3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Nie rozumiem, skąd ten nagły pośpiech? – Jean - Charles patrzył na Yvonne, zupełnie zdezorientowany.

Już od powrotu z restauracji, była jakaś podminowana, zdenerwowana i nieswoja. O co może tu biegać?

Dzieci już dawno zasnęły w swoich łóżeczkach,więc mógł porozmawiać z Yvonne bez obaw, że będą się przysłuchiwać konwersacji rodziców. A może i w obawie przed kolejną kłótnią?

– O co ci chodzi, Jean? – tak, jak podejrzewał, nie wykazywała chęci do rozmowy, wolała przypuścić atak, niż po ludzku pogadać z własnym mężem.

Czego ona się bała?

– Po prostu pytam, Yvonne – stwierdził spokojnie, obiecując samemu sobie, że nie da się znowu sprowokować, nie tym razem. – Martwię się o ciebie. Zaczęłaś się dziwnie spieszyć, gdy do lokalu, w którym jedliśmy, weszło pewne towarzystwo.

– Nie musisz się martwić, Jean – odparowała urażonym tonem.– Przecież już późno i jestem zmęczona. Porozmawiamy jutro? Mam dosyć, jestem skonana... – niepokój zakiełkował w sercu Jeana, bo gdy tylko odwróciła się od niego z poczuciem winy, wymalowanym na jej pobladłej twarzy, świadczył jasno przeciwko niej.

A może i nie? Może to on wyolbrzymiał sprawę? Chyba Kolumbia nie była zbyt dobrym pomysłem na wakacyjny wypad...

Tymczasem Yvonne zsunęła z ramion sukienkę i pozwoliła, by materiał z szelestem opadł na puszysty dywan. Pod spodem miała jedynie koronkową bieliznę– więcej odsłaniała niż zakrywała, eksponując jej ponętne krągłości - założyła ją z nadzieją, że mąż doceni ten gest i zrozumie, czego jej brak w ich małżeństwie. Że będzie chciał się z nią kochać, ale tak, by nie tylko zadbać o własne potrzeby, ale i o jej przyjemność... Tak dawno nie było pomiędzy nimi ognia...

Z przyzwyczajenia złożyła sukienkę w schludną kostkę, powracając w myślach do czasu spędzonego z Pedrem.

– Yvonne? – zdezorientowany nagłym ociepleniem klimatu w sypialni, Jean poczuł dławiące pragnienie, by starać się zrozumieć żonę lepiej i poznać jej potrzeby tak konkretnie i do końca, by nie było już między nimi nieporozumień.

– Jestem przy tobie, najdroższy – szepnęła Yvonne, podchodząc bliżej męża.

Ale to nie jego obraz miała pod powiekami, gdy się kochali, czule i niespiesznie, jak nigdy wcześniej. Jej serce było gdzieś indziej, przy boku mężczyzny, którego pragnąc nie powinna. Czego właściwie chciała od życia?

Spokoju i finansowej stabilizacji, czy odrobiny ognia? By to życie nie przeciekało jej między palcami?

– Jesteśmy oboje z Francji, prawda? – głos męża jasno uświadomił jej, że Jean- Charles znowu czegoś od niej chce, nie pytając, czego pragnie ona.

Tymczasem Jean - Charlesowi nawet nie przyszło to do głowy! Czuła jego ciało przy swoim nagim ciele, dotyk jego spragnionych rąk i ust, ale nie była z tego powodu szczęśliwa. To nie męża pragnęła tak, jak do bólu pragnęła Pedra Torresa...

– Dobrej nocy, Yvonne– szepnął Jean, gdy było już „po wszystkim", po czym opatulił i siebie, i ją, kołdrą.

I zasnął, szczęśliwy i zadowolony, odwracając się do Yvonne plecami.

– Dobranoc – odparła mu, bezbarwnym i wypranym z emocji, tonem głosu, nim i ona wpadła w ramiona Morfeusza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro