10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Pan to ma pomysły! – żachnęła się Salem, obrzucając Jeana - Charlesa zaskoczonym spojrzeniem, gdy wrócili do jego domu z kolacji u Starszego. – Nie mógłby pan znaleźć innego sposobu na rozwód z... Z żoną?

– A kto kazał ci, cherie, wymyślić bajeczkę, iż razem sypiamy? – odciął się mężczyzna, rozbawiony. – Po drugie, nie pan, tylko "Jean", proszę.

Salem nie odpowiedziała, wciąż bowiem nie mogła uwierzyć, w jaką kabałę się wpakowała. Jean miał, oczywiście, rację, bo ani słowem nie napomknął, by miała kłamać, lecz... Czy miała inne wyjście, niż uczestniczyć w jego przedstawieniu, jeśli nie chciała ponownie dostać się w łapska dziadka oraz wyjść za Juana Velazqueza?

To wszystko było takie dziwne -  marzyła o wyrwaniu się na wolność, z kajdan i zasad, które narzucała jej społeczność baronów narkotykowych, pragnęła pójść własną drogą i żyć tak, jak chciała. Bez ciągłego uświadamiania sobie, że bez wpływowego męża jest nikim. Salem pragnęła wybrać sobie sama mężczyznę, z którym by dzieliła życie i który by szanował ją, i ich przyszłe potomstwo. Lecz, gdy upragniona wolność nadeszła, młoda kobieta poczuła bolesne zderzenie z prawdziwym życiem - musiała grać według  narzuconych jej reguł, znosić obecność mężczyzny, który z powodzeniem, ze swymi ambicjami i marzeniami, mógłby dorównać wielu z tych nieposkromionych mężczyzn, dzierżących realną władzę w Kolumbii i... 

Czy rzeczywiście było jej niemiłe towarzystwo Jeana - Charlesa? W każdym razie, brzydki to on nie jest. Czasami łapała się na tym, że obecne życie, które wiedzie w zawieszeniu, z Jeanem, w roli głównej, ma swoje plusy. W końcu, mogła trafić o wiele gorzej. Mogła skończyć w rynsztoku, szukając łatwego zarobku w przygodnym łóżku amatora kobiecych wdzięków, byle tylko przeżyć. 

Wciąż odkrywała kolejne oblicza Francuza i doszła do wniosku, że lepiej czerpać z życia, ile tylko się da, dopóki jest to jej dane. Zauważyła, że Xavier, syn Jeana i Yvonne, coraz rzadziej wspomina "zaginioną" matkę. Może i nadal tęsknił do kobiety, która go porzuciła, zabierając ze sobą siostrę chłopca, ale przyzwyczaił się do obecności Salem w domu swego taty.  Coraz częściej traktował to jako coś oczywistego, a i ona odkryła, że chłopiec to grzeczne i spokojne dziecko, zważywszy na fakt, jakich miał rodziców. 

Jean - Charles, gdy tylko wrócili z kolacji u jego ojca, i położyli Xaviera spać do łóżka, jasno dał jej do zrozumienia, że przewidział dla niej rolę– bycia jego kochanką. Oświadczył również, iż nie zamierza wiązać się "na poważnie" z jakąkolwiek kobietą. Doświadczenie zdrady ze strony Yvonne, nauczyło go, że każda przedstawicielka płci pięknej w końcu i tak pokaże jak mało Jean - Charles jest dla niej wart.

– Dziękuję bardzo za kolejny rozwód – mruknął, gdy usiedli w salonie i rozmawiali na różne tematy.

Ostatnio często to robili. Siedzieli w półmroku salonu, wymieniając poglądy na różne sprawy,albo poruszając ważne dla nich tematy. Od polityki począwszy, a na pysznym smaku francuskich dań kuchni, skończywszy.

– A jeśli w końcu spotkasz kobietę, która będzie dla ciebie na tyle ważna, że zdecydujesz się po zastanowieniu, na trwały związek? – nie było między nimi tematu, który stanowiłby dla nich tabu.

– To nigdy nie nastąpi! –  oświadczył stanowczym tonem. – Idź spać, Salem, jutro też jest dzień.

Nagle zadzwonił dzwonek przy wejściowych, więc Jean poszedł sprawdzić, kto zamierzał złożyć mu wizytę o nieprzyzwoicie późnej porze. Służba dawno już poszła spać, tylko on i Salem wciąż siedzieli i rozmawiali. Zerknął przez wizjer, ale lampa przy drzwiach musiała się zepsuć, ponieważ nic nie widział w otaczających go ciemnościach.

– Kto tam? –  zapytał, nie mogąc ot tak, po prostu, otworzyć drzwi, zanim pozna dane osobowe natręta.

W końcu to dzisiejszej nocy zamierzał po raz pierwszy (i na pewno nie ostatni), poznać Salem od tej strony, która dotychczas była dla niego jedną wielką niewiadomą i nie potrzebował przeszkody w postaci nocnych wizyt jakichś jego znudzonych życiem, kolegów z pracy. Szukających rozrywek albo pragnących ogrzać się w blasku powiązań i koneksji, Jeana - Charlesa. 

Zamiast odpowiedzi, usłyszał głuchy dźwięk, towarzyszący zazwyczaj przestrzelaniu zamka przez włamywaczy spodziewających się łatwych łowów w domu znanego lekarza. Cofnął się, gdy drzwi otworzyły się z hukiem, odskakując na bok. Jego oczom ukazał się chudy jak szczapa facet, o latynoskim typie urody, patrzący na niego z ciekawością. Mógł to zauważyć, bo nikły poblask żarówki lampy stojącej na stoliku, przy przejściu pomiędzy holem, a salonem, mimo wszystko, dokładnie oświetlał twarz bandyty.

– No, gringo –  odezwał się chudzielec,  patrząc lekarzowi prosto w oczy, z trudnym do określenia, wyrazem twarzy, coś jakby pogarda pomieszana z zaskoczeniem – przyprowadzisz pannę Torres dobrowolnie, czy mam tobie pomóc w podjęciu decyzji?

– Salem! Bierz Xaviera i uciekajcie! – krzyknął Jean - Charles, tuż na sekundę przed tym, jak wycelowana w niego broń wystrzeliła i wszystko wokół zamieniło się w jedną, wielką czarną dziurę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro