Rozdział 36

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z przyjemnego snu wybudza mnie dzwonek telefonu. Podnoszę rękę i po omacku szukam urządzenia. Obok siebie czuję czyjeś ciało i dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że Joey zasnął wtulony we mnie, a ja nie miałam serca, by go budzić i wyrzucać z łóżka. Otwieram oczy i widzę, że ma twarz słodko wciśniętą w poduszkę. Przyglądam się chwilę, po czym chwytam telefon komórkowy w dłoń, który nieustannie wydaje irytujące już mnie dźwięki. Siadam, jak najszybciej potrafię, gdy po drugiej stronie słyszę zdenerwowany głos Daniela.

– Dzień dobry, Haidy. Mogę się dowiedzieć, gdzie się podziewa moja ulubiona asystentka? Nie przypominam sobie, żebym dawał ci wolne.

Rozglądam się po pokoju. Mój wzrok ląduje na małym zegarze, wiszącym na ścianie.

– Już po ósmej? – pytam zdenerwowana. – Przepraszam, mój budzik...nieważne. – Rzucam telefon na łóżko, ówcześnie zmieniając na tryb głośno mówiący. Pospiesznie zbieram włosy w kitkę.

– Haidy, czy ty urządzasz sobie jakieś żarty?

– Nie, nie urządzam. – Mówię trochę głośniej, ponieważ stoję przy szafie, na szybko wybierając ubrania. – Pierwszy raz się spóźnię. – Ściągam koszulkę, w której zasnęłam, przez co stoję naga, odwrócona tyłem do Joeya. Całe szczęście, że chłopak śpi. – Będę za... – Obliczam w myślach, ile może zająć mi bieg do firmy. Jestem zestresowana. Domyślam się, że Daniel mi tego nie popuści, nie gdy chodzi cały wzburzony. Szkoda, że nie zdążę wypić ziółek uspokajających, nim będę musiała słuchać jego wrzasków. – Będę za dwadzieścia minut, wezmę taksówkę. – Zakładam koronkowy stanik i od razu zarzucam na siebie sukienkę. – Do zobaczenia – wołam i podbiegam do łóżka.

– O kurczę. – Głos Joeya wyrywa mnie z zamyślenia. Zaciskam dłonie w pięści i głośno wypuszczam powietrze. W pewnym momencie kompletnie zapomniałam o jego obecności w pokoju. Wzrok bruneta pada na mój telefon, przechyla głowę i rozłącza połączenie z Danielem. – Zapomniałaś o majtkach.

W jednym momencie czuję ogarniający mnie wstyd, ale staram się wszystko obrócić w żart.

– Nie zapomniałam – prycham. – Pozwolę ci wybrać. – Puszczam mu oczko i macham ręką w stronę szafki. Moje zachowanie sprawia, że Joey się uśmiecha. Jego uśmiech jest piękny i przekonujący jak zawsze.

– Te? – pyta, podchodząc do mnie.

– Hm, mogą być. – Zachowuję ten sam, niby rozbawiony ton, mimo że w środku czuję płonący wstyd, wdzierający się w każdy, najmniejszy zakamarek mojego ciała. Biorę z jego rąk czerwony materiał i szybkim krokiem kieruję się stronę drzwi. Joey podąża za mną.

– To wszystko robi się coraz bardziej przekonujące. Uważaj, bo sam w to uwierzę – żartuje, a ja przewracam oczami.

——————

Otwieram szklane drzwi i wchodzę do dziwnie zatłoczonego Sarte. Przebijam się biegiem przez grupkę eleganckich osób i szerokim łukiem omijam Caroline, która zapewne dałaby mi jakieś zadanie, a wyjątkowo nie mam na to czasu. Jest po dziewiątej. Moje dwadzieścia minut obiecane Danielowi przedłużyło się, ponieważ postanowiłam zrobić sobie makijaż, który i tak ostatecznie cały zmazałam. Jestem tak blada, że wyglądam jak chora. Sunę po schodach, pokonując je co dwa stopnie i zatrzymuję się, łapiąc oddech, przed swoim biurkiem. Daniel podchodzi do mnie i się uśmiecha. Naprawdę się uśmiecha. Wachluję się dłonią.

– Dzień dobry, panie Danielu.

Obrzucam go ciekawym spojrzeniem. Jego ciemne włosy są jak zawsze idealnie ułożone. Uśmiech ukazuje delikatne dołeczki, przez co wiem, że jest prawdziwy.

– Ładny krawat – mówię pogodnie.

Mężczyzna unosi nieznacznie do góry lewą brew.

– Dzień dobry. Widzę, że ktoś nie potrafi liczyć do dwudziestu. Proszę się tego nauczyć.

Krzywię się.

– Widzę, że ktoś wstał lewą nogą. – Zastanawiam się, czy aby na pewno taka przepychanka ma sens. – Znowu – dodaję. Daniel zbliża się do mnie i łapie za mój nadgarstek.

– Widzę, że ktoś ma dobry humor, mimo że spóźnił się ponad godzinę. – Wzrusza ramionami. – Boli mnie żołądek, przynieś mi coś.

Spuszczam wzrok wstydliwie.

– Dobrze, panie Danielu – szepczę i gdy tylko mężczyzna puszcza moją rękę i odwraca się w stronę swojego gabinetu, pokazuję mu język. Naburmuszony egoista. Mrugam oczami, które w tym momencie wyglądają jak spodki. Czuję ukłucie złości. Mimo wszystko nie spodziewałam się dostać od niego bury. Upycham nerwowo kosmyk włosów za ucho, który wypadł ze źle związanego kucyka. Nigdy więcej zarywania nocy. Nigdy.

Chyba że z Danielem... wtedy nie mógłby mieć do mnie pretensji. Przechodzi mnie dreszczyk podniecenia połączonego z jakimś dziwnym zniecierpliwieniem. Przygryzam wargę i pozbywam się takich myśli. Jeśli nie przyniosę Danielowi czegoś na ten cholerny żołądek, jeszcze przełoży mnie przez kolano i zbije. Idę zdecydowanym krokiem do firmowej kuchni.

—————

– Kogóż to widzimy.

Z nagłą wściekłością wlewam kawę do filiżanki. Obracam się napięcie w stronę głosu przepełnionego fałszem i wbijam wzrok w jedwabiste blond włosy. Mam wrażenie, że stanowczo zbyt szybko oddycham. Nerwy wymykają się spod kontroli i mam ochotę coś zrobić. Jeszcze nigdy tego nie czułam. W jednej chwili uśmiech Freyi sprawia, że kłuje mnie gdzieś w klatce piersiowej. Takie dziwne, intensywne uczucie, które nie pozwala złapać równego oddechu i sprawia, że zaczyna robić się gorąco.

– To samo mogę powiedzieć o tobie. – Przyciskam dłoń do miejsca, gdzie czuję najintensywniejsze kłucie. Pierwszy raz nienawidzę kogoś tak bardzo. Jak Daniel mógł kiedykolwiek dotknąć jej ust swoimi ustami, jak kiedykolwiek mógł zrobić z nią coś więcej? Co widzi we mnie, skoro kiedyś jego umysłem zawładnęła pusta, kłamliwa blondynka. Próbuję znaleźć w nas jakiś wspólny punkt, ale to na nic, różnimy się wszystkim.

– Daniel jest ze mną bardzo związany w ostatnich dniach. Wiesz, wspólna przeszłość. Cierpienie.

Kiwam głową.

– Był tak zasmucony, że przyjął mnie do pracy od nowa – mówi a w jej głosie słychać jakąś dziwaczną ulgę. Trzęsę się na samą myśl o tym, że udawała ciąże i nie ma pojęcia, że została rozszyfrowana, tylko dalej brnie w tę bajkę.

– A czy on wie, że na darmo przechodził to wasze cierpienie? – Nie mogę się powstrzymać. Niech wie, że nie jest nietykalna. Biorę łyk kawy, z nerwów zasycha mi w ustach.

– Co to ma znaczyć? – Chytry uśmiech Freyi blednie, a głos spuszcza z tonu.

– Wiem, że nie było żadnego dziecka. – Podchodzę bliżej. – Przynajmniej przede mną nie graj.

Freya patrzy na mnie przez chwilę niezdolna do wydania dźwięku.

– Mogłaś się bardziej postarać. Moje przyjaciółki wszystko sprawdziły – dodaję bez namysłu.

– Więc to ty byłaś jedną z małych zdzir, które grasowały po klinice.

– Przygotuj się. – Robię jeszcze jeden krok w przód, by stać z nią twarzą w twarz. – To kwestia czasu i mała zdzira zacznie mówić – syczę przez zęby.

– Nie masz w ręku żadnego dowodu – przypomina wolno o mojej porażce. – Idź i pogadaj z Danielem, a ja powiem, że Haidy przewróciło się w głowie z powodu nieodwzajemnionej miłości.

Zamykam oczy, żeby nie przywalić jej w tę pewną siebie twarz.

Zapada cisza.

– Prędzej czy później to ty będziesz małą myszką, która szuka dziury, żeby się schować – zaczynam, błyskawicznie podnosząc głos. – Te dowody wylądują w moich rękach, zobaczysz. – Kładę dłoń na ramieniu blondynki i ściskam tak mocno, że zostaje ślad. Chociaż w taki sposób mogę wyładować moją złość.

—————

Po dziesięciu minutach wchodzę do windy. Mam dla Daniela ciepłą wodę i tabletkę. Jestem ciekawa, która asystentka tak się o niego wcześniej troszczyła. Zero wdzięczności. Wciąż jestem zła na Freyę. Mały czerwony ślad na jej idealnym ciele to nic, powinna mieć całą zakrwawioną twarz za to, co mi robi.

Naciskam małym paluszkiem przycisk z numerkiem trzynastym. Cholerne pechowe piętro. Winda od samego początku wjeżdża na piętra wolniej niż zawsze. Zaczynają drżeć mi ręce. Światło gaśnie. Wzdrygam się odruchowo, w dłoniach wciąż trzymając tacę.

– Dlaczego teraz stanęła? – mówię sama do siebie.

Ze zniecierpliwieniem i rosnącym w zastraszającym tempie spięciem, tupię nogą.

– Trzymaj się, uspokój.

Biorę kilka głębokich wdechów.

– Takie rzeczy się zdarzają.

Piję wodę, która była przeznaczona dla szefa.

Oblewa mnie zimny pot.

– Zaraz ktoś tu przyjdzie – uspokajam sama siebie.

Czuję narastającą bezsilność. Głucha cisza i ciemność, która mnie otacza działa na moją niekorzyść. Powoli wpadam w panikę, a to dopiero trzy minuty.

– Dlaczego nie ma prądu? Dlaczego nie ma prą... – przełykam nerwowo ślinę. – Dlaczego nie ma światła?! Wydostańcie mnie stąd! – krzyczę z nadzieją, że ktoś mnie usłyszy. Nie wiem, gdzie utknęłam, co jeśli winda się urwie i spadnie. Boże, wszystko mnie przygniata. Gorąco mi, nie mogę oddychać. Rzucam tacą o podłoże windy i rozglądam się po niej nerwowo. Mój wrzask wydaje się przeraźliwie głuchy, a ściany windy nie wypuszczają go na korytarz. Panika ogarnia mnie jak zimne powietrze.

– Pomocy! Pomocy! – krzyczę awanturniczo. – Nie mogę tu być! Nie mogę oddychać! – Brutalnie uderzam w drzwi.
– Wydostańcie mnie stąd! Dlaczego jest tak ciemno?! Nie mogę oddychać! – wydzieram się, tak głośno, że zaczyna boleć mnie gardło. Nogi uginają się pode mną, a ciemność i cztery ścianki pochłaniają mnie coraz bardziej. Wiem, że zaraz będę wyć, później zamknę oczy i wszystko się skończy. – Duszę się! Pomocy! Pomocy! – Ponownie uderzam w drzwi pięściami. Bezmyślnie skaczę w miejscu, myśląc, że to sprawi, że winda ruszy. – Nie mogę oddychać! – wrzeszczę przez łzy. – Nie mogę oddychać! Zabierzcie... – Osuwam się o tylną ścianę i upadam. Staram się z całych sił, by nie zamknąć oczu, ale ta ciemność, ona mnie zabiera, wszystko mnie przygniata, a ja nie mogę nic zrobić, nie mogę oddychać, nie mogę już krzyczeć. – Proszę – łkam. – Zabierzcie mnie st...

I w tej chwili ciemność ogarnia mój umysł i ciało. Nie ma nic, oprócz resztek strachu wdzierających się do mojego mózgu.

—————

Światło, okropne, mocne, rażące w oczy światło i słowa, które ledwie do mnie docierają. Nie wiem, gdzie jestem, nie wiem co się stało. I znów to okropne światło.

– Ktoś specjalnie wyłączył bezpieczniki.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro