9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dorothea jakby dopiero teraz odzyskała władzę w ciele. Uderzyła w fotel pięścią i zaciskając zęby, poruszyła ustami na kształt przekleństw, które jej się cisnęły.

— Co o tym myślisz? — zapytała mnie z westchnięciem, kiedy trochę się uspokoiła. W jej głosie była nuta kpiny.

Siedziałam wciąż w tym samym miejscu, milcząc. Jej pytanie wyrwało mnie z transu. Pokręciłam szybko głową i poderwałam się, by odejść do pokoju.

Zamknęłam drzwi i rzuciłam się na łóżko. Dopiero teraz uznali, że umieszczenie mnie w domu kogoś, kto pił moją krew, nie było dobrym rozwiązaniem? Zapatrzyłam się w sufit. Tutaj nic nie zależało ode mnie. Zabiorą mnie nie wiadomo gdzie, do nie wiadomo kogo i nie będę mogła nic z tym zrobić.

Chciałam wrócić do domu.

Nie mogłam długo siedzieć sama, bo natłok myśli mnie dobijał. Wyszłam więc z pokoju.

Dorothea wciąż była w salonie. Zamyślona, wpatrywała się w płomyk małej świeczki na ławie. Po cichu usiadłam w fotelu naprzeciwko, gdzie wcześniej siedziała Hana. Liczyłam, że sama się odezwie, ale tylko rzuciła na mnie okiem tępo. Nagle świeczka zgasła, a zapaliła się druga obok.

— Ty to zrobiłaś? — zdziwiłam się, a ona kiwnęła. — Czy ja też tak umiem?

— Spróbuj.

— Ale jak? — spytałam, patrząc na świeczki.

— Skup się i wyobraź sobie, że płomyk gaśnie.

Nachyliłam się nad ławą, wpatrując w cieniutki knot. Skupiałam się jak mogłam, ale na nic się to zdało. Płomyczek tlił się spokojnie dalej.

— Nie potrafię — powiedziałam, dając za wygraną.

— Przyjdzie z czasem — stwierdziła, a świeczka natychmiast zgasła. — Poza tym myślę, że pijesz za mało krwi. Miałabyś więcej siły.

Pół kielicha wypite przed szkołą i łyk sprzed pójścia spać to dla mnie wcale nie było mało. Już i taką ilość musiałam w siebie wmuszać.

— Co jeszcze potrafisz? — spytałam nieco podejrzliwie.

— To, co przydatne przy polowaniu. Zmiana kształtu i zdolność wpływania na ofiarę. — Z tym słowami w jej oczach pojawiło się coś ze spojrzenia drapieżcy. Ciekawe, jak jej smakowała moja krew.

— Możesz zmienić się w co chcesz i zmusić do zrobienia, co każesz? — Przez mój głos przebrzmiało ochronne szyderstwo.

— Są pewne ograniczenia co do formy, jaką chcesz przybrać. A kierowanie ludźmi to sztuka i wymaga wyrafinowania. Na wampiry nie działa, ale może na ciebie jeszcze...

Niezwłocznie przerwałam kontakt wzrokowy.

— A nie mogłabyś zmienić się w kota albo coś takiego? Byłoby przyjemniej.

— Potrafię, ale nie lubię siedzieć w ciele zwierzęcia — odparła. — Sama zobaczysz, ze niezbyt to przyjemne.

Kątem oka sprawdziłam, czy nadal patrzy na mnie w tamten sposób.

— Ile ty w ogóle masz lat? — spytałam.

— Nie pyta się kobiety o wiek — odparła. Przez jej twarz przebłysnął uśmiech.

— Też jestem kobietą.

— Bardzo młodą. Trochę ci zabrakło do pełnoletności.

— Widziałaś moje papiery? — spytałam, pewna, że tak było.

— Jasne, chciałam wiedzieć, kogo goszczę.

— Dobre sobie — prychnęłam. — Nie powinno być tak, że wiesz o mnie więcej niż ja o tobie.

— Wiem niewiele, chciałabym więcej.

— A nie uważasz, że to ja bardziej potrzebuję wiedzieć, u kogo się znajduję? Żyłam sobie spokojnie do czasu, kiedy ktoś napadł mnie na ulicy.

Wzruszyła ramionami.

— Skoro miałaś spokojne życie, to czemu łaziłaś po nocy?

— Pytanie za pytanie? — zaproponowałam, lekko rozdrażniona. Mruknęła, namyślając się.

— Dobrze — zgodziła się — ale, jak wiadomo, starsi mają pierwszeństwo. — Nie sprzeciwiłam się, ktoś musiał ustąpić. — A więc co robiłaś w nocy na mieście?

— Zwyczajnie wyszłam się przejść. — Już chciałam włączyć swoje pytanie, kiedy się wcięła:

— Czemu w nocy i czemu biegłaś?

— To już kolejne pytania.

— Nie, to to samo pytanie. Inaczej żadna z nas niczego się nie dowie.

Miała trochę racji, więc wzięłam się w garść.

— Lubiłam wychodzić w nocy, zawsze było tak cicho i spokojnie. Większe emocje też, bo wydostawałam się przez okno. Poza tym w dzień nie bardzo miałam nawet czas. A biegłam, bo się wystraszyłam. Myślałam może, że ktoś na mnie czatuje. — Chrząknęłam. — Moja kolej — zarządziłam. Dorothea nawet się nie poruszyła. — Jak zostałaś wampirem?

— Skoro chcesz wiedzieć — mruknęła i zanim zaczęła mówić, przeciągnęła się. — Mieszkaliśmy z mężem u mojego ojca, starego bankiera. Kiedyś ktoś do niego przyszedł prosić o przysługę. To był jakiś szwindel i ojciec nie chciał się w to mieszać. Tamten odszedł, ale wrócił po kilku tygodniach, już nie sam, a z kilkoma innymi osobnikami. Ojciec zawsze był krnąbrny, nie chciał dać się zastraszyć, tym bardziej, że w domu miał broń. Skończyło się tak, że go zabito, a ja jestem tutaj.

— A twój mąż? — zapytałam szybko. Uśmiechnęła się gorzko.

— Henry'ego nie było wtedy w domu. Często wyjeżdżał służbowo, między innymi dlatego wciąż mieszkaliśmy z moim ojcem, żebym nie czuła się samotna. Kiedy wrócił, zastał pusty dom. Jeśli zabrano ciało ojca, i może ciało służącej, bo nie wiem, co się z nią stało.

Zmroziło mnie.

— I co było potem?

— Ze mną? To już kolejne pytanie, ale... Obudziłam się w obcym miejscu, otoczona obcymi twarzami. Dowiedziałam się, że zostałam znaleziona na jednej z ulic, już pod ziemią. I tak to było. Gotfryda i Victora znam jeszcze z tamtych czasów przed ugryzieniem. Gotfryd był przyjacielem mojego ojca, spędzał u nas dużo czasu i często nocował, kiedy zdarzało im się posiedzieć do późna. Tak zdarzyło się tamtego nieszczęśliwego wieczoru. Victor natomiast był młodym znajomym ojca, załatwiał dla niego wiele rzeczy. Mu też się nie poszczęściło. Przyszedł tylko coś przekazać, ale został, żeby zagrać w karty przy whisky. — Westchnęła. — Od tamtych wydarzeń minęło sto dwadzieścia jeden lat.

Na tę liczbę otworzyłam szerzej oczy.

— Ile lat miałaś wtedy?

— Trzydzieści dwa — odparła, a ja szybko to sobie przeliczyłam. — Dużo przy twoich siedemnastu i pół.

— Jak to jest mieć tyle lat? — spytałam trochę z fascynacją, trochę z obawą.

— Zobaczysz.

Przeraziłam się, kiedy zrozumiałam, co powiedziała.

— Tak... — Pochyliła się nad ramieniem fotela, spoglądając na swoją dłoń. — Za kim z góry będziesz tęsknić?

— Głównie za mamą i siostrami — mruknęłam, przypatrując się zgasłym świeczkom.

— Co z twoim ojcem?

— Zginął w wypadku samochodowym pięć lat temu.

— Jechałyście z nim wtedy? — Pokręciłam głową. — To lepiej. Śmierci matki nie pamiętam, bo miałam cztery lata, ale widziałam zabójstwo ojca i nigdy się z tym nie pogodziłam. — Zamyśliła się. — Za kimś jeszcze z powierzchni będziesz tęskniła? Chłopak, przyjaciółka?

— Nie miałam chłopaka. Koleżanki poradzą sobie beze mnie.

— Nie mów tak — zmartwiła się. — Na pewno się o ciebie niepokoją.

Machnęłam na to ręką.

— Mieliście dzieci? — spytałam. Zaprzeczyła niewyraźnym ruchem głowy. — A nie chciałaś nigdy ugryźć Henry'ego, żebyście mogli być razem?

— Jasne, wiele razy o tym myślałam. Zastanawiałam się, czy jeszcze ma nadzieję, że się odnajdę. Parę lat później nie mogłam się powstrzymać i zajrzałam do niego. Nie pokazałam mu się, choć prawie to zrobiłam. Był późny wieczór. Siedział zamyślony za domem, sam. Potem zaglądałam do niego regularnie. Prawie przestał podróżować, myślę, że winił się za to, że nie było go wtedy w domu. Za każdym razem wyobrażałam sobie, co by było, gdybym mu się pokazała albo przynajmniej napisała list. Czy poszedłby ze mną? Przestraszyłby się? Postanowiłam, że lepiej, by nigdy nie poznał prawdy. Nienawidziłam bycia wampirem i nie chciałam, by on także się nim stał. Jednocześnie cały czas wyobrażałam sobie, że jednak się ujawniam, a on wciąż chce ze mną być, więc gryzę go i już na wieki jesteśmy razem, szczęśliwi.

Przygnębiona, opuściłam głowę na łokieć.

— Może gdyby związał się z inną kobietą, dałabym sobie spokój — westchnęła. — W jakimś czasie po tamtym do naszego domu wprowadził się brat Henry'ego ze swoją rodziną. Kilka lat później Henry wyjechał i już nie wrócił. Dowiedziałam się, że zginął, udało mi się nawet znaleźć jego grób. Po śmierci Henry'ego czasem jeszcze zaglądałam do jego rodziny. Ich potomkowie wciąż żyją, ale ciężko się w nich doszukać podobieństwa do Henry'ego i jego brata. Moja rodzina wymarła prawie doszczętnie.

Podniosła się i przeszła za fotel. Obie świeczki znowu się zapaliły. Zrobiła kilka kroków po dywanie, nie dalej. Potem zbliżyła się w moją stronę, na co spięłam się nerwowo.

— Szkoda — powiedziała, przypatrując mi się. Następnie zwróciła wzrok gdzieś w bok, niby na jeden z obrazów. — Masz śliczny kolor włosów — rzuciła.

***

— Uczysz się na przerwie? — spytała z politowaniem Liza, wyrywając mnie z zaczytania szkolnym podręcznikiem. Obróciła się, kładąc łokcie na wolnej ławce za sobą. Karola również spojrzała.

— To z nudów — odparłam, natychmiast zamykając ciężką księgę.

— Ta, jasne, broń się. — Przewróciła oczami, po czym wróciła do swoich spraw.

Przez chwilę siedziałam bez ruchu. Spojrzał na mnie mężczyzna z ławki obok, lecz i on zaraz zabrał wzrok. Zaraz wszystko znów stało się takie, jakie było wcześniej, z tym, że ja teraz nie czytałam.

Oparłam podbródek na łokciach. Za mną Anton wytrwale pukał palcami w blat, co drażniło kobietę siedzącą przede mną. Odwróciła się niespokojnie, kiedy po krótkiej przerwie kolejny raz zaczął stukać, nic mu jednak nie powiedziała.

Po namyśle ponownie otworzyłam książkę. Przecież nikt mi nic nie zrobi.

***

Ingrid i Tamara siedziały ze mną w pokoju. Przyszły tu, żeby dodać mi otuchy, Dorothea powiedziała im, co mówiła Hana. Ja doszłam do wniosku, że wszystko mi jedno, gdzie się znajdę.

— Za kilka miesięcy będziesz mogła sama o sobie decydować. — Tamara leżała obok mnie. Ja siedziałam oparta o wezgłowie, cały czas tak samo odkąd wróciłam ze szkoły.

— To nic nie da — odparłam, a Ingrid odgarnęła mi kosmyk włosów z czoła.

Drzwi się uchyliły i do środka zajrzała Dorothea. Słyszałam, jak kręci się po domu, domyślałam się, że prędzej czy później przyjdzie.

— Mogę? — zapytała i weszła, nie otrzymawszy odpowiedzi. Dziewczyny zrobiły jej miejsce na łóżku. Też się przesunęłam. — Myślę, że Hana już dzisiaj nie przyjdzie, skoro do tej pory jej nie ma.

— Thea, jak myślisz, do kogo Emily trafi? — spytała Ingrid.

— Jest tylko parę opcji — westchnęła, zastanawiając się. — Ale nie mam pojęcia, nie będę zgadywać.

— Może jej ulubieńcy? — podsunęła Tamara. — Modelowa para wampirów, ciężko o bardziej martwe osobniki — dodała pod wpływem mojego spojrzenia.

— Podobno śpią w trumnach — powiedziała Ingrid. Tamara skinęła energicznie.

— Hodują szczury, by zawsze mieć świeżą krew i ubierają się jak trzystulatki.

— Bzdura z tymi szczurami — oceniła Dorothea. — To nie w ich guście. A teraz chyba nawet nie ma ich w mieście. Nie bój się, Emily, na pewno trafisz do porządnych ludzi, inni nie zostają domami tymczasowymi.

Zmarszczyłam brwi.

— Ale Hana w jakiś sposób swoją pracę dostała — zakpiła Tamara. Dorothea machnęła ręką.

— Branie kogoś do własnego domu a doglądanie to nie to samo. Poza tym kiedyś chyba była przyjemniejsza.

— Tak mówią legendy, ale ja znam ją tylko taką.

— Odwiedzicie mnie? — spytałam dziewczyn z nadzieją.

— Pewnie — zgodziła się Ingrid. — A w razie czego wiesz, gdzie my mieszkamy.

— Jeśli będzie to możliwe — powiedziała Dorothea, jakby lekko kąśliwie. — Zabierają cię głównie po to, żeby oddzielić ode mnie, ale po części także od wszystkich stąd.

— Jeśli spotka którąś z nas na ulicy, to będzie przypadek. — Tamara wzruszyła ramionami.

— Może, ale nie róbcie tego specjalnie, zwłaszcza przez pierwsze tygodnie. Możecie jej zaszkodzić.

Zezłościłam się.

— Dlaczego tak im to wszystko przeszkadza?

— Utrzymują w sekrecie tysiące istnień, to wymagania dbania o każdy drobiazg. W dodatku latami zajmują się tym te same osoby.

Nie podobały mi się ich metody.

— Dobrze słyszę, że ty ich bronisz? — zadrwiła Tamara, unosząc brew.

— Trzeba im przyznać, że jakoś trzymają to wszystko w kupie — odparła Dorothea bez przekonania. — Ludzie się zmieniają — dodała, zobaczywszy wzrok dziewczyn. — Poza tym nie powiedziałam, że lubię to, co robią. — Wstała.

— Idziesz już? — zdziwiła się Ingrid.

— Tak — mruknęła. — Mam coś do zrobienia. Ale jeśli chcecie, też możecie gdzieś się przejść. Byle krótko i bez rzucania się w oczy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro