Część 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Halwyn:

Gdy nastał ranek, cicho wyszedłem z domu aby nie budzić ani Liz ani Patrycji. Swoje kroki od razu skierowałem do Beacon Memorial, aby dowiedzieć się co z Jordanem. Jakby nie patrzeć jest nas tylko dwóch. Możliwe, że jesteśmy już jedynymi przedstawicielami naszego gatunku. Po dotarciu do szpitala, podszedłem do recepcji.

- Dzień dobry.- powiedziałem.

- Dzień dobry. W czym mogę pomóc?- spytała pielęgniarka.

- Wczoraj przywieziono tu mojego młodszego brata, Jordana Parrisha z poważnie złamaną nogą. Chciałbym się z nim zobaczyć.- wymyśliłem kłamstwo na prędce.

Wiedziałem, że źle robię kłamiąc o moim pokrewieństwie z Jordanem, ale nie miałem wyboru.

- Owszem zgadza się. Pan Parrish przebywa w sali 314. Najpierw prosto potem w lewo, drugie drzwi po prawej.- odparła i poinstruowała mnie.

- Bardzo dziękuję.- odpowiedziałem.

Szybkim krokiem skierowałem się w stronę według słów pielęgniarki. Po dotarciu pod drzwi z numerem 314 zapukałem.

- Proszę.- usłyszałem.

Uchyliłem drzwi i zajrzałem do środka. Jordan leżał na łóżku podpięty do tych wszystkich urządzeń i z nogą w gipsie. Wyglądał na przybitego.

- Hej, Jordan.- przywitałem się.

- Och, hej Halwyn.- odparł ponuro.

Zamknąłem za sobą drzwi, uprzednio upewniając się, że nikogo nie ma na korytarzu.

- Jak noga?- spytałem siadając obok.

- W porządku. Przez jakiś miesiąc, góra dwa ponoszę gips. Dodając też do tego cztery złamane żebra, potłuczoną trzustkę i wstrząśnienie mózgu.- odpowiedział.

- Kto cię tak urządził?

- Nie wiem. Prawie nic nie pamiętam.

- A co pamiętasz jako ostatnie?

Jordan przez chwilę milczał. Jakby próbował sobie przypomnieć ostatnie wydarzenie zanim znalazł się u nas w domu nieźle pobity.

- Szedłem przez las. Taki, mały spacer. Wiesz, dla przewietrzenia głowy i poukładania myśli.- mówił, a ja potakiwałem.- W pewnym momencie usłyszałem szelest. Nie zdążyłem nawet zareagować gdy coś mnie złapało i rzuciło o najbliższe drzewo. A potem ciemność.- skończył.

- Czyli zmieniłeś się w Piekielnego Ogara. Walczyłeś. Nic dziwnego, że nie możesz sobie przypomnieć tego co się działo. Zmiana w Ogara odcina świadomość. Nie rejestrujesz tego co się dzieje.- podsumowałem.

- Dużo wiesz o byciu Piekielnym Ogarem.

- A no wiem, bo jakbyś nie zauważył jestem od ciebie dużo starszy i mam większe doświadczenie.

- Co racja to racja. Ale kiedy ze mną walczyłeś, wtedy w liceum, zdawałeś się być bardzo świadomy tego co robisz.

- Z jednej strony, swoje zrobiły lata ciężkiej praktyki. Natomiast z drugiej strony, złączenie się z duchem Ogara w jedność. Więc mogę zachować świadomość przyjmując formę Ogara i korzystać z pełnego zakresu mocy. Ty też mógłbyś, gdybyś więcej trenował.

Wtedy do sali weszła pielęgniarka. Spojrzałem na nią. Wydała mi się jakaś znajoma.

- Zaraz. Ja pana kojarzę. Był pan już kiedyś w naszym szpitalu.- powiedziała.

- Naprawdę? Byłem? Ach ta moja ulotna pamięć. W każdym razie, nie przedstawiłem się. Halwyn Parrish, starszy brat pacjenta.- odparłem i szybko posłałem leżącemu Jordanowi oczko.

- Melissa McCall. Jordan nie wspominał, że ma rodzinę.

- Gdyż nic nie wiedział. Jordan i ja spotkaliśmy się po wielu latach rozłąki. Obaj się bardzo zmieniliśmy. Nie poznaliśmy się w ogóle nawzajem. Prawda, Jordan?

Posłałem mężczyźnie spojrzenie mówiące "poudawajmy krewnych aby ją zmylić"

- Tak! Tak! Absolutna prawda! Hal, zrobiłeś mi nie małą niespodziankę przyjeżdżając do Beacon Hills. Tak się bracie zmieniłeś, że w pierwszej chwili kompletnie cię nie poznałem.- potwierdził Jordan.

- W porządku. Zatem Panie Halwyn, proszę za długo nie męczyć brata. Jest po zabiegu nastawienia nogi i musi dużo odpoczywać.- odparła Pani McCall, po czym przestrzegła mnie.

- Oczywiście, zrozumiałem.

Kobieta posłała nam jeszcze ciepły uśmiech i wyszła zamykając za sobą drzwi. Obaj odetchnęliśmy, spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy się śmiać.

- Poważnie? Starszy brat? Nie mogłeś wymyślić czegoś innego?- spytał ze śmiechem.

- No co? To było pierwsze co przyszło mi na myśl. Recepcjonistce też nazmyślałem, że jestem twoim starszym bratem i mi uwierzyła.- odpowiedziałem.

- Super.- odparł.

Chwyciłem Jordana za rękę i posłałem pokrzepiające spojrzenie.

- Wiesz, że z szeryfem nie pójdzie ci tak gładko? On wie, że nie mam żadnych krewnych.- powiedział.

- Coś się wymyśli.- odparłem.

Jordan ziewnął przeciągle.

- Pójdę już. Jesteś zmęczony, a leki na uśmierzenie bólu pewnie już zmulają ci umysł.- stwierdziłem, wstając.

Jordan tylko przytaknął. Pochyliłem się i ucałowałem go w czoło, potem wyszeptałem ciche "zdrowiej" i wyszedłem gasząc światło oraz cicho zamykając drzwi. Skierowałem się do wyjścia, gdy przy recepcji zauważyłem Szeryfa Stilinskiego, wykłócającego się z recepcjonistką. Od razu podszedłem do nich.

- To mój podwładny, mam prawo się z nim zobaczyć.- powiedział zdenerwowany szeryf.

- Szeryfie, proszę zrozumieć, nie jest pan nikim z rodziny pacjenta. Nie możemy pana do niego wpuścić.- odparła kobieta.

Położyłem dłoń na ramieniu mężczyzny.

- Szeryfie, można prosić na słówko?- spytałem.- Poza tym i tak nie wejdzie pan do Jordana. Bo śpi.- dodałem, gdy mężczyzna pewnie chciał odmówić.

- A-acha. No skoro śpi, to w porządku. Nie będę go budził.- odparł.

Wyszliśmy z budynku szpitala, ale udało mi się jeszcze podsłuchać jak Stiles przeprasza za zachowanie swojego ojca. Urocze.

Przeszliśmy do pobliskiego parku aby spokojnie i bez świadków porozmawiać.

- A więc, o czym chce pan porozmawiać?- spytał szeryf.

- Cóż, jest kilka spraw. Po pierwsze, podejrzewam, że za pobiciem Jordana może stać istota nadprzyrodzona. Po drugie, aby do niego wejść skłamałem, że jestem jego starszym bratem. I po trzecie... cóż to już będzie bardziej pytanie.- odpowiedziałem.

- Załóżmy, że rozumiem. Tylko, że Jordan nie ma żadnej rodziny. A przynajmniej mi nic nie mówił.

- Owszem, ponieważ nic nie pamięta.

- Jak to?

Pokazałem mężczyźnie aby usiadł na ławce, co sam też uczyniłem.

- Kiedy Piekielny Ogar wstępuje w ciało człowieka, wszelkie wspomnienia sprzed tego momentu zostają wymazane. Wspomnienia dotyczące rodziny, dzieciństwa, dawnych przyjaźni. Możliwe, że ja i Jordan jesteśmy teraz jedynymi przedstawicielami gatunku Piekielnych Ogarów.- wyjaśniłem.

- To brzmi sensownie. Całkiem sporo o tym wiesz.- odparł szeryf.

- Słyszę to już któryś raz z rzędu.- odparłem z uśmieszkiem.

- A wracając do tego trzeciego, co miało być pytaniem. To o co chciałeś mnie zapytać?

- Wiem, że nie mam ukończonej akademii policyjnej i tak dalej, ale znalazłoby się może dla mnie miejsce na posterunku?

- W sumie, mam małe braki w szeregach. Jedna wolna posadka by się znalazła. Mógłbym cię przyjąć w ramach stażu. A jakbyś się spisał, to dostałbyś stałe zatrudnienie.

- Naprawdę? Dziękuję.

- Nie ma za co. A teraz ja cię spytam. Czemu właśnie chcesz się zatrudnić na posterunku, gdzie pracuje Jordan?

- Jak już mówiłem. Jordan i ja możemy być jedynymi przedstawicielami gatunku Piekielnych Ogarów. Nasz gatunek jest na wymarciu. Właściwie, to możliwe, że została tylko nasza dwójka. I jeśli moje przypuszczenia się potwierdzą, to musimy trzymać się razem. Właśnie dlatego tak mi zależy.

- Rozumiem. A co dokładnie się stało, że Piekielne Ogary są na wymarciu?

- To bardzo skomplikowane. Uff, kojarzy pan może film "Lucyfer"?

- Ten o upadłym archaniele? Kojarzę. A co to ma ze sobą wspólnego?

- Więc tamten Lucyfer jest przedstawiony jako upadły archanioł, który postanowił chronić ludzkość. Jednak Lucyfer, którego bynajmniej ja znam wcale taki nie jest. Nie zależy mu na ludzkości, tylko na władzy. W piekle, z którego wywodzą się Ogary, trwała zażarta wojna. Lucyfer podbijał kolejne ziemie. Aż trafił na Ogary, które jako jedyne najdłużej stawiały mu opór. Niestety zaczęły słabnąć. Kolejne Ogary ginęły na polu bitwy by chronić nasze ziemie i naszego Alfę. Ja niestety nie pamiętam kiedy duch Ogara, który jest we mnie wstąpił w moje ciało. W przypadku Jordana jest podobnie. On również nie pamięta gdy Ogar wstąpił w jego ciało. Nie może tego pamiętać.

|dop. aut -> ja nigdy nie oglądałam tego filmu, więc postanowiłam przedstawić Lucyfera jako archanioła, którego zesłano na Ziemię w ramach kary. A za co, pozostawiam waszym domysłom. Jednak Lucyfer w tej historii będzie przedstawiony jako żądny władzy tyran. O wiele bardziej niż Peter Hale| 

- Rozumiem. Czyli Piekielne Ogary również mają swojego Alfę?

- Tak. Ale nie wiem czy on jeszcze żyje. Czy może Lucyfer już dawno go zaszlachtował.

- Teraz wiele się wyjaśniło. Byłem w niezłym szoku kiedy dowiedziałem się czym jest Jordan. Ale starałem się go wspierać. Nawet jeśli często pracował po godzinach, to jest jednym z moich najlepszych zastępców. Bystry, odważny, lojalny.

- Szeryfie, jeszcze jedno. Proszę mi obiecać, że wszystko co pan usłyszał, zostawi pan dla siebie. Takie informacje nie mogą zostać usłyszane przez osoby postronne. Nawet Patrycja i Elizabeth nie wiedzą wszystkiego.

- Obiecuję, Halwyn. Nic nikomu nie powiem. Nawet na torturach.

- Dziękuję.

Do domu wróciłem pod wieczór, gdzie od razu zostałem zasypany gradem pytań od Liz. Powiedziałem jedynie, że byłem u Jordana w szpitalu i po rozmowie z szeryfem prawdopodobnie dostanę staż na tym samym posterunku, gdzie pracuje Jordan. Pominąłem część z tym, że trochę nakłamałem o swoim pokrewieństwie z młodym zastępcą. A po kolacji i prysznicu, ubrany w piżamę, przytuliłem do siebie Patrycję i zasnąłem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro