Rozdział 46. Spokój to sprawa nieznana. Cz. 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Powoli zbliżały się ferie świąteczne.
James czuje się już bardzo dobrze, a Lily jest w coraz lepszym nastroju.

Uczniowie zaczęli się już pakować, bo wyjeżdżali do domu, ale ja zamierzałam zostać.

Niestety, wszystkie moje plany legły w gruzach przez głupie ogłoszenie.

Tak, dwa dni przed feriami, na tablicy informacyjnej ukazało się ogłoszenie:
Niniejszym informujemy, iż na czas ferii bożonarodzeniowych wszyscy uczniowie i cały personel Hogwartu musi opuścić szkołę ze względu na bezpieczeństwo.

Dziś po południu odjeżdża pociąg. Już się spakowałam i po prostu czekałam, aż wrócę do doliny Godryka i samotnie spędzę Wigilię. Nawet państwo Potter wraz z Syriuszem jadą do Irlandii i to na dwa tygodnie! Może Lily zostanie w domu i będziemy do siebie pisać? Mam taką nadzieję.

Zeszłam do pokoju wspólnego. Ostatecznie posiedzę tu, zanim trzeba będzie zebrać się do wyjazdu.

Wielu Gryfonów rozmawiało o podróży i o tym, w jaki sposób spędza te ferie.

W kącie siedzieli Huncwoci i coś między sobą szeptali. Kiedy tylko podeszłam, Syriusz szturchnął Petera i wszyscy gwałtownie się podnieśli.
— Coś się stało? — zapytałam.
— Nie, my tylko rozmawialiśmy o następnym kawale — wyjaśnił Łapa.
— A wyjaśni mi ktoś, co to za kawał? — Zrobiłam podejrzliwą minę.
— Na razie to tylko zarys pomysłu, nawet nie wiemy, czy to w ogóle wypali! — pospiesznie wyjaśnił Remus. Można by pomyśleć, że nawet za szybko.
— A ja jednak uważam, że...
— Viv! — Lily przerwała mi i podbiegła do nas. Miała zaróżowione policzki i rozwiane włosy. — Słuchajcie, nastąpiły bardzo ważne zmiany.
— Jakie?
— Petunia, moja siostra, wychodzi za mąż — oznajmiła dramatycznie.
— No i co? — zdziwił się Rogacz.
— No i to, że wy wszyscy musicie być na weselu. Dopiero przed chwilą dostałam sowę od rodziców.
— Ale my jedziemy do Irlandii! — zawołał James.
— Wszystko już ustalone. Twoi rodzice się zgodzili, Lupinowie nie mają nic przeciwko, a rodzice Petera już przyjechali, a ty, Viv? — Uśmiechnęła się.
— Tak, chętnie pojadę — powiedziałam słabo — Ale...
— Co?
— No, bo w końcu my jesteśmy czarodziejami, ale Petunia... nie jest i myślałam, że ona za nami nie przepada.
— Bo tak jest, ale nie przejmuj się tym. Nikt się o nas nie dowie, bo to wesele odbędzie się bez jakichkolwiek czarów.
— Mamy nie używać czarów?! — przeraził się okularnik.
— Tak.
James próbował jeszcze zaprotestować i bardzo chciałam się dowiedzieć, ale Łapa wskazał na drzwi i zrozumiałam, że mamy wyjść.

— I co o tym myślisz? — zapytał, kiedy zaczęliśmy błądzić po korytarzach.
— No cóż, może być fajnie.
— No nie wiem, nigdy nie byłem w otoczeniu samych mugoli, a tym bardziej nie udawałem, że jestem jednym z nich — burknął.
— Dasz radę, nawet jak zobaczysz... No nie wiem... telewizor, radio czy coś w tym stylu...
— Co zobaczę?
— Och, po prostu pytaj się mnie i... może nie zrób z siebie głupka. —Roześmiałam się.
Łapa teatralnie uniósł ręce, jakby nie miał już cierpliwości, ale zrobił taką minę, że nie byłam w stanę się powstrzymać i zaczęłam tarzać się ze śmiechu...

Hej! Mamy następny rozdział, ale teraz blackwolf trochę sobie pogada XD
Po pierwsze, sorki za jakość zdjęcia, ale to jest screen i inaczej się nie dało.
Po drugie, nie uda mi się pomieścić wszystkiego, co dotyczy wesela, więc rozbiję to na kilka części.
Po trzecie, teraz troszkę zmieniłam dialogi od strony technicznej, ale sama muszę przyznać, że coś takiego wyglada naprawdę estetycznie i lepiej się czyta. Zamierzam tak poprawić wszystkie rozdziały, ale zajmie mi to sporo czasu.
Po czwarte, chyba w rozdziale 36 wspominałam, że jest to połowa tej opowieści, ale nie. Muszę powiedzieć, że cały ten tydzień miałam zawalony poprawieniem tego wszystkiego i wyszło na to, że nie jesteśmy nawet w połowie!
No, ale cóż, jeśli dobrze pójdzie, może wybić jakieś sto rozdziałów. Postaram się skończyć przed wakacjami, ale nie wiem, czy się uda :)
Pozdro dla Czarnych Łap Ponuraków i ja już się w Wami żegnam :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro