Ulga

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***Wojtek***


Jakie to uczucie, znowu zobaczyć swojego przyjaciela szczęśliwego? Świetne. Szczególnie, jeżeli długo się go takiego nie widziało. Od czasu tragedii, która ich spotkała(oboje mają jeszcze opory, by nazywać te wydarzenia po imieniu), jedynym uśmiechem, który u Michała widziałem, był ten kpiący, może dla niektórych nawet bezczelny. Oczywiście, nie oczekiwałem od niego, żeby się szczerzył do wszystkiego, co widzi, kiedy jego świat runął u podstaw. 


Po prostu było mi go strasznie szkoda( i w sumie nadal jest). Kiedy odwiedziliśmy ich w Warszawie, wyglądał wprost...okropnie. Z zapadniętą twarzą, niepokojąco bladą skórą i wielkimi czarnymi cieniami pod oczami, przywodził na myśl kogoś leczącego się na raka, czy jakąś inną równie poważną chorobę. Jakby czas w w jego przypadku jeszcze bardziej przyśpieszył i Michu nie dobiegał trzydziestki, tylko pięćdziesiątki. 


W niczym nie przypominał wtedy tej wersji siebie, którą do tamtego momentu znałem. Chociaż...on wtedy prawie w ogóle nie przypominał siebie. W żadnej wersji. Był cieniem człowieka, który- nie wiem, jakim cudem- utrzymywał się na powierzchni ziemi. 


Ale...jeśli się zastanowię, miał powód, by się na powierzchni utrzymywać. To dla żony starał się trzymać fason. Zawsze taki był. Kiedy w życiu jego rodziny coś się działo, on to wszystko trzymał w sobie. A kiedyś, w okresie między podstawówką a liceum, był strasznie wrażliwy.


Jego dziadek go z tego dość brutalnie ,,wyleczył", pytając: ,,Jesteś chłop, czy baba?". Dwunastoletni wówczas Michał uznał za pewnik, że  facetom nie wolno płakać. Nawet na pogrzebie ukochanej prababci.


W takich momentach jeszcze bardziej doceniam swoich rodziców i to, że jednak pozwalali mi płakać, kiedy było mi to potrzebne, zapewniając, że - wręcz przeciwnie- każdemu czasem się to przydaje.


***


Od jakiegoś czasu w naszym życiu dzieją się rzeczy całkiem...zabawne. Mój ojciec zaczął kolejne studia. Pewnego dnia stwierdził, że poza geografią, będzie uczył biologii. Skąd mu się to wzięło, nie wiem. Utrzymuje, że to pewnego rodzaju prezent na pięćdziesiątkę. 


- Tato... - słyszę za sobą córkę. 


- Tak, skarbie?


- Czemu dziadek znowu chodzi do szkoły?


Tak naprawdę, to z niej nigdy nie wyszedł, śmieję się w myślach.


- Bo się uczy.


- To nauczyciele też się muszą uczyć?


- Każdy musi, Diana. Tylko każdy na swój sposób. A dziadek po prostu stwierdził, że chce uczyć dzieci jeszcze innego przedmiotu.


- Można tak?


- Jasne. W liceum miałem chemię i fizykę z tą samą panią - wspominam.


- Była miła?


- Nie. Ani trochę. Ciągle krzyczała, że nic nie wiemy. 


-  Na moją klasę nie krzyczała- wtrąca Amelka.


- Bo wy byliście mądrzy. U mnie połowa to byli ludzie, którzy się na tym profilu z przypadku znaleźli. Oni faktycznie prawie nic nie wiedzieli. Uwierzyli mi  w ten kit o ,,prawie łoma"


- Czym?


- Prawie zakładającym, że im cięższy łom, tym lżejsza śmierć. 


Obie uderzają się otwartą dłonią w czoło.


- Co? Was to nie śmieszy?


- Zastanawiam się, skąd to wziąłeś.


- Jak to: skąd? Od Michała!


Bo wtedy jeszcze się  śmiał.


***


- Chyba faktycznie dobrze im zrobiła ta Sycylia- zauważa Amelia, układając się obok mnie na kanapie, a ja odruchowo otaczam ją ramieniem.


- Tak myślisz?


- To widać. Nie wiem tylko, na ile ta poprawa ich relacji jest szczera. Na zdjęciach można wszystko pokazać. W rzeczywistości mogli się sobie przecież rzucić do gardła po wyłączeniu aparatu.


- Chyba  jest szczera- przekonuję. - Rozmawiałem z nim. Ponoć wczoraj spali ze sobą po raz pierwszy od...no wiesz... mówił, że przypomniał sobie, jak było im ze sobą dobrze do niedawna i chyba nie chcą skreślać wszystkiego tego, co im się udało zbudować przez prawie dziesięć lat wspólnego życia.


- A zbudowali coś pięknego. 


- Tak samo jak my, kochanie.


Hej!

Oto kolejny, tym razem nieco spokojniejszy rozdział:)

Miał być wczoraj, ale standardowo musiałam go dopracować.

Mam nadzieję, że Wam się podoba, mimo tego lekkiego poślizgu<3

Do następnego!

P.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro