Część 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Halwyn:

Gdy się ocknąłem poczułem, że jestem czymś przykryty. W sumie nie przeszkadzało mi to. Było mi ciepło i wygodnie. Chciałem sobie jeszcze pospać, gdy usłyszałem rozmowę.

- Jak myślisz, Pati, o ile ten Ogar może być starszy od tamtego co poznałyśmy wczoraj?- spytał jeden głos.

A więc kobieta, która mi pomogła ma na imię Pati? Ciekawe.

- Nie mam pojęcia Liz. Ale już sama jego postura i wzrost wskazują, że może być o jakieś sto lat starszy.- odpowiedziała Pati.

Całkiem bystra. Ale zaraz, chwilunia. Skąd one wiedzą, że jestem Piekielnym Ogarem?! Otworzyłem oczy i podniosłem się do siadu, zwracając na siebie uwagę kobiet.

- Och, już wstałeś. To dobrze. Jak ci się spało?- spytała Pati.

Nie byłem w stanie jej odpowiedzieć. A czemu? Bo do moich nozdrzy dotarła woń róż i brzoskwiń, gdy ta do mnie podeszła. Jej zapach kompletnie mnie otumianił.

- Halo? Halo? Hej, słyszysz mnie?- ocknąłem się z tego gdy zaczęła pstrykać mi przed nosem.

- T-tak. Tak.- odpowiedziałem.

- Pewnie się nie znamy. Ja jestem Patrycja, przyjaciele mówią mi Pati. To jest moja przyjaciółka Elizabeth, ale dla przyjaciół Liz.- przedstawiła się.

Więc jej pełne imię brzmi Patrycja. Jej imię jest równie piękne jak ona cała.... Zaraz co? O czym ja myślę?!

- A ty? Jak masz na imię?- spytała.

- Ha-Halwyn.- odpowiedziałem.

- Halwyn. Ciekawe imię. W każdym razie, miło cię poznać.- odparła z uśmiechem.

Ja tylko patrzyłem jej cudne kasztanowe oczy jak zahipnotyzowany. Nie rozumiem co się ze mną dzieje. Praktycznie nie znam tej kobiety, a gdy na mnie patrzy momentalnie tracę język w gębie i nie mogę się wysłowić.

- Pewnie jesteś głodny po spokojnie przespanej nocy.- zagadnęła.

I w tym momencie odezwał się mój żołądek. Co za wstyd. Pati jedynie zachichotała dźwięcznie.

- Oj i to bardzo. Zaraz przyniosę ci trochę naleśników z serem i coś do picia.- dodała po czym zniknęła w kuchni.

Cały czas czułem na sobie zaintrygowane spojrzenie Elizabeth. Co ona nigdy Piekielnego Ogara nie widziała?

- Mogłabyś przestać się na mnie gapić?- spytałem.

- Nie.- odpowiedziała krótko.

- Liz jak zaraz nie przestaniesz przewiercać Halwyna wzrokiem to cię trzepnę w kapucyna! Lepiej rusz dupę do sklepu i kup jakieś ciuchy dla niego!- krzyknęła Pati z kuchni.

Przyznam, że to zabrzmiało nawet zabawnie. Cicho zachichotałem, ale Liz zrobiła co powiedziała jej przyjaciółka, po czym zniknęła za drzwiami. Odetchnąłem z ulgą od jej ciekawskiego wzroku i wygodniej oparłem o kanapę, na której spędziłem noc. Mając jeszcze chwilę zanim Patrycja przyjdzie z kuchni z śniadaniem dla mnie, rozejrzałem się po przestronnym i jasno urządzonym salonie. Jasne meble i ściany, przestronne okna z firanami, kominek. Przytulnie.

- Proszę, śniadanko gotowe. Jedz póki ciepłe.- powiedziała kobieta, podając mi talerz z pachnącym śniadaniem.

- Dziękuję.- odpowiedziałem z wdzięcznością.

Jak przez ponad sto lat nic nie jadłem to nie jestem zaskoczony, że jestem cholernie głodny. Patrycja z cichym chichotem pogłaskała mnie po głowie i znów na chwilę zniknęła w kuchni. Przyniosła mi szklankę z jakimś sokiem.

- Masz napij się. Pewnie suszy cię w gardle od tego ryku.- stwierdziła.

Miała rację. Bardzo suszyło i drapało mnie w gardle od warczenia i ryczenia. Pociągnąłem duży łyk napoju i oblizałem usta.

- Smakuje?- spytała.

Przytaknąłem. Nagle zrozumiałem, że narażam ją na niebezpieczeństwo. A co jak Anuk-Ite do niej przyjdzie? Wywoła koszmary albo skłoni do targnięcia się na swoje życie?

- Hej, coś się stało?- spytała z troską.

Chwilę się wahałem, ale postanowiłem jej wszystko opowiedzieć. No przynajmniej to co pamiętam. Większość moich wspomnień zwyczajnie się zatarła z czasem.

- I dlatego tutaj jestem. Muszę powstrzymać tego potwora zanim zrobi komuś krzywdę.- zakończyłem.

- Rozumiem. Masz misję i musisz ją wypełnić. Ale pomyśl też o swoim zdrowiu. Walcząc z Jordanem i Liamem doznałeś nie małych obrażeń, potem jeszcze to postrzelenie. Ranny nie możesz stanąć do bitwy z Anuk-Ite, bo wtedy twoje szanse na wygraną będą znikome.- odparła.

Cholera miała rację. Ten młody beta nieźle mnie poturbował. Zanim wrócę do tropienia potwora muszę wyzdrowieć. Aby świat był bezpieczny mogłem nawet oddać życie. Jako Zwiastun Śmierci i Obrońca Nadprzyrodzonych jestem zobowiązany nawet do poświęcenia samego siebie. Trwaliśmy w ciszy a ja znów zatracałem się w jej różano-brzoskwiniowym zapachu, gdy do domu weszła Liz.

- Jestem! Starałam się wybrać jak najbardziej odpowiednie ciuchy dla wysokiego na jakiś metr osiemdziesiąt wzrostu mężczyzny. I buty w rozmiarze adekwatnym do jego stóp.- powiedziała.

- Świetnie, daj mi to. Chodź Halwyn zaprowadzę cię do łazienki. Obmyjesz się z tej sadzy.- odparła Patrycja.

Zdjąłem z siebie koc i wstałem z kanapy po czym ruszyłem za kobietą. Ale jeszcze obejrzałem się za siebie.

- I w gwoli wyjaśnienia, mam metr siedemdziesiąt pięć wzrostu.- rzuciłem przez ramię.

Wchodząc po schodach usłyszałem jak Liz mamrocze do siebie "wygląda na wyższego", cóż, pierwsze wrażenia bywają mylne.

- Tu jest łazienka. Wejdź, zdejmę ci bandaże i przyniosę jakieś ręczniki.- powiedziała Patrycja.

Wszedłem za nią do pomieszczenia i spojrzałem na opuszczoną klapę muszli, więc od razu usiadłem. Patrycja zaczęła odwiązywać bandaże, więc mogłem się jej bliżej przyjrzeć. Kobiece acz delikatne rysy twarzy, mały nosek, pełne różowe usta, kasztanowe oczy patrzące na mnie i długie ciemne włosy związane w koński kucyk. Mimowolnie mój wzrok zjechał na jej biust.

- Rany bardzo ładnie się goją, krew już z nich nie leci. Za dzień, dwa nie będzie śladu.- powiedziała.

Podniosła się i wyszła z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Westchnąłem i skarciłem się w myślach, że spojrzałem na jej biust. Wstałem z muszli i zdjąłem z siebie zniszczone jeansy razem z bielizną po czym wszedłem pod prysznic i odkręciłem ciepłą wodę. Od razu poczułem jak mięśnie mi się rozluźniają a rany szybciej goją. Wtedy usłyszałem pukanie do drzwi.

- Halwyn, to ja. Mogę wejść?- usłyszałem.

- Tak! Tak możesz.- odpowiedziałem.

- Przyniosłam ci ręczniki abyś mógł się wytrzeć i wysuszyć głowę. Kładę na pralkę, a te zniszczone szczątki jeansów i bielizny to wyrzucę, w reklamówce masz nowe.- odparła.

- Okay.

- O proszę, Liz nawet pomyślała aby kupić ci żel pod prysznic. Podam ci.

Lekko odsunąłem drzwiczki prysznica.

- Nie spodziewałem się tego. Przecież miała kupić tylko ubrania.- powiedziałem.

- Liz już taka jest. Zawsze pomyśli o wszystkim.- odparła Patrycja i podała mi żel.

- Okay. Dziękuję.

Kobieta wyszła z łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Spojrzałem na butelkę i zrozumiałem jak wiele mnie ominęło przez te sto lat. Dużo się pozmieniało. Wzrokiem prześledziłem tekst i znalazłem informację o sposobie użytkowania. Nanieść żel na wilgotną rękę, rozprowadzić, spłukać. Pfft, łatwizna. Kiedy już byłem czysty, wyszedłem spod prysznica, wcześniej zakręcając wodę i owinąłem się jednym ręcznikiem wokół bioder a drugim zacząłem się suszyć. Założyłem bieliznę i spodnie, gdy znów usłyszałem pukanie do drzwi.

- Halwyn, to znowu ja. Mogę wejść?- spytała Patrycja.

- Tak wejdź.- odpowiedziałem.

Kiedy kobieta weszła, trzymała w ręku torbę medyczną.

- Jesteś przecież u siebie w domu. Po co pukasz i pytasz czy możesz wejść?- spytałem siadając na muszli toaletowej.

- A słyszałeś kiedyś słowo "prywatność"?- odparła mi pytaniem na pytanie.

Kiedy zobaczyła moją minę zaczęła się dźwięcznie śmiać. Jak ja mogłem się nie domyślić, że ona chce abym miał trochę prywatności? Z uśmiechem na ustach, wyciągnęła jakieś pudełeczko.

- Co to jest?- spytałem.

- Maść na gojenie ran. Nałożę ją aby twoje rany lepiej się zagoiły.- odpowiedziała.

Przytaknąłem i pozwoliłem jej działać. Gdy nałożyła maść na rany, przyłożyła duże gazy i obwiązała świeżymi bandażami. Musiałem być cały czas lekko odchylony do tyłu aby nic się nie poluzowało czy zsunęło w czasie opatrywania.

Założyłem na siebie koszulkę po oderwaniu metki, kiedy Patrycja myła ręce. Potem wyszliśmy z łazienki i zszedłem na dół, gdzie siedziała Liz. Nawet jeśli mi pomogły, nie mogłem ich narażać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro