2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~P.O.V. Carmen~

Od trzech dni siedzę w izolatce. O co im chodzi? Nie jestem chora psychicznie. Muszę stąd uciec. Faszerują mnie lekami psychotropowymi i podobnymi. Nie wytrzymam tu długo.

Wstałam z łóżka, które składało się z materaca i poduszki. Chcę stąd wyjść, nikomu nic nie zrobiłam.

Podeszłam do wielkich, metalowych drzwi. Mała szybka była zaparowana. W odbiciu widziałam wysoką brunetkę z bardzo jasną cerą. Miała podkrążone oczy.

Życie, które kiedyś było we mnie zniknęło. Moje piwne oczy straciły blask. Zmieniłam się przez te 3 tygodnie. 3 cholerne tygodnie już tu jestem!

Pomyśleć, że przez jedną durną kłutnię dostałam się tutaj. Bezpodstawnie mnie oskarżają.

Przez nich tylko cierpię.

Zacząłam chodzić po pokoiku. Był mały i obłożony materacem. Biały kolor był wszędzie. W tym miejscu łatwiej było zwariować niż w domu. Za jakiś czas będzie obiad. Do tego czasu muszę być spokojna i wyciszona. Nie mogą mieć powodu, by trzymać mnie tu dłużej.

Usiadłam pod ścianą. Jeżeli dobrze wyjdzie to jutro stąd wyjdę. Znowu wrócę do swojego małego pokoju na oddziale B. Pewnie od razu będą szukać pretekstu by znowu mnie tu zamknąć. Czemu oni lubią tak bardzo ranić człowieka? Niszczyć go od wewnątrz.

Mówią, że jestem niebezpieczna. Dlaczego? Bo lubię patrzeć jak ktoś cierpi, bo uwielbiam patrzeć na krew?

Przecież są różne osoby.

Zamykają ludzi którzy mają lekkie problemy w życiu a nie zamkną na przykład pedofila. Jeszcze będą mówili ,że nic nie zrobił. Gdzie tu sprawiedliwość?

Do moich uszu dobiegł zgrzyt zamka. W drzwiach stał wysoki blondyn z ciepłymi, miodowymi oczami. W ręku trzymał tacę z jedzeniem. Dwie bagietki i talerz jakiejś zupy. Do tego szklanka wody.

- Masz tu obiad - podszedł do mnie i dał mi tacę do ręki.
Pachniał cytrynami.

-Dzięki - chłopak wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Musi być tutaj nowy.

Skąd to wiem? Są dwa powody.
Nie znam go a drugi był dla mnie miły. Tutaj nikt mnie nie lubi, wszyscy są przeciwko mnie. Inne osoby z zaburzeniami znęcały się nademną a lekarze patrzyli tylko na to czy biorę leki i czy nie chcę uciec.

Jak i rodzice. Teraz nie muszą mnie utrzymywać. Nie muszą myśleć o mnie. Nic nie muszą robić. Dalej mogą pracować i mieć wszystko gdzieś. Nie potrzebuję ich.

Spojrzałam na mój obiad. Dziwna zupa jakby pomidorowa połączona z rosołem. Nawet zapach obrzydzał, ale muszę to zjeść. Inaczej będą mówić ,że mam zaburzenia jedzenia.

Spróbowałam jej. Jakby to powiedzieć... Smakowała jakby była zepsuta. Pewnie dodali do niej leków.

Po chwili talerz był pusty. Wszystko zjadłam. Co chyba źle na mnie wpłynęło. Czuję się... Tak ospale. Na prawdę, chyba było coś w tej zupie. Nie mogę zasnąć.

- Pani Gree? - do pokoju weszła starsza kobieta. Jej czarne jak smoła włosy były spięte w koka na nosie miała okulary. Ubrana była w białą togę (No, to co mają lekarze)

- Tak? - wstałam. Kobieta była wyższa odemnie o dwie głowy.

- Nazywam się Elizabeth, Jestem twoim nowym psychologiem - czy ja potrzebuję psychologa? Jedyne czego chcę to wolności i zrozumienia.

- yhym

- Choć za mną, powinniśmy się bardziej poznać - uśmiechneła się lekko, pokazując swoje dołeczki.

Wyszłam razem z Elizabeth z izolatki. Znowu białe korytarze i te zdziwione miny osób, które mnie nie lubią. Lekarze patrzyli na mnie z litością, a dzieciaki z obrzydzeniem i złością. Przecież nic im nie zrobiłam. Jakbym mogła, nauczyła bym ich szacunku.

- Tutaj Pani Gree - Kobieta wpuściła mnie do małego gabinetu. Zielone ściany były czymś nowym. Na środku pokoju było biórko i dwa krzesła. Przy ścianach, szafki z dokumentami. Naprzeciwko drzwi, było okno.

- Siadaj - Kobieta wskazała na krzesło obok mnie. Powoli usiadłam.

- A więc opowiedz z czym masz problem

- Ma pani to w aktach - powiedziałam spokojnie.

Kobieta zrobiła dziwną minę. Chyba jej nie pasowała moją odpowiedź. Trudno.

Elizabeth sięgnęła po coś w szafce biórka. Po chwili na nim leżała duża, biała teczka.

- Czyli masz czasem urojenia. Na czym one polegają. Co w nich widzisz?- powiedziała twardo.

Czy chcę jej o tym mówić. Nikt jeszcze nie pytał mnie o to.

- No, różne rzeczy widzę - kobietę nie zadowoliła moją odpowiedź. Patrzyła na mnie zimnym, kamiennym wzrokiem. A wydawała się taka miła.

- bardziej to sprecyzuj - poleciła.

- Ciemny pokój, Mokra podłoga, Krzyki i płacz. To tylko jedna ze scen, które widzę - powiedziałam sucho. Nie lubię, gdy mnie o takie coś pytają.

-Dobrze, a może widzisz coś co ciebie niepokoi? - spytała, tym razem spokojniej.

- Las, na drzewach były pętle z szubienic, na trawie pełno krwi.
Albo czasem widzę w cieniu jakby oczy i uśmiech, Wielki, błyszczący uśmiech. Zawsze do tego słychać śmiech, głośny, donośny śmiech...

Kobieta patrzyła na mnie z strachem w oczach. Chyba nigdy nie słyszała o takich rzeczach.
I dobrze, niech się dziwi.

- Dobrze, dziękuję Ci. Możesz wrócić do pokoju - powiedziała i zacząła zapisywać coś w dokumentach.

-Ale do izolatki? - spytałam. Nie chcę tam iść.

- Nie - Zaśmiała się. - do swojego pokoju w sektorze

Pokiwałam głową i wyszłam. Muszę jakoś stąd uciec. Muszę.


###
Podoba się? Pisać dalej? Czy to opowiadanie ma sens?

Jeżeli są błędy przepraszam. Staram się jak mogę

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro