*81*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[09:56]
Agnes: Jak źle jest?

[09:56]
Zoey: W skali od 1 do 10?

[09:56]
Agnes: Boję się usłyszeć odpowiedź...

[09:57]
Zoey: Mój smutek to 20, a kiepski stan  zdrowia Jensena to również 20. Chyba wiesz o co mi chodzi?

[09:57]
Zoey: Na szczęście Jaredowi nic nie jest.

Cały Internet i telewizja cierpiały z powodu braku jakichkolwiek informacji o stanie zdrowia Jensena i póki co na tamtą chwilę cieszyłam się z tego. Wchodząc do szpitala, minęłam kilku paparazzich, którzy nie wiedzieli, że jestem osobą, która wie o Jensenie zbyt dużo. Szłam wzdłuż korytarza, a stając tuż przed salą ujrzałam Jareda rozmawiającego z kimś.

- Witam - zaczepiłam, żeby zwrócono na mnie uwagę.

- Dzień Dobry, jestem Robert Singer, reżyser Supernatural.

- Chciał się dowiedzieć jak jest że stanem zdrowia Jensena - wtrącił Jared. - Reporterzy i fani chcą wiedzieć jak z nim jest.

- Na chwilę obecną nie informowałabym mediów o jego stanie zdrowia. Zrzucą się na ten szpital, a nie tego teraz potrzeba.

- Rozumiem.

- Niech Pan nie angażuje się teraz w media. Naprawdę wiem co mówię - spojrzał na mnie pytająco.

- Jest psychologiem. Wie co nieco o działaniu ludzkich umysłów - wyręczył mnie Jared.

- W jednym wielkim skrócie. A jako bliska osoba chciałabym uszanować prywatność Jensena - potaknęli jednocześnie w geście zrozumienia.

- W sumie to i lepiej, że nie muszę nic mówić. Reporterzy potrafią wchodzić w dupsko.

Mężczyzna odszedł a ja wraz z Jaredem weszliśmy do sali. Na stoliku obok łóżka postawiłam prawie identycznego misia jakiego podarował mi Jensen. Czarny pluszaczek był jedyną wesołą rzeczą w tym pomieszczeniu.

- Jensen, dzięki, że mnie uratowałeś. Będę ci wdzięczny do końca życia - uśmiechnął się słabo. - Stary, obudź się. Masz po co żyć i dla kogo.

- Jared ma rację. Przepraszam Cię jeszcze raz za to, że bałam się głębszej relacji z tobą. Mimo że, teraz też się boję, chcę spróbować - chwyciłam delikatnie palce Jensena. - Proszę.

Mężczyzna zaczął się krztusić rurką w gardle. Jared czym prędzej przywołał lekarza i pielęgniarki, i spanikowany zaczął chodzić po sali.

- Czemu się cieszysz? - zapytał.

- To, że się krztusi, oznacza o tym, że może samodzielnie oddychać - wypowiedziałam szczęśliwa. - On walczy... - wyszeptałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro