Wsparcie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***Wojtek***


Amelia ostatnio nie jest w najlepszym stanie psychicznym.Ciągle wydaje jej się,że wszystko robi źle,za mało się stara i  wygląda,jakby wiecznie ją coś bolało.Tłumacze jej,że wcale tak nie jest.Nie dociera do niej,że jest dla mnie najpiękniejsza na  świecie w każdym momencie. Nawet,tak jak teraz, w wersji saute, z potarganymi włosami.Tak zostałem wychowany. Odkąd pamiętam, ojciec powtarzał,że co by się nie działo,mam szanować i wspierać swoją partnerkę. Staram się jak mogę,żeby to stwierdzenie wcielać w życie,ale Amelia zdaje się nie słuchać.Jest święcie przekonana o swojej beznadziejności(której,rzecz jasna,nie ma. Jak dla mnie mogłaby już teraz być nagrodzona tytułem matki dekady).Jak dać jej do zrozumienia,że lepsza już nie będzie?Szczerze, boję się,że rozwinie się to u niej w jakąś depresję...


***


-Jak się dziś czujesz, kochanie?-pytam,kiedy wchodzi do salonu. Patrzy na mnie oczami błyszczącymi od łez.


-Tak jak wyglądam.


-Świetnie?


-Zajebiście,wiesz?-zapewnia sarkastycznie.-Ja wiem,że wózkiem trudno ci czasem gdzieś wjechać,ale na Boga, czy ty mnie nie widziałeś nago w łazience?


-Widziałem-przyznaję.-Chociażby dzisiaj rano.


-I co? Wyglądam normalnie?


-Jak najbardziej.


-Proszę,nie kłam- wybucha płaczem.


Próbuję poprawić jej humor. Odruchowo szukam w Internecie tego pamiętnego zdjęcia Religi i przygotowuję się do odegrania scenki.


-Kurde,profesorze,sprawa jest-mówię, uważnie obserwując reakcję żony. Na razie jest zaintrygowana- Chodzi o to,że taka jedna zafiksowana na pana punkcie studentka medycyny ma trochę za mało..poczucia własnej wartości.  Mógłby ją pan profesor nawiedzić we śnie,pogadać i wytłumaczyć,jak czaderską mamą jest dla naszej córeczki?


-Zbigniewa w to nie mieszaj-wzdycha,ale kątem oka widzę na jej twarzy cień uśmiechu.


-Widzisz?Śmieszy cię to!


-Bo to idiotyczne.


-Kiedyś dzieciaki pisały listy do idoli i jakoś nikogo to nie dziwiło. Ściany zawalone plakatami też były normalne.


-Wiem.Sama pisałam listy-odpowiada,ale zaraz zasłania usta,jakby powiedziała coś złego.


-Serio?! Masz je tu?


-Może mam,może nie mam...


-Pokaż!


-Przestań. Te listy to jest dno i wodorosty.Miałam trzynaście lat,kiedy je pisałam.


-Ile ich było?


Amelia liczy na palcach.


-Siedem


-A do kogo były?-dociekam.


-No to chyba jasne. Do Religi i całego zespołu,który robił z nim pierwszy przeszczep.


-Kto z nim operował?


-Zembala,Pasyk, Cichoń i Bochenek-wymienia ich po nazwisku,ale brzmi to tak,jak gdyby miała na myśli kogoś  bardzo sobie bliskiego.


-Z Religą to pięć osób. Do kogo były te pozostałe dwa?


-Do filmowych Religi i Zembali-uśmiecha się.


-Wysłałaś te listy?


-Gdzie tam! Kurzą się na dnie szuflady.Naprawdę myślisz,że tacy ludzie czytaliby wypociny jakiejś zupełnie nikomu nieznanej gówniary?Nie sądzę- kręci głową.


-Myślę,że gdybyś je wysłała,żonie i synowi Zbigniewa byłoby bardzo miło,że ktoś tak młody szanuje i pamięta o członku ich rodziny- przekonuję.


-Pamiętam,że tak je ładnie zapakowałam...Patryk się śmiał,że są wypieszczone,jakby miały trafić do brytyjskiej królowej,Już wybierałam się na pocztę. Jako adresatkę podałam właśnie Annę,żonę profesora-wspomina.-Ale ich nie wysłałam.Matka kazała mi nie robić  z siebie debilki.I jak tak teraz myślę,faktycznie miała rację.


-A gdybyś teraz miała okazję znowu je napisać,już jako dorosły człowiek i przyszła kardiochirurg,wysłałabyś?


-Nie wiem.


***


Rano budzi mnie telefon. Spoglądam na wpół otwartymi oczami na wyświetlacz.To Alicia Przez głowę przemyka mi myśl,że może coś złego stało się jej lub ciotce,więc odbieram bez chwili zastanowienia.


-Co się dzieje?-rzucam bez przywitania.


-Po pierwsze,good morning. Po drugie,nie stało się nic poza tym,że strasznie tu u was zimno. Gorzej niż w Ireland.


-Co? Skąd wiesz?


-Stoimy pod twoim blokiem. Więc może któreś z was podniesie swoje szanowne cztery litery i nas wpuści? Miał być odjazdowy prezent dla little princess,no to jest. Siebie wysłałyśmy,żeby pomóc.


-Dobra,daj mi chwilę-proszę,przesiadając się z łóżka na wózek.


***


Po trwającym dobrych czterdzieści minut zachwycaniu się Dianą,ciotka zamyka się z Amelką w sypialni. Podjeżdżam bliżej drzwi,żeby słyszeć,o czym rozmawiają.


-Absolutnie nie miej sobie za złe,że jesteś bez makijażu. Jesteś tak samo śliczna bez niego. A to,że się gorzej czujesz i wszystko cię boli?Normalka Też ledwo żyłam,jak urodziłam Alę. Poza tym,co wy tu macie za myślenie,że matka jest jak automat? Gówno prawda,za przeproszeniem. Wszystkie mamy czasem prawo nie mieć na coś siły, nie chcieć czegoś robić albo gorzej się czuć i spędzić cały dzień w łóżku.To zupełnie ludzkie!Daj sobie czasem pomóc przy malutkiej,a sama obejrzyj jakiś film,poczytaj,zrób dla siebie coś miłego. Masz dookoła bardzo dużo ludzi,którzy chcą ci pomóc. Korzystaj z tego!


-Dziękuję.



Już jestem!

A razem ze mną kolejny rozdział:)

Od razu powiem,żeby Was nie straszyć- nie zamierzam wpędzać Amelki w depresję.

Możecie odetchnąć z ulgą:)

Mam nadzieję,że rozdział przypadł Wam do gustu<3

Do następnego!

P.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro