14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

P.O.V  Carmen

Szliśmy w stronę stołówki. Dziwię się, że tutaj jest stołówka. Myślałam, że jej nie ma.

-Daleko jeszcze?- spytała się Sally.

-Zaraz będziemy- powiedziała Martina.

-Dobrze - powiedziała smutno dziewczynka. Spojrzałam na nią z uśmiechem. Odpowiedziała mi tym samym.

-Ej! Widzę jedną z zgub- powiedział Jack. Przy nim stał czarnowłosy chłopak z uśmieszkiem na twarzy. Tyle, że ten był wycięty. W ręku trzymał nóż. Ubrany był w bluzę brudną od krwi. Czyli rodzinka psychopatów. Ok.

-Kto to? - zapytała brunetka, która dopiero do nas dołączyła.

- Jeff!- w tym samym czasie krzyknęła Sally i wskoczyła na chłopaka.

-Zejdź.Ze.Mnie. - powiedział ostro Jeff.

-Nie - Dziewczynka jeszcze mocniej go przytuliła, nie zważła na jego słowa

-Eh...- westchnął czarnowłosy.

-No to tak- zaczął mówić Jack - To jest pani Zła - wskazał na Martinę, która zmierzyła go wzrokiem- ta tutaj to pani "Boję się wszystkiego co jest przy mnie"- pokazał na mnie. Prychnęłam, a chłopaki zaśmiali się- A ta brudna po lewej Złej pani, to pani płaczka.

-Ciota - podsumowała dziewczyna.

-A tak na serio to jest Martina, Carmen i ...?- Sally czekała, aż nowa powie swoje imię.

-Olivia - uśmiechnęła się - a co do twojej "płaczki" to prędzej ty nią jesteś- odgryzła się brunetka.

-Tyle, że to nie ja z płaczem przytuliłem się do Martiny - uśmiechnął się

-Gówniarz - powiedziała Oliv.

-Uwarzaj na słowa, jestem od ciebie starszy -Jack podszedł do brunetki i stanął z nią twarzą w twarz. Dziewczyna była od niego niższa o dwie głowy.

-Może i jesteś starszy, ale ja jestem mądrzejsza

-Ta, napewno, chyba w drugą stronę. Lepiej się ogarnij, bo nie chcielibyśmy by coś ci się stało.

-Pff, dużo mi zrobisz - powiedziała z powagą.

Spojrzałam na Jeff'a, który próbował się nie śmiać z tej kosmicznej sytuacji. Nie tylko on był podekscytowany tym zdarzeniem. -Martina jeszcze trochę a zaczęłaby się turlać po ziemi ze śmiechu.

-Na tyle mam siły by cię zabić -zaśmiał się Jack.

-Ała, ała!- Oliwia złapała się za "serce"- umieram, oh, zabiłeś mnie! - Zaśmiałam się

Nastała cisza, ponieważ zorientowaliśmy się, że Sally zniknęła. A przecież stała tu przed chwilą.

- rozdzielamy się- powiedział Jack i nim się obejżałam stałam sama na środku korytarza.

-Halo!?- zawołałam, nic, cisza. Zostawili mnie. Zaczęłam iść przed siebie. Najgorsze jest, że nie znam tego miejsca. Po moich policzkach spadały łzy. Jestem w sytuacji bez wyjścia. Co mam zrobić?

Otarłam łzy, starając się myśląc o czymś przyjemnym. To nie jest prawda.

Usiadłam na podłodze odchylając głowę do ściany. Pozwoliłam by łzy same leciały. Nie miałam siły by tego trzymać w sobie.

-Nadal uważasz, że dajesz sobie radę beze mnie?- przy mnie stał Ben. Zamknełam oczy. Czemu on musi zawsze przychodzić wtedy gdy jestem w załamaniu?

-Nie rozumiesz - szeptnęłam.

Blondyn chyba to usłyszał, bo zaśmiał się.

-Wiem więcej niż ty - powiedział z irytacją w głosie.

-Może i tak, ale nie znasz mnie i nie wiem, czy chciałabym byś mnie poznał. Ludzie tacy jak ty uwielbiają ranić, zachowywać się jak sadyści, potwory. Kochają zadawać ból i odbierać nadzieję. Może i nie jesteś taki, ale jeżeli nie ty dobijesz mnie psychicznie to ktoś inny. Na przykład Jack. Patrzysz na mnie jakbyś nie wiedział o kim mówię, ale dobrze go znasz. Właśnie dzięki tobie wiem jak się nazywa, przez ten cholerny sen, gdzie pokazałeś jaki jesteś. Dlatego się zmieniłam. Nienawidzę bólu, ale przyjmuje go całego. Staram się pokazać, że to nie boli, tyle że to jest bezsensu. Czym mocniej udaję, tym bardziej cierpię. Więc zostaw mnie, tak jak wszyscy, cały świat. Lubię być sama, kocham ciszę, czyż ona nie jest piękna?- chłopak stał jak wmurowany, nie odzywał się, tylko gapił na mnie. - Jak nie chcesz odpowiadać to nie. Zastanawiasz się pewnie po co ci o tym mówię. Mam już tego dość. Ludzie są zbyt zmienni, zbyt często ranią niewinnych. Jeżeli nie jesteś lubiany zamykasz się, niszczysz od środka. Nawet w domu jesteś gościem. Zachowujesz się jak zombie, nie jesz, nie pijesz. Z nikim nie rozmawiasz. Jesteś inny. Wszyscy to widzą ale nikt ci nie pomoże, nawet jeżeli prosisz. Tracisz wszystko. Rodzina, przyjaciele odchodzą. Nic się nie liczy . Masz ochotę zniknąć, przestać być problemem, ciężkim brzemiem na plecach innych. A potem dochodzi do tego, że wszystko znowu wraca do siebie, ale nie jest ci to dane, bo przeszłość powraca, historia lubi się powtarzać. I cały czas się powtarza, aż się nie poddasz. - powiedziałam spokojnie. Ben dalej tkwił w tej samej pozycji. Może za dużo informacji?

-Nie warto udać ludzią, bo oni zawsze się zawiodą, tym bardziej, gdy ty pokażesz im, że zależy ci na nich. Zostawią, opuszczą jak psa- dokończyłam.

-E..., mamy problem - przy Benie stał Jeff, wyglądał jakby go nie widział. Czy to jest możliwe?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro