2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przełykam ślinę. Wspomnienie przystojnego Gastiena przeszywającego mnie wzrokiem sprawia, że przechodzą mnie dreszcze. Może jednak nie zbłaźniłam się tak bardzo, skoro mnie również zaprasza. To się nigdy nie zdarzało.

Sophia i Lorrette porzucają do połowy zjedzony posiłek i pędzą do swojego pokoju. Słyszę, jak kłócą się jednocześnie przetrząsając zawartość szafy.

Przesuwam skwarkę po talerzu w niebieskie wzorki.

– Co jest? – Basile przesiada się bliżej i wbija widelec w danie Sophie. Wzdycham, patrząc na niego kątem oka.

– Wydaje mi się to nie w porządku.

– Czemu?

– Papy nie ma już ósmy dzień.

Basile wzrusza ramionami, jak gdyby problemu nie było.

– Papa podróżuje sam. Jest bezpieczny. Niebawem wróci.

– To, że będziesz sobie odmawiać zabawy nie sprawi, że wróci szybciej – dodaje Antoinie, dosiadając się do dania Loretty.

Marco kiwa głową.

– Poradzę sobie – zapewnia z pełnymi ustami.

Basile widząc moje wahanie, szybko wpycha do buzi ostatnie kawałki ziemniaków, po czym bierze mnie za rękę i ciągnie do pokoju sióstr.

Sophia przykłada do ciała suknię w kolorze kości słoniowej.

– Czy to całe świętowanie nie obydwa się na polu za szopą? – pytam.

Loretta przestaje na chwilę sznurować pantofle na obcasie i przygląda mi się zdezorientowana.

– I co z tego? – burczy. – Wyglądać trzeba.

– Pożyczcie coś Bellienne – nakazuje Basile.

Czuję się postawiona przed faktem dokonanym.

Siostry przeglądają stroje, gorączkowo dyskutując. W końcu wybierają mi sukienkę z zielonego muślinu. Przy balowych kreacjach, które planują włożyć, ta wygląda dość skromnie, ale ja się akurat z tego cieszę. Nie lubię ciężkich sukien, a gorsetów wręcz nienawidzę.

Siostry każą mi zająć miejsce na stołku przed zwierciadłem. Lorrette przynosi miednicę z wodą. Zanurzam w niej brudne stopy. Pomagają mi się umyć dokładnie szorstką szczotką. Woda jest lodowata, ale to pomaga mi się rozbudzić i zmyć z siebie zmęczenie po całym dniu.

Kiedy nie pachnę już oborą ani rybą, Lorette rzuca we mnie świeżą bielizną, a Sophia wylewa mi na dłonie i uda olejek migdałowy. Dbanie o siebie dla nich to całe życie, ja dopiero się tego uczę.

Sophia bierze się za czesanie moich włosów. Debatują między sobą, które spinki najlepiej będą pasować do butelkowej zieleni.

Kiedy kończą mnie szykować, chyba są zadowolone z efektu.

Chociaż zielona szata nie opina mojej talii tak ciasno jak ich kreacje i tak muszę przyznać, że wyglądam... ładnie. Miękki materiał spływa wokół moich kostek niczym płynny wodospad. Włosy mam upięte w wysoki warkocz.

Bracia też się umyli i przebrali. W czystych koszulach i lnianych spodniach otwierają furtkę i czekają na nas, rozmawiając wesoło. Blask księżyca spływa na ich krzepkie sylwetki i błyszczy w ciemnych włosach.

Marco gramoli się do łóżka. Nachylam się, by złożyć buziaka na chłopięcym czole. Zamyka oczy i przykrywa się pierzyną. Zdmuchuję płomień świecy.

Siostry czekają na mnie w progu. W doskonałych humorach wychodzimy na podwórzec.

Gastien mieszka tylko kilka domostw dalej, więc ku niezadowoleniu sióstr decydujemy się pokonać dystans pieszo. Na brukowej drodze słychać dźwięk wydawany przez nasze buty. Chichoty dziewczyn rozchodzą się echem. Opatulam się szczelnie szorstkim płaszczem z wełny, by uchronić się przed jesiennym chłodem.

Dziś nad nami unosi się niewidzialna pościel chmur, pozostawiając niebo niemal zupełnie niepokryte. Tysiące migoczących diamentów płonie na mrocznym płótnie niebios, rzucając blask, który hipnotyzuje i zachwyca. Rozchylam usta w zdumieniu nad tym nadzwyczajnym spektaklem.

Z prawej strony rozciąga się bezkresny las. W tej spokojnej i rozświetlonej nocnej scenerii wydaje się bezpieczny i całkowicie zwyczajny. Drzewa poruszają się pod wpływem wiatru w ciemności.

Przechodzi mnie lodowaty dreszcz. Mam wrażenie, że ciemniejszy kształt przemierza zarośla równolegle do nas.

– Widzieliście? – pytam.

Siostry przestają chichotać i zatrzymują się w miejscu.

Basile staje koło mnie i wytęża wzrok. Zastygam w bezruchu, śledząc spojrzeniem gigantyczną plamę czerni. Nie rusza się.

Włoski na karku stają mi dęba, bo wydaje mi się, że widzę czerwone ślepia wśród zarośli. Przełykam ślinę.

– Powinniśmy wracać do domu – szepczę schrypniętym głosem, odruchowo robiąc krok wstecz. Być może właśnie usłyszałam łamanie gałązki pod czyjąś stopą... albo łapą.

Antoine i Basile wymieniają porozumiewawcze spojrzenia.

Ja nie spuszczam wzroku z kształtu między drzewami. Wydaje mi się, że właśnie na wysokości jednego z niższych drzew pojawiła się para. Skręca mnie w środku.

Nagle mocne uderzenie z dwóch stron pojawia się na mych biodrach, jednocześnie Antoine ryczy nisko, a ja wrzeszczę z przestrachem i przymykam oczy, próbując zapanować nad walącym sercem. Basile i siostry pękają ze śmiechu.

Denerwuje mnie, że tak lekceważą zagrożenie. Kiedy znowu patrzę w zacienione miejsce, nic tam nie ma. Może mi się tylko wydawało.

– To nie jest śmieszne – syczę, odwracając się do rodzeństwa, na co wybuchają jeszcze głośniejszym śmiechem.

– Chodź. Z nami nic ci nie grozi – Basile oplata moje drżące z przerażenia ciało ramieniem. Antoine z szerokim uśmiechem, od którego pojawiają się na jego twarzy dwa dołeczki, kiwa głową. Mam ochotę walnąć go w kartoflowaty nos za te żarty.

Przemierzamy obrzeża Belle Vallée rozmawiając beztrosko. To znaczy oni rozmawiają beztrosko, bo ja cały czas rzucam nerwowe spojrzenia w kierunku lasu.

– Gastien obłowił się na polowaniu – podejmuje Antoine. – Plotka głosi, że będzie szukać kandydatki do ożenku.

Basile uśmiecha się szeroko. Mam wrażenie, że wiedzą coś więcej, o czym nie mówią.

– To dobry kandydat – dodaje Anotine.

Lorrette wzdycha, poprawiając włosy, a Sophia zaczyna wirować, wprawiając w ruch suknię wyszywaną złota nicią.

– Jest taki przystojny.

– I dobrze zbudowany – mruczy Lorette z rozmarzonym wzrokiem – Jeśli wybierze mnie, od razu się zgodzę.

Prycham.

– Przecież nawet go nie znasz.

Siostra patrzy na mnie oburzonym wzrokiem, jakbym powiedziała coś skandalicznego. Unoszę brwi w odpowiedzi.

– No co?

– Gastien to najlepsza partia w mieście – oznajmia Sophia, trzepocząc rzęsami.

– Chyba nie doceniasz Basile'a i Antoine'a – mruczę, na co siostra przewraca oczami.

– Oni się nie liczą.

– Tak czy owak – Lorrette wysuwa palec w powietrze. – Mam nadzieję, że to mnie wybierze. Dwa tygodnie temu byłam z nim w gospodzie, gdzie pokazywał mi swoje trofea...

Jej trajkotanie kończy się w momencie, kiedy docieramy do bramy okalającej posiadłość Gastiena i jego rodziców. Wspomniany mężczyzna czeka na nas z cieniem uśmieszku na twarzy. W tych ciemnościach żadne z nas go nie zauważyło. Siostry wpatrują się w niego jak w obrazek. Za jego muskularną sylwetką płonie ognisko. Słychać śmiechy innych gości. W powietrzu unosi się zapach pieczonego mięsa.

– Witaj, Bellienne. – Gastien ku największemu zdziwieniu sióstr i radości braci wyciąga ku mnie dłoń.

---------

Ten Gastien chyba ma wobec niej jakieś plany. Ciekawe czy mu się powiodą. XD
To co, mają wchodzić do Lasu czy nie?!

Jednocześnie jeśli macie ochotę na romantasy mojego pióra, to chętnie polecę Wam wydane już Królestwo Węży i Krwi. Też znajdziecie tam motyw tajemniczego i mrocznego lasu, wężowego ludu i walecznej księżniczki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro