwo. Nic nie powiedziałem, patrzałem tylko na nią wyczekująco. Minęły może ze dwie minuty kiedy Clarke się złamała.

-Chodzi o to.. - zaczęła. -Mam tego dość. Minęły ponad dwa tygodnie i nic. Kompletnie nic. Nadal mam pustkę w głowie. Nie jestem w stanie niczego sobie przypomnieć, twoje opowieści nie pomagają. No i to wszystko co mi powiedziałeś, o tym co zrobiłam..

-Co my zrobiliśmy. - przerwałem jej. -Mówiłem ci, że nie jesteś w tym sama. - Clarke schowała twarz w dłoniach. Nie wiedziałem co mam robić. Wczoraj opowiedziałem jej o Mount Weather. I o Finnie. Nie chciałem tego robić ale musiałem, zasługiwała by wiedzieć, nie mogłem jej okłamywać. Kiedy jej to mówiłem nie wydawała się zbytnio poruszona. Najwyraźniej po prostu nie chciała załamywać się przy mnie. Musiała już w takim razie sporo wypić, bo zaczęła płakać. Ramiona jej się trzęsły, usłyszałem jej cichy szloch. Bolało mnie patrzenie jak przeżywała to wszystko od nowa.

Nie mogłem dłużej siedzieć bezczynnie i patrzeć. Przybliżyłem się do niej i delikatnie przytuliłem. Spodziewałem się, że mnie odepchnie, kopnie albo krzyknie na mnie ale nic takiego sie nie stało. Ku mojemu zdziwieniu Clarke otoczyła mnie ramionami i odwzajemniła uścisk. Przygarnąłem ją do siebie mocniej, a ona oparła głowę na moim ramieniu. Jej ciałem wciąż wstrząsał szloch.

-Ciii... Jestem przy tobie Clarke, wszystko będzie dobrze, obiecuję, proszę nie płacz już.. - szeptałem jej cicho do ucha, próbując ją uspokoić. Głaskałem ją po włosach i powtarzałem wciąż te same słowa, że jestem przy niej, że wszystko w porządku. Chyba pomogło bo Clarke zaczęła się uspokajać. Nie trzęsła się już, nie szlochała. Moja koszulka była przemoczona od jej łez ale nie obchodziło mnie to ani trochę. Nie obchodziło mnie w tamtej chwili nic poza nią.

W końcu Clarke oderwała się ode mnie ocierając pozostałości łez z twarzy. Odsunąłem się niechętnie. Już dawno nie widziałem jej w takim stanie, oczy miała czerwone od płaczu, na twarzy było widać ślady łez. Nienawidziłem widzieć ją taką, łamało mi to serce na pół. Najchętniej zabrałbym cały jej ból i przeniósł go na mnie żeby było jej lżej, ale niestety nie dało się tak. Odgarnąłem jej pojedynczy kosmyk włosów, który opadł jej na twarz. Spróbowała się nawet uśmiechnąć.

-Dziękuję Bellamy. - powiedziała słabym zachrypniętym głosem. Kiwnąłem głową i uśmiechnąłem się najbardziej szczerze jak tylko potrafiłem.

-Nie ma za co sk.. Clarke. - wypaliłem. Clarke spojrzała na mnie dziwnie. Serce zaczęło mi łomotać w piersi. Kretyn, kretyn, kretyn... - pomyślałem. O mały włos nie zwróciłem się do niej "skarbie". Najwyraźniej zacząłem na nowo się przy niej wyluzowywać. Całe szczęście, że w porę się zorientowałem co gadam, bo nie wytłumaczyłbym się z tego łatwo.

Clarke chyba była zbyt pijana by się przejąć bo nic nie powiedziała, wróciła natomiast do opróżniania swojej szklanki. Nie wiedziałem ile już wypiła ale biorąc pod uwagę to, że mnie nie zamordowała kiedy ją przytuliłem musiała wypić już połowę zapasów. Kiedy odłożyła szklankę na blat odsunąłem ją od niej.

-Wydaje mi się, że już ci wystarczy. - powiedziałem.

-Wyliczasz mi Blake? - spytała Clarke ale nie wydawała się być zła. Przyglądała mi się dłuższą chwilę. -Chyba zaczynam rozumieć co te wszystkie dziewczyny w tobie widzą. - powiedziała. Musiała wypić już raczej wszystkie zapasy a nie połowę z nich jak przypuszczałem. Zaśmiałem się.

-Zdecydowanie powinnaś już przestać pić. - powiedziałem. Clarke pokręciła głową, nadal wpatrując się we mnie. Zacząłem czuć się niekomfortowo pod tym spojrzeniem.

-Mówię serio. Jesteś całkiem przystojny. Nawet bardzo. No i nie jesteś już dupkiem. Zazwyczaj. - teraz już naprawdę czułem się dziwnie. Nie wiedziałem jak mam na to odpowiedzieć. -Pod tymi ciuszkami też jest całkiem nieźle. Aczkolwiek nie widziałam jeszcze wszystkiego, ale biorąc pod uwagę, że kiedy wylądowaliśmy na Ziemi, miałeś w namiocie conajmniej trzy niepełnoletnie dziewczyny dziennie, to cały musisz być niczego sobie. - kontynuowała swój wywód Clarke. Przestało mnie to bawić a zaczęło lekko przerażać. Zdarzało jej się tak mnie prowokować, ale wtedy po pierwsze byliśmy parą a po drugie Clarke była trzeźwa. W miarę.

Jakby tego było mało, dziewczyna przybliżyła się do mnie i położyła mi dłoń na kolanie. Spiąłem się jeszcze bardziej. Przez to, że od dwóch tygodni praktycznie nie mogłem w żaden sposób jej dotknąć by nie wywołać jej gniewu, nawet najmniejszy gest z jej strony wzbudzał we mnie dreszcz. Był to co prawda przyjemny dreszcz, ale sprawiał on, że traciłem kontrolę nad sobą i nad swoim ciałem. Z niechęcią zabrałem jej rękę z mojego kolana. Jedyną rzeczą, która sprawiała, że miałem siłę by to zrobić było to, że Clarke nie do końca wiedziała co robi. Była pijana i smutna, nie mógłbym jej wykorzystać w takiej chwili. To było by niewiarygodne świństwo.

-Daj spokój Bellamy. - zaprotestowała Clarke. -Widzę jak na mnie patrzysz, skanujesz mnie wzrokiem, gdy myślisz, że nie widzę. Nie jestem ślepa.

Cholera. Czyli jednak nie byłem tak dyskretny jak mi się wydawało. Niedobrze.

-Przestań Clarke. Jesteś pijana. Chodź, musisz się położyć. - powiedziałem i chwyciłem ją za nadgarstek, ciągnąc za sobą do jej pokoju.

-Pod warunkiem, że położysz się ze mną. - powiedziała głosem, który miał chyba być seksowny, ale nieszczególnie jej to wyszło. Przewróciłem tylko oczami i szedłem dalej. Kiedy dotarliśmy w końcu do drzwi jej pokoju, Clarke usiłowała otworzyć je kluczem, ale jak się można było spodziewać - nie była w stanie. Wyrwałem jej klucz i otwarłem drzwi, wprowadzając ją do środka.

Clarke, tak jak stała padła na łóżko, najwyraźniej dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego jaka jest zmęczona. Podszedłem do łóżka i ściągnąłem jej buty, by spało jej się choć trochę wygodniej. Przykryłem ją kocem i już miałem iść kiedy niespodziewanie chwyciła mnie za nadgarstek.

-Zostaniesz ze mną? - spytała cicho. Tym razem nie było w tym żadnego podtekstu. Domyśliłem się, że znowu dręczą ją koszmary. Wiedziałem, że rano będę tego żałował, ale ściągnąłem buty i kurtkę i położyłem się obok niej. Przykryłem się tym samym kocem co ona, ale starałem się zachować choć trochę dystansu między nami. Clarke najwyraźniej dystans nie obchodził bo po chwili przerzuciła przeze mnie swoje ramię i przytuliła się do mnie, kładąc jednocześnie swoją głowę na mojej klatce piersiowej.

Nie miałem czasu nacieszyć się tą chwilą, bo niemal natychmiast moje ciało przypomniało sobie o zmęczeniu i zapadłem w spokojny i głęboki sen.

______________________________________

Hej hej! Tadam oto kolejny flashback mam nadzieję, że przypadł wam do gustu. 😁 Jak myślicie, zachowanie Clarke wynikało tylko z ilości wypitego alkoholu czy może to coś więcej? Piszcie!

Pozdrawiam.😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro