Wyjazd życia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***Wojtek***


Z każdej wycieczki, na której w życiu byłem, mam jakieś miłe wspomnienia. Czasem są to pamiątki typu magnes czy kubek, czasem zdjęcia, a jeszcze innym razem filmy.  Niekiedy o jakimś wypadzie przypomina mi jakaś piosenka, którą w tym miejscu usłyszałem, czy książka, którą wtedy ze sobą zabrałem. Tak było, do czasu, kiedy nie przyjechaliśmy do Warszawy, żeby podtrzymać na duchu przyjaciół. To był chyba pierwszy raz, kiedy z jakiegoś wyjazdu wróciliśmy tak zmęczeni. Pod każdym możliwym względem. 


To nie miało nic wspólnego z weekendowym relaksem. Nawet o najdrobniejszym  relaksie nie było tu mowy, chyba że na jego poczet zaliczymy kawę wypitą w Starbucksie chwilę przed wyruszeniem w drogę powrotną. 


Tak, to był pewnie jedyny pozytyw tego czasu.  Ale...skoro my byliśmy wykończeni po dwóch dniach, to co muszą przechodzić oni?


Wolę nie wiedzieć. Ani nawet się nie zastanawiać, ale sądząc po tym, w jakim stanie zastałem przyjaciela, musi to być coś strasznego. 


Nigdy go takiego nie widziałem. Zawsze był bardzo emocjonalny, żywy i rzucał kawałami jak z rękawa. A teraz...


Teraz rozmawiałem z wrakiem człowieka. Pod względem emocjonalnym, Michu był jak chorągiewka. Najpierw trząsł się i płakał, a potem mówił takim obojętnym, wypranym z jakichkolwiek uczuć i wręcz niepokojącym tonem. Zaczynałem się nawet zastanawiać, czy aby przypadkiem nie postradał zmysłów i zaraz nie przyjdzie mu do głowy rzucenie się na mnie. 


Czy sytuacja między nimi uległa jakiejś zmianie po naszej wizycie? Ciężko mi powiedzieć. Wydaje mi się, że nic i nadal są w stanie zimnej wojny. Michał przyznał mi się, że nie wie, jak już do Gabrysi dotrzeć i rozważa opcję zakładającej, że...pozwoli jej odejść, Mimo że ją kocha. 


Ale nie wiem, jak bardzo poważna była ta deklaracja, biorąc pod uwagę to, że był już wtedy nieźle porobiony.


Nadal mam w pamięci obrazy z ich wesela. Szklane oczy podczas składania przysięgi, uśmiechy szerokie niczym banan przy pierwszym tańcu...zaskakujące, jak bardzo ludzie potrafią zmienić swój wzajemny stosunek do siebie w zaledwie kilka lat.


***

Ledwo wróciliśmy z Warszawy, a już szykujemy się do kolejnej wyprawy. Tym razem powód, dla którego wybywamy z domu, jest o wiele przyjemniejszy, bo...jedziemy na wesele mojej siostry! Gdyby sytuacja była normalna, droga  w okolice Olsztyna zajęłaby nam tylko nieco ponad trzy godziny, ale że nie jest, bo najpierw musimy jechać do Wrocławia po ciocię i kuzynkę przylatujące z Irlandii (zapomniały o naszej przeprowadzce), spędzimy w aucie tak naprawdę...cały dzień.  Plusy są takie, że tym razem nie zapomniałem o garniturze. 


- Na pewno wszystko mamy?- odrywam Amelię od kursowania między garderobą a salonem, w którym na kanapie stoi otwarta walizka. 


- Tak. Rozmawiałam rano z Natalią, obiecała wziąć prostownicę.


- Lepiej zadzwoń jeszcze raz. Natka lubi zapominać. Im coś jest ważniejsze, tym bardziej prawdopodobne, że jej to umknie.  


- O której my jutro wyjeżdżamy?


- Rano. Ciocia przyleci jakoś przed dwunastą.  


***


Z Łodzi wyruszamy chwilę przed dziewiątą. Dojazd do Wrocławia zajmuje nam ponad dwie godziny, ale w końcu parkujemy na lotnisku. Po chwili moja absolutnie zwariowana chrzestna puka w szybę samochodu, którą odruchowo uchylam. 


- Kto jedzie na wesele Milenki?- pyta, przywodząc mi na myśl konferansjera sprawdzającego, czy widownia dobrze się bawi. 


- My- odpowiadam razem z córeczką.


- Ciocia przywiozła ci prezent, wiesz?- zwraca się do niej, wyciągając z bagażu podręcznego torebkę, którą kobiety chyba nazywają ,,listonoszką" w odcieniu pudrowego różu.


- Co się mówi? - podsuwam małej, lekko się do niej wychylając


- Dziękuję.


- Nie trzeba było, ciociu - Amelia posyła jej bardzo uprzejmy uśmiech.


- Trzeba, trzeba. Gdyby nie ja i Ala, puścilibyście dziecko z tobą po ziemniakach. A jak dziewczynka sypie kwiaty, to musi pięknie wyglądać! 


***


Jako że Milena i jej narzeczony nocleg w hotelu zapewnili gościom tylko po weselu, będąc dwa dni wcześniej byliśmy skazani na siebie.  Ciężar znalezienia miejsca, w którym moglibyśmy przespać te dwie noce spadł na Natalię. No to znalazła. Hotel w mieście o jakże uroczej nazwie Bisztynek.  Z siostrą ,,łapiemy się" na jednej ze stacji benzynowej niecałe pięćdziesiąt kilometrów od celu.  Z Wiktorem wysiadają z auta z lekko...niepocieszonym wyrazem twarzy. Wymieniają uprzejmości z nami, ciocią i Alicią, a potem ona rzuca:


- Houston, mamy problem.


- Co jest? Zalało cię i potrzebujesz podpaski?


- Nie, debilu. Okazuje się, że tam, gdzie jedziemy...nie ma co jeść. 


- Jak: ,,nie ma"? - Amelia ściąga brwi, manifestując zdziwienie. 


- To znaczy... jest kebab. Ale opinie są tragiczne, a my jesteśmy dwa dni przed ważną imprezą, więc wolę nie ryzykować, że się wszyscy potrujemy. Znalazłam jakąś fajną restaurację z normalnym żarciem, ale... jest zamknięta. 


- Nie pierdziel...przecież jest dziewiętnasta...


- Wiem!


- A szansa na sushi z żabki jest?


- Jak się przejedziesz do wioski obok, to będziesz miał. 


- Ja pierdolę...- wybucham śmiechem, ale jest to raczej ten przez łzy-  Gdzie ty nas wywiozłaś?


- Ale jest ktoś, kto nas może uratować. 


- Kto niby?


- Mamusia. Ponoć zabrali z tatą z dziesięć zupek chińskich, więc przeżyjemy. 


- Cała nadzieja w mamusi. 


***


Podjeżdżając pod hotel, przeżywamy niemały szok. Budynek zamiast hotelu, przypomina raczej jakiś obskurny blok rodem ze slumsów. Nieźle, uznaję w myślach, dochodząc równocześnie do wniosku, że nie wiem, czy chcę wiedzieć, jak to wygląda w środku. 


- To tutaj?- Amelka wygląda na równie zaskoczoną jak ja.


- Yhm - potakuję. - Wchodzimy na własną odpowiedzialność. Coś czuję, że dzisiejszą noc spędzimy na fotelach. 


- Co to? Śpimy w takich conditions? - Alicia też nie brzmi, jakby ją ten widok zachwycił. 


- Ciociu, co myślisz. 


- No jak: co myślisz? Tu jest jakby luksusowo! Nie widzisz, Wojtuś? 


- Jakoś nie. 


***


Jak wygląda pokój? Cóż...czuć tu PRL. Trochę, jak podróż w czasie. 


- Podoba ci się? - słyszę od małżonki.


- Oczywiście. Przypomniały mi się kolonie w Pobierowie, na które rodzice wysłali mnie, kiedy byłem w podstawówce.  Ten sam styl, kochanie. Następnym razem powiedzmy Natce, żeby wzięła po prostu namioty, co?


- Nie przesadzaj, chciała dobrze.  Zresztą...to tylko dwie noce. Jakoś damy radę. 


***


Następnego dnia wieczorem, moja mama zwołuje zebranie w pokoju, który zajmują z tatą. Przeczucie każe mi sądzić, że znów usłyszę jakieś ,,Houston, mamy problem".


- Słuchajcie, jest problem- zaczyna, a ja sam sobie w myślach gratuluję.- Ślub jest wpół do czwartej, a my do jedenastej musimy się stąd ewakuować. Trzeba pomyśleć, co teraz mamy zrobić. Tata już pogadał z panią w recepcji i dali nam dodatkowe czterdzieści minut. 


- Żadna z nas się w tyle nie wyrobi. Żadnej fryzura nie wytrzyma do tej piętnastej- zauważa ciocia przytomnie. 


No i jesteśmy w dupie, myślę. 


- No to... może zróbmy tak: ogarniemy się, ile damy radę, a potem wskoczymy dresy i przebierzemy się na jakimś Orlenie, czy coś...- sugeruje Amelka. 


***


Jakie to uczucie wiedzieć, że za moment zobaczy się swoją siostrę całą w bieli? Dziwne. Jakby...nieprawdopodobne, choć wcześniej byłem też na weselu Natalki, która dzisiaj pełni z kolei rolę świadkowej.  Chociaż...najpiękniejszą panną młodą zawsze będzie dla mnie ta, z którą to ja brałem ślub.  Zresztą...teraz też wygląda pięknie.  W lawendowej sukience na jedno ramię z ozdobną różą i srebrnych sandałach na szpilce. 


Dianka też. Specjalnie na tę okazję kupiliśmy jej białą sukienkę z różową kokardą w pasie. 


Moja królewna. 


***


To dziwne. Na weselach obu sióstr przypada mi łatka niepełnosprawnego brata panny młodej, na którego wszyscy się gapią, zamiast to na niej się skupić. Czuję na sobie spojrzenia tych ponad stu osób, kiedy słychać dzwony, wszyscy wstają, a ja jeden siedzę. 


Najpierw idzie Dianka i pięcioletnia córeczka naszej dalszej kuzynki, później Milena pod ramię z tatą. Pięknie wygląda. W sukni z ozdobnymi rękawami, lekko wpadającej w coś pomiędzy różem a pomarańczą. Gdybym miał ten odcień do czegoś porównać, byłaby to chyba barwa, którą przybiera niebo we wczesnych godzinach porannych. Ale prawdziwą robotę w tej stylizacji robi uśmiech na twarzy Mileny. Oby nie schodził jej przez resztę życia z Konradem. 



Hej!

Ten rozdział miał pojawić się w sobotę.

Ale kiepsko się czułam, a do tego Internet nie chciał współpracować:(

Stwierdziłam, że po dwóch ciężkich rozdziałach i mi, i Wam dobrze zrobi przeczytanie czegoś radosnego i (mam nadzieję) zabawnego, więc napisałam ten rozdział:)

Mam nadzieję, że Wam się podoba<3

Do następnego!

P.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro