Rozdział 48. Spokój to sprawa nieznana. Cz. 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego dnia mama Lily obudziła nas bardzo wcześnie. Powiedziała, że musimy poprzenosić krzesła, gdyż po ceremonii przyjęcie odbędzie się w domu.

Śniadanie zjedliśmy, prawie, że na stojąco, ale to nie przeszkadza. Ostatecznie, lepiej jest coś zrobić niż bezczynnie siedzieć i gapić się w sufit.

— Rany, dlaczego nie możemy użyć czarów? — jęczał James.
— A jak myślisz? — zapytałam.
— Nie wiem.
— Och, no błagam — Lily załamała ręce. — jesteśmy wśród mugoli! James, rusz czasem tą mózgownicą.
— Ruszam czasem mózgownicą, ale nic to nie zmienia. Dalej jestem zabójczo przystojnym Rogaczem.
— A od kiedy to używasz tekstów Syriusza? — wtrącił Remus.
— Bo ja mam najlepsze teksty. — zaznaczył Łapa z szerokim uśmiechem.
— Tak, tak, myśl sobie dalej w taki sposób. — Uśmiechnęłam się najsłodziej, jak tylko umiałam, jednak wtrącając tu nutkę złośliwej satysfakcji.
Zanim jednak ktokolwiek zdążył coś zrobić, rozległ się dzwonek do drzwi obwieszczający przybycie gości.
Od rana tak jest, lecz tym razem przybyli to ludzie, których znam bardzo dobrze, czyli rodzice Rogacza.
— Mamo! — zawołał.
— Cześć, jak tam pierwszy semestr?
— Świetnie, mamo. — James zabawnie poruszył brwiami.
— Aha, to ile listów mam oczekiwać? — zapytała.
— Możesz być zadowolona — rzekł — McGonagall dała sobie z tym spokój.
— Bo wie, że Huncwotami nie ma szans! — zawołał Syriusz.
— Z kim nie ma szans? — zapytała Maria, wchodząc do salonu.
— Huncwoci, moja droga — zaczął Łapa z uśmiechem — tak się nazywamy i w szkole jesteśmy najpopularniejszą grupą — dokończył, kładąc nacisk na słowo "najpopularniejszą".

Maria wyszła, chichocząc cicho, a ja posłałam Łapie mordercze spojrzenie. On tylko podszedł i mruknął:
— Zazdrosna.
I odszedł.
Ja? Zazdrosna? Chyba mu się coś w głowie poprzestawiało. Też coś. Zazdrosna? A w życiu!

Wyszłam z salonu i usłyszałam matkę Lily, która wolała "Ale co tym krzesłami?"

Weszłam do kuchni.

— Syriuszu, ile razy mam powtarzać, że...
— Że nie jesteś zazdrosna. Tak, tak, już to słyszałem — odparł, siadając przy stole z wielkim kubkiem herbaty.
— Ale...
— Ale wiem, co zaraz powiesz, więc tę część możemy sobie darować.
— Ale...
— Och, Vivienne. — Wstał i podszedł do mnie. — To ty jesteś dla mnie najważniejsza, pamiętaj.
Łapa mnie pocałował i wyszedł.

— Ale ja chciałam ci tylko powiedzieć, że wiem — szepnęłam, kiedy zostałam sama.

Stałam, jak ten słup soli, kompletnie nie wiedząc, co zrobić. Pójść? Porozmawiać? Wyjaśnić? Nie wiem. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji. I skąd w ogóle ten pomysł, co do tej zazdrości? Lubię Marię i nic do niej nie mam. O rany...

Później...

Kiedy wróciliśmy z kościoła, wpadałam w swego rodzaju otępienie. Fakt, to był pierwszy raz, kiedy byłam na ślubie, ale nie to jest najważniejsze.
Wtedy, w kościele Łapa szepnął mi słowa: Kiedyś to będziemy my. Tedy w moim sercu pojawiła się mała, maleńka iskierka nadziei. Prawie, że niedostrzegalna, a jednak. A jednak...

Całe to towarzystwo wreszcie się usadowiło na wcześniej wskazanych miejscach i zaczęła się "uczta".

No, muszę przyznać, że rodzice Lily mogą być z siebie dumni. Kiedy podali zupę, nie byłam zbyt przekonana, ale gdy na stół wjechał półmisek a na nim kiełbasa z kardamonem, a potem anyżkowe serki, stwierdziłam, że to po prostu wspaniałe! Lecz najlepsze były kołduny, czyli malutkie pierożki wręcz rozpływające się w ustach. Obiad pierwsza klasa!

Tymi pysznościami najadłam się po wsze czasy, a i tak musieliśmy czekać, bo każdy musiał zjeść. Na samym końcu stołu siedziała Petunia i jej mąż — Vernon. Vernon okazał się być średniego wzrostu, korpulentnym jegomościem o niesamowicie krzaczastych wąsach i małych, paciorkowatych oczkach. Kiedy próbował przekrzyczeć wszystkich, jego głos potężny jak miedziana trąba. On z jedzeniem się nie spieszył, przez co my musieliśmy czekać. Jednak w końcu skończył i wszyscy zaczęli się bawić. Zagrała wesoła muzyka, zaczęto tańczyć...

Tymczasem w mrocznym pokoju Grimmauld Place 12

— Mamo, jesteś pewna? — zapytał
Regulus Black.
Regulus był młodszym o rok bratem Syriusza. Miał równie czarne włosy, ale jego oczy nie były szare i nie wyrażały ogromu pewności siebie. Nie, jego oczy miału kolor bardzo ciemny i wyrażały raczej strach, przemęczenie.
— Jestem — powiedziała kobieta, stojąca tak, że nie sposób widzieć jej twarz, ale mówiła głosem zimnym, wyzbytym uczuć i dogłębnie raniącym.
— A jeśli... — zaczął chłopak, lekko drżąc, lecz powoli zaczęła górować nad nim złość.
— Co? — warknął jego ojciec równie zimny i wściekły.
— Nic.
— Zrozum, jeśli to zrobisz już nigdy ten... ten śmieć — wzdrygnęła się ostentacyjne na samą myśl o starszym synu. — już nigdy nie zhańbi naszego rodu.
— Oczywiście.
— Masz tego strzec. — Podała mu maleńką fiolkę.

W domu państwa Evans

Zabawa była świetna, ale bardzo się zmęczyłam i było mi strasznie gorąco. Postanowiłam trochę odsapnąć, dlatego poszłam do kuchni po szklankę wody.

Uff, jak dobrze jest sobie odpocząć. I pomyśleć, że kiedyś te wielkie damy musiały tańczyć w tych robach. Ja bym chyba nie wytrzymała. Mam na sobie zwykłą białą sukienkę, a jedyne, o czym marzę, to iść do łóżka i się wyspać. Cóż, mówi się trudno.

Wyjrzałam przez okno. Zrobiło się ciemno, a śnieg padał i padał. Zawsze lubiłam bawić się w śniegu.

Uśmiechnęłam się pod nosem. I właśnie w tej chwili wszedł Łapa. Już dawno pozbył się marynarki, ale był strasznie... wymięty.
— Aż tak trudno jest się tu przedostać? — zapytałam, chichocząc.
— Jest aż tak źle?
Wzruszyłam ramionami.
— Nie wiem.
— Mam dość — mruknął.
— Ja też, nawet nie chce mi się wracać.— Uśmiechnęłam się.

841 słów :)
No, to się porobiło. Co o tym sądzicie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro