Rozdział 60. Tańczące ślimaki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po powrocie do wieży Gryfonów Łapa opowiedział Lily i Huncwotom, jaką awanturę zrobiła mu profesor McGonagal, a także o swoich wątpliwościach i o postanowieniach wobec rodziny. Wszyscy zgodziliśmy się co do walki z siłami zła, a wszystko zaczęło się od długiej dyskusji na temat skradzionej przeze mnie książki, napadu na panią Bartic i tym, co może lub mogło się zdarzyć.

~*~

Następnego dnia wszyscy wstali bardzo niechętnie. Mimo wszystko byliśmy bardzo podekscytowani, a myśl o nadchodzących lekcjach wydawała się bardzo odległa i nieprzyjemna.

Przy śniadaniu jakoś nikt nie kwapił się do rozmowy. To samo miało miejsce również na historii magii, a zawsze wtedy rozmawialiśmy.

Po lekcji podszedł do mnie profesor Slughorn. Zdębiałam. Prawdę mówiąc, nie trudno było się domyślić dlaczego.

— Panno Blue, chciałbym z panią chwilę porozmawiać — powiedział, przekrzykując innych uczniów — Chciałbym zaprosić panią na spotkanie klubu ślimaka dziś wieczór, mam nadzieję, że wreszcie pani przyjdzie.

Poczułam się strasznie niezręcznie. Od jakiegoś czasu ilekroć Slughorn organizował przyjęcia, zapraszał mnie, ale zawsze jakoś udało mi się wymigać. Dlaczego? Perspektywa spędzenia wieczoru wśród ślizgonów (bo to ich przeważnie zapraszano) i słuchania przechwałek innych na temat zdolności, bogactwa czy znanego członka rodziny. Lily również była zapraszana, ale przez jej talent do eliksirów profesor obdarzył ją szczególnym zainteresowaniem

Patrzyłam w podłogę, bo nie wiedziałam, co powiedzieć.

— No, no, cóż mam nadzieję, że tym razem pani przyjdzie — zawołał i odszedł pośpiesznie.

Podczas obiadu okazało się, że Lily również idzie, więc postanowiłyśmy, że ten jeden raz pójdziemy na przyjęcie. Z jednej strony dlatego, że mimo wszystko ciekawiło mnie to, kto tam przychodzi i o czym się mówi.

~*~

Wieczorem ruszyłyśmy w kierunku gabinetu nauczyciela eliksirów. Udało mi się znaleźć w kufrze jakąś sukienkę, która nie była wymięta lub wrzucona między inne rzeczy. Na szczęście była pozbawiona tych okropnych bufiastych rękawów, których do prawdy nienawidziłam ani nie wyglądała jak tęczą, choć wśród mugoli takie „wzory" są teraz dość popularne. W każdym razie ta sukienka odbiegała od tych szaleństw. Była długa, granatowa z wcięciem w tali.

Na szczęście na korytarzu pojawił się James, a za nim Syriusz. Musieli wrócić z treningu, bo byli strasznie ubłoceni. Miałyśmy pretekst, aby się trochę spóźnić.

— Cześć! — zawołał Syriusz.

— I jak trening? — zapytałam z uśmiechem.

— Dobrze, ale — zaczął James, próbując objąć Lily od tylu, ale ona zareagowała natychmiast.

— Puszczaj mnie!

— No nie daj się prosić, Lily — James zaczął zabawnie poruszać brwiami.

— Wyglądasz jakbyś tarzał się w chlewiku — burknęła, ale zauważyłam, że odchodząc, uśmiechnęła się lekko.

Ostatni raz uśmiechnęłam się do Syriusza i dogoniłam Lily.

Kiedy tylko otworzyłam drzwi, usłyszałam tubalny głos profesora eliksirów, który przeciskał się przez innych uczniów.

— Ach, jednak przyszliście, już myślałem, że znowu opuścicie moje przyjęcie!

Mimo że Slughorn jest człowiekiem niskim i tęgim, to często mam wrażenie, że jest wszędzie.

Uwolniłam się od głośnego profesora, który zasypywał innego ucznia masą pytań. Wzięłam talerz z kawałkiem szarlotki i zaczęłam się rozglądać.

~*~

Pół godziny później podszedł do mnie średniego wzrostu chudy chłopak. Miał ciemne oczy, ale jakieś takie dziwne, jakby pozbawione uczuć. Był przygarbiony, a jego czarne włosy były idealnie ułożone. Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie spał, choć minę miał wyniosłą.

— Ty pewnie jesteś Vivienne, tak? — zapytał cicho.

— Tak, a ty to... ?

— Nazywam się Regulus Black, sądzę, że o mnie słyszałaś.

— No tak, jak mogłabym nie wiedzieć o bracie Ła... to znaczy Syriusza — odparłam.

— W takim razie wiesz też, że nasze relacje nie są najlepsze.

— Wiem — powiedziałam sucho, zastanawiając się, dokąd właściwie zmierza ta rozmowa.

— Obawiam się, że to będzie zły pomysł, jeśli porozmawiam z nim osobiście, więc chciałbym cię prosić, abyś przekazała mu to — wyjął małe zawiniątko. — Nie zrozum mnie źle, po prostu myślę, że pora się pogodzić.

— W porządku — wzięłam paczuszkę i spojrzałam na niego podejrzliwie.

— A więc do zobaczenia, Vivienne — odparł i odszedł, chwiejąc się lekko.

W duchu zgodziłam się z Syriuszem, że jest nieźle stuknięty, bo kto tak się zachowuje? Dlaczego nie poszedł do Łapy, tylko prosił, abym przekazała tę paczkę. To nie ma sensu.

~*~

Znalazłam Lily i mimo głośnej muzyki opowiedziałam jej o tej dziwnej rozmowie.

— Do dosyć dziwne, ale dla świętego spokoju daj to Syriuszowi i nie zawracaj sobie tym głowy, bo to nie ma sensu.

— Masz rację... to co, pójdziemy po szklankę miodu pitnego? — zapytałam z uśmiechem.

— Jasne!

~*~

Następnego dnia pozwoliłam sobie dłużej pospać, ponieważ Huncwotom nigdy się na śniadanie nie spieszyło, a skoro miałam na nich poczekać, zostałam dłużej z dormitorium.

Kiedy zeszłam do pokoju wspólnego i tak czekałam jeszcze z dziesięć minut, zanim zeszli.

Jak zwykle w bardzo hałaśliwy sposób dali znać o swoim przybyciu.

— Syriuszu, możemy porozmawiać? — zapytałam, przekrzykując ich.

Łapa objął mnie ramieniem i odciągnął od Jamesa, który wydał z siebie głośne „Uuu", a Glizdogon mu zawtórował.

— Co jest? — zapytał, patrząc na Rogacza morderczym wzrokiem.

— Bo widzisz... wczoraj na przyjęciu spotkałam Regulusa. Mówił trochę dziwnie, ale z tego, co zrozumiałam, pragnie się z tobą pogodzić i prosił, abym przekazała ci to — wyjęłam z kieszeni szaty paczuszkę i wręczyłam ją Syriuszowi.

Zwiesił głowę.

Przyłożyłam rękę do jego policzka i powiedziałam:

— Wierzę, że sobie poradzisz.

— Masz rację, Viv. Wiem aż za dobrze, co powiniennem zrobić — powiedział i wyszedł.

— Mogę się wreszcie dowiedzieć, co jest grane? — zapytał Rogacz, podchodząc bliżej.

— Chodźmy na śniadanie, tam pewnie wszystko się wyjaśni — odparłam.

~*~

Przy stole Gryfonów nigdzie nie dojrzałam Łapy, więc pewnie poszedł do stołu Ślizgonów. Usiadłam koło Lily i zabrałam się za tosty z dżemem. W między czasie Lily wyjaśniła Huncwotom całe zajście.

Po śniadaniu poszliśmy w kierunku wieży Gryfonów, bo wszyscy mieliśmy wolną godzinę przed transmutacją, ale w połowie drogi dało się słyszeć kroki z drugiej strony, a w końcu głos Syriusza.

— Co to w ogóle ma znaczyć? — krzyczał — Czyżby moja cholerna matka postanowiła mnie zabić? Mogła się, chociaż pofatygować osobiście.

— Co ci odbiło? Rozumiem, że wszyscy zdrajcy krwi działają najpierw różdżką, a dopiero potem mózgiem, a ty...

Nie dosłyszałam, co mówił dalej Regulus, ale chwilę później znów Syriusz podniósł głos.

—... a jeśli tak to byłbym ci wdzięczny, gdybyś nie mieszał w to wszystko mojej dziewczyny.

— Tej szlamy? Proszę cię, nie chce jej więcej wiedzieć na oczy.

Znowu nie zrozumiałe słowa, a potem krzyk Syriusza:

— Możesz się tym wypchać... ty i ta popaprana rodzina!

Spojrzałam na Lily z przerażeniem, a chwilę później krzyknęła, bo rozległ się potężny huk, ktoś krzyknął, a zewsząd dało się słyszeć kroki nadbiegających...

Elo! Długo mnie tu nie było, prawda? Ale jakoś się zmobilizowałam i wyszło 1030, wiec nie jest źle :)

Niestety nie wiem, kiedy następny rozdział, ale postaram się go dodać niedługo :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro