*79*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przekroczyłam próg szpitala, w którym leżał Jensen wraz z Jaredem. Podeszłam do recepcji, pytając się czy mogłabym iść do sali Acklesa.

- Nie wpuszczamy paparazzi - stwierdziła.

- Nie jestem z paparazzi. Jestem przyjaciółką Jensena.

- Yhym. Każda tak mówi - spojrzała na mnie jakbym zjadła jej ostatniego pączka. W ostatniej sekundzie kiedy, chciała mi powiedzieć, żebym spieprzała, przypomniała mi się pewna rzecz, która mogła odmienić sens całej sprawy.

- Jestem zapisana w papierach Jensena jako osoba upoważniona do odbierania wiadomości o jego stanie zdrowia - przybiłam sobie mentalną piątkę.

- Już sprawdzam - obdarzyła mnie złowieszczym spojrzeniem i odwróciła się w stronę monitora, wpisując coś na klawiaturze. - Poproszę o dowód - podałam plastikowy identyfikator. - Yhym. Może pani wejść. Ale do sali może wejść dopiero po założeniu fartucha ochronnego.

- A gdzie leży Jensen?

- Na OIOM-ie - zamarłam, i do oczu napłynęły mi łzy.

- Dziękuję - nie byłam pewna czy Jensen nie zmienił dostępu do jego wyników, ale jak było widać zapomniał o tym albo zostawił to celowo.

Leżał. Jego całe ciało było w bandażach, a do tego był intubowany, aby mógł oddychać. Wchodząc do sali było słychać tylko pikanie maszyny monitorującej jego funkcje życiowe.

- Jensen... - dotknęłam dłonią jego czoła, jednego z niewielu miejsc bez szwu lub bandażu. - Słyszałam, że obroniłeś Jareda przed wybuchem... Gdy dowiedziałam się, co się stało na planie, przyleciałam jak najszybciej... - wypuściłam głośno powietrze z płuc. - Cholera, Jensen. Piszemy do siebie raz w tygodniu, a nie było po mojej myśli, żeby tak to się skończyło. Ja po prostu... moje życie bez twojego głosu, poczucia humoru, ciepła, gdy mnie przytulałeś straciło na wartości. Nic ani nikt nie był w stanie podnieść mnie na duchu... To co się stało na Jareda urodzinach... było błędem, ponieważ nie chciałam cierpieć... bałam się miłości. Będę żałować, jeśli ci tego nie powiem... Kocham Cię, Jensen - wstałam, zostawiając pocałunek na jego czole.

Wychodząc z sali, maszyny monitorujące jego stan zaczęły mocniej pikać.

- Cholera, migotanie przedsionków - salowy próbował wyciągnąć mnie z sali, lecz ja stałam i panikowałam patrząc na umierające ciało mężczyzny. - Jensen, nie! Nie umieraj, błagam Cię! Zostań ze mną - wychodząc z sali usłyszałam najstraszniejsze słowa w moim życiu.

- Serce się zatrzymało. Dajcie defibrylator!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro