Część 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Elizabeth:

Od wizyty Dereka minęły dwa dni. W tym czasie ja próbowałam przekonać Pati aby rozpoczęła działalność gospodarczą, jako osoba doradzająca innym w trudnej sytuacji czyli innymi słowy, psycholog. Jednak ona twierdzi, że aby móc otworzyć własny gabinet trzeba mieć odpowiednie referencje i doświadczenie w takich sprawach. Pati oczywiście nie posiada odpowiednich dokumentów potwierdzających iż ukończyła studia psychologiczne.

- Patz, no proszę cię.- poprosiłam.

- Powiedziałam ci już. Nie znaczy nie. Liz, jesteś moją przyjaciółką ale zaczynasz mnie już ostro wkurzać. Doskonale wiesz co się dzieje gdy stracę kontrolę.- odparła mi.

Niestety, to był argument nie do przebicia. Nawet na własnej skórze przekonałam się jak bardzo moce Pati potrafią dać w kość gdy ta straci kontrolę w gniewie. Potajemnie powiedziałam o wszystkim Halwynowi w nadziei, że on jakoś przekona Pati do mojego pomysłu. Ale jednak nie jest taki głupi i podziękował, że go doinformowałam, ale nie zamierza mieszać się w tą sprawę. Cwaniak.

Co prawda wiedziałam, że Pati nie chce o tym rozmawiać, ale przecież kiedyś mogą nam się skończyć pieniądze, które wypłaciłyśmy z naszych kont bankowych w Jersey gdy wyjeżdżałyśmy. I tak prawie połowę z tego wydałyśmy na ten dom. Położyłam się na kanapie w salonie i zaczęłam się gapić w sufit. Poczułam na sobie spojrzenie Halwyna ale olałam to. Mężczyzna skierował się do kuchni, gdzie przebywała Pati.

- Pati? Możemy porozmawiać?- spytał.

- Pewnie, o co chodzi?- odparła Pati.

- Wiem, że nie lubisz jak ten temat jest poruszany, ale może mogłabyś zostać doradcą istot nadprzyrodzonych, które nie umieją odnaleźć się w świecie?- odpowiedział Hal.- To jest zupełnie co innego niż psycholog. Do tego nie potrzebujesz żadnych dokumentów potwierdzających, że ukończyłaś w tym kierunku studia. Wystarczy twoje doświadczenie, którego masz pod dostatkiem.- dodał szybko.

Pati pewnie zgromiła go wzrokiem, skoro tak powiedział.

- Hmm, w sumie to o takiej możliwości nie pomyślałam. Liz ciągle truła mi o otworzeniu gabinetu psychologa, a nawet nie nawiązała do tego, że poza ludźmi są również istoty nadprzyrodzone potrzebujące wsparcia i porady.- powiedziała Pati.

Miała rację. Strzeliłam mentalnego facepalma ganiąc się za to, że kompletnie zapominałam o tych biednych istotkach, które też potrzebują pomocy.

- Poza tym, Liz wspominała, że wydałyście dużo pieniędzy na ten dom. A dochodzą do tego opłaty za prąd, wodę, gaz. I jeszcze zakupy. Żywność, środki czystości oraz higieny osobistej, no i ubrania dla mnie.- kontynuował.

Ah, zapomniałam wspomnieć. Hal mieszka z nami odkąd dowiedział się, że Anuk-Ite już smaży się w piekle po tym jak chłopak imieniem Stiles go pokonał.

- To prawda. Nim się obejrzę to skończą się pieniądze. Cholera, byłam tak zła na Liz, że całkowicie nie wzięłam tego pod uwagę. Wiesz Halwyn, zastanowię się nad tym. Co prawda pewnie czeka mnie trochę papierkowej roboty z tym, ale obym nie żałowała swojej decyzji. Jednak potrzebuję czasu by to przemyśleć. Rozważyć wszystkie za i przeciw.

- Dobrze, Pati. A teraz chodź tu, przytulę cię.

Lekko się podniosłam i zerknęłam przez oparcie kanapy na nich. Pati wtulała się w Hala jak w pluszowego misia. Kiedy tak na nich patrzyłam, rozległ się dzwonek do drzwi. Szybko wstałam i poszłam otworzyć. Na ganku stał Derek, cały w skowronkach.

- Pati, ktoś do ciebie!- zawołałam, wpuszczając wilkołaka do środka.

- Derek? Co za niespodzianka. Co cię tu sprowadza?- spytała Pati.

- Chciałem ci podziękować za twoją radę.- odpowiedział Hale, wręczając Pati bukiet kwiatów.

- Och, jakie piękne róże. Dziękuję. Hal, słońce wstawisz je do wazonu?

- Dla ciebie wszystko, moja brzoskwinko.

No tak, Halwyn i Derek poznali się dzień później. Całkowitym przypadkiem gdy nasz Ogar był na małym spacerze w rezerwacie i panowie jakoś się spotkali. Bo przecież takiego faceta jak Halwyn nie da się ukrywać w nieskończoność. Ale i tak zaśmiałam się gdy Pats zrobiła się czerwona na polikach jak burak. Gdy mężczyzna wrócił, usiedliśmy w salonie.

- Kiedy mi poradziłaś abym usiadł z rodziną do wspólnego stołu i z nimi szczerze porozmawiał, a potem zapytał o sugestię zarobku, którą mi podsunęłaś, natychmiast się zgodzili. Powiedzieli, że nawet pomogą mi znaleźć jak najodpowiedniejsze lokum i zorganizować sprzęt do ćwiczeń.- powiedział.

- No widzisz? Widzisz jak szczera rozmowa z najbliższymi potrafi dodać skrzydeł. Bardzo się cieszę, że Peter, Cora i Malia postanowili cię wspierać.- odparła Pati.

- Jeszcze jak. Normalnie jak ta wieść rozeszła się po tutejszym liceum, zaczęli się do mnie zgłaszać uczniowie z różnych klas.

- Och, a kto puścił parę z ust?

- No jak to kto? Największa gaduła w całym Beacon Hills. To oczywiste, że Stiles.

Wszyscy się zaśmialiśmy. No tak, Stiles i jego niewyparzony język. Derek jeszcze chwilę z nami porozmawiał, a potem poszedł mówiąc, że czeka go jeszcze papierkowa robota w związku z rozpoczęciem własnej działalności gospodarczej.

- Jeszcze w życiu nie widziałam go takiego radosnego.- powiedziałam.

- Nikt pewnie go takiego radosnego nie widział od czasu tragicznej śmierci jego najbliższych. Derek w końcu zrozumiał, że dalsze pogrążanie się w żałobie nic mu nie da i musi się w końcu wziąć w garść. Jestem pewna, że w końcu uda mu się zwalczyć demony przeszłości.- odparła mi Pati.

Hal jedynie przytaknął bez słowa i ucałował Pats w czubek głowy, cały czas obejmując ją ramieniem. Kurka jak ja im zazdroszczę. Też chciałabym mieć kogoś takiego jak Hal.

Wieczorem, Patrycja:

Gdy nastał wieczór, przebrana w piżamę weszłam do sypialni, gdzie czekał już na mnie Halwyn. Od tamtej nocy, gdy wyznałam mu całą prawdę śpi obok mnie i odgania koszmary. Jego rany już się zagoiły i nie zostały nawet blizny, więc mogłam wpatrywać się w jego klatę.

Położyłam się na łóżku i od razu poczułam jak Halwyn oplata mnie ramionami, a jego oddech muska mój kark. Czułam się bezpieczna w jego ramionach. Wyłączyłam lampkę nocną, obróciłam i wtuliłam w klatkę piersiową mężczyzny.

Była dość późna godzina, kiedy usłyszałam przeraźliwy pisk Liz. Razem z Halwynem zerwaliśmy się z łóżka i poszliśmy do niej.

- Liz! Liz, wszystko w porządku? Słyszeliśmy twój ...... pisk.- powiedziałam.

Halwyn włączył górne światło i zobaczyliśmy sprawcę. W kącie pokoju Liz siedział poturbowany Jordan. Mężczyzna był cały w zadrapaniach, sadzy i miał na sobie szczątki jeansów. Od razu podeszłam do niego i spojrzałam mu w oczy. Jordan patrzył na Liz, ale jego wzrok był pusty.

- Czy ..... czy on?- spytała Liz.

Przyłożyłam dwa palce do lewej strony szyi i wyczułam puls.

- Spokojnie, żyje. Chyba jest w jakimś transie. Ma całkowicie puste spojrzenie.- odparłam.

- Okno jest otwarte, tylko jak udało mu się tutaj wdrapać? ...... Dobra nieważne. Są ślady po pazurach.- powiedział Halwyn.

- Jordan. Jordan słyszysz mnie? Hej. Ocknij się.- zwróciłam się do siedzącego mężczyzny.

Pstryknęłam mu przed oczami i wyrwałam z transu. Pewnie jak zwykle nie będzie niczego pamiętał. Jordan zaczął się rozglądać zdezorientowany i zrozumiał, że nie jest u siebie w domu. Już chciał się podnieść i wyjść, ale jęknął i złapał się za prawą nogę. Była powyginana w nienaturalny sposób.

- Hal, dzwoń po karetkę. Ta noga jest poważnie złamana.- zwróciłam się do drugiego.

Mężczyzna przytaknął i zszedł na dół aby zadzwonić. Po około dziesięciu minutach przyjechali ratownicy, usztywnili nogę i zabrali Jordana do szpitala. Do Beacon Memorial. Zaczęłam chodzić po pokoju w tą i z powrotem, zastanawiając się co stało się Jordanowi. Kto go tak urządził? Halwyn w tym czasie uspokajał Liz po niezapowiedzianej wizycie młodszego Ogara.

Dopiero po jakieś godzinie Liz się uspokoiła i na powrót zasnęła, więc ja i Halwyn również wróciliśmy do łóżka.

- Nie martw się. Ktokolwiek mu to zrobił, zapłaci za to.- szepnął.

Wtulona w ciało Halwyna i wsłuchana w miarowy rytm jego serca, zasnęłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro