3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie wiem, ile czasu tak spędziłam. Głowę miałam przytuloną do ramy łóżka i kark mocno mi już zesztywniał, ale nie zmieniłam pozycji. Usłyszałam ciche pukanie. Nie odpowiedziałam. Victor wszedł mimo to. Szybko zauważył mnie w mojej kryjówce.

- Jak się czujesz? - spytał. Milczałam. - Może chcesz obejrzeć dom? - zaproponował. - Chodź, nie będziesz tyle myślała.

Nie chciałam nigdzie z nim iść, chyba że miałby odprowadzić mnie do domu. Nie zareagowałam na wyciągniętą rękę.

- Nie chcesz?

Czekał, ale kiedy odwróciłam głowę, dał za wygraną i odszedł. Gdy zniknął, spojrzałam na ślady na swoich dłoniach i brud na jeansach. Dłonie ktoś musiał mi umyć, nie było na nich ani zaschniętej krwi, ani kurzu z chodnika. Potem kolejny raz dotknęłam blizny na policzku, a językiem przejechałam po zębach.

Znowu ktoś zapukał, tym razem starsza kobieta o krótkich, brązowych włosach, z marynarką i podkładką z kartkami. Poprawiła okulary, szukając mnie wzrokiem. Znalazła.

- Nazywam się Hana Ebert - powiedziała, podchodząc tak, abym mogła zobaczyć ją w całości. Dorothea ustała w drzwiach. - Jestem twoją prowadzącą z programu przystosowawczego młodych.

Patrzyłam na nią, a ona na mnie. Widząc, że nie mam nic do powiedzenia, i sama najwyraźniej nie mając mi nic do przekazania, poszła do Dorothei i odeszły obydwie. Słyszałam, że rozmawiały.

Jak się stąd wydostać?

Musiało minąć sporo czasu, odkąd wyszłam z domu. Moje zniknięcie z pewnością zostało już zauważone. Noc się skończyła, nie wstałam, więc mama zapukała do mojego pokoju. Drzwi zamknięte. Woła, uderza - nic. Okno otwarte, zniknęły buty. Uciekłam.

Coraz trudniej mi było wytrzymać w miejscu. Muszą mnie szukać, martwić się. Co ja zrobiłam? Dlaczego zachciało mi się wyjść tej nocy?

Ale może to sen. Śpię długo, może przez ten upadek. Może coś sobie zrobiłam. Zaczęłam panikować, a co jeśli zapadłam w śpiączkę?!

- Hej - powiedziała Dorothea, wchodząc znienacka. Nie usłyszałam pukania, być może nie zapukała. Trzymała w rękach coś białego. - Przyniosłam ci koszulę, wygodniej będzie ci się spało. - Ułożyła ubranie na łóżku. - Może jesteś głodna?

Drgnęłam, kiedy spróbowała się zbliżyć.

- Nie podchodź!

Zatrzymała się.

- Jeśli będziesz czegoś chciała, ktoś zawsze będzie w salonie - odparła i poszła do drzwi. - Światło możesz sobie zgasić. - Wskazała na włącznik.

Ulżyło mi, kiedy opuściła pomieszczenie. Odczekałam trochę i podkradłam się, aby wyłączyć światło. Klucza w zamku nie było, więc nie mogłam się zamknąć, koszuli nie wzięłam. Wróciłam do swojej kryjówki. Przez chwilę czułam się bezpieczniej w mroku, ale uświadomiłam sobie, że mogę nie zobaczyć, kiedy któreś z nich się tu dostanie.

Położyłam głowę na materacu, a potem ostrożnie wsunęłam się na brzeg łóżka. Nie czułam się tam jednak komfortowo. Zsunęłam się z powrotem i tam pozostałam.

Obudziłam się, słysząc kroki i skrzypnięcie drzwi. Do pokoju wpadło światło z korytarza. Dorothea weszła, nie naciskając na włącznik. Kucnęła na odległości łóżka.

- Nie jesteś głodna? - spytała. Pokręciłam głową, a ona westchnęła. - No chodź, nie możesz tu siedzieć bez końca. Wiesz, że minęła już doba?

Wyciągnęła rękę, ale nie miałam zamiaru z nią iść.

- Nic ci nie zrobię - obiecała.

Poczekała jeszcze parę minut, a potem zrezygnowana wstała. Na odchodne, może w ramach zemsty, zapaliła mi światło, którego nagły rozbłysk rozdrażnił moje zaspane oczy. Ciało miałam zesztywniałe i obolałe. Przeciągnęłam się trochę.

Drzwi Dorothea zostawiła otwarte na oścież, więc Victor wszedł bez pukania, jakieś pół godziny po rąbniętej pani domu.

- Emily - kucnął tak samo jak ona, tylko bliżej - chodź, oprowadzę cię po domu. Rozprostujesz się.

Złapał mnie za rękę, a ja, choć z początku chciałam się wyrwać, jakoś wstałam. Plecy i kark okrutnie dawały o sobie znać. Victor uśmiechnął się, żebym także się rozchmurzyła.

- Zobaczysz, będzie lepiej.

- Na pewno - burknęłam. Zignorował mój nieprzyjazny ton, chyba ucieszył się, że w ogóle coś powiedziałam. Nawet po wyjściu na korytarz nie puścił mojej ręki, pewnie bał się, że zawrócę.

- Jak na podziemne standardy, to ten dom jest duży - zaczął. - Zaczniemy od kuchni, to najżywsza jego część. - Otworzył jedne z drzwi.

Nie byłam w najmniejszym stopniu przygotowana na konfrontację z kolejnymi osobami, a w środku były aż dwie dziewczyny. Ich rozmowa urwała się jak za ucięciem noża, a oczy zwróciły na nas. Chciałam się cofnąć, ale Victor zablokował mi drogę ucieczki i subtelnie popchnął do przodu.

- To jest Emily - przedstawił mnie. - Emily, to są Tamara i Ingrid.

Podniosłam na dziewczyny wzrok, obie były ode mnie starsze. Ingrid już widziałam, druga była od niej wyższa i miała długie jasne włosy.

- Cześć - przywitała się ta druga, Tamara, przyglądając mi się z zaciekawieniem. - Więc będziesz tu mieszkać?

Nie odpowiadałam, za nic nie chciałam tu mieszkać.

- Przez jakiś czas na pewno - odparł za mnie Victor.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Jak na kuchnię, to było ono słabo wyposażone. Tylko stół z krzesłami na środku oraz trochę szafek, w tym część podwieszanych, a także dwa palniki i zlew. Zaciekawiło mnie to, że w pomieszczeniu jest aż czworo drzwi. Któreś pewnie prowadziły bezpośrednio na zewnątrz. Moją uwagę przykuła skrzynka przy mojej nodze. Wypełniały ją butelki o zawartości, której koloru nie sposób było dokładnie określić przez ciemne szkło, jednak miałam pewne obawy.

- Czy to...?

- Krew - potwierdziła Tamara. - Chyba nie byłaś wegetarianką? - Pokręciłam głową, ale na myśl, że można pić krew, zrobiło mi się słabo. - Myśl o tym w ten sposób, że to tylko inna część zwierzęcia - poradziła.

- To krew zwierząt? - upewniłam się, że to właśnie usłyszałam.

- Tak, nie pijemy ludzkiej - uspokoiła Ingrid, jeśli w takiej sytuacji w ogóle można kogoś uspokoić.

- Zazwyczaj - mruknęła Tamara, uśmiechając się.

- Nie, nie pijemy ludzkiej krwi, nie straszcie jej - uciął Victor. - Tamara miała na myśli rzadkie wypadki, takie jak ten twój. Normalnie pijemy tylko krew zwierząt.

- Wampiry muszą pić krew? - zapytałam. - Nie mogą jeść niczego innego?

Ich twarze udzieliły mi odpowiedzi.

- Niestety taki nasz los. Wampir już nic normalnego nie przełknie - powiedział Victor.

Chyba wolałam umrzeć z głodu.

Zostawiliśmy dziewczyny i poszliśmy do drzwi na lewo, którymi przechodziło się do jadalni - ciasnego pomieszczenia, którego połowę zajmował duży stół. Wciąż nie miałam ochoty na zwiedzanie.

- Naprawdę potrzebujecie osobnego pomieszczenia, żeby napić się krwi? - zakpiłam, mimo że wcale nie miałam nastroju do żartów.

- Bywa, że przychodzą goście. Poza tym stół się przydaje - przekonywał.

W kredensie, obok kolekcji kielichów i waz, stały także talerze.

- A talerze?

- Tylko ozdoba.

Przesunęłam wzrokiem po obrazach na ścianach. Nie interesowały mnie one kompletnie, chciałam wracać do domu, jednak Victor z zapałem zaczął opowiadać coś o jednym z krajobrazów. Wzbierała we mnie złość, ale milczałam, drepcząc za nim dalej.

Nie podobał mi się ten ich wampirzy styl urządzania wnętrz, dojmująco ponury i ze wszech miar przytłaczający. Victor rozsiadł się wygodnie na jednym z dwóch wielkich foteli. Ja nie chciałam.

- Jak ci się podoba salon? - zapytał.

- Ciemny i zagracony - odparłam. Patrzyłam na zwisający z sufitu żyrandol w kolorze brudnego złota. Wyglądał jakby czaił się, by spaść na ciebie, kiedy tylko pod nim staniesz.

Westchnął, tracąc swój entuzjazm. Wstał i wyszedł na korytarz, więc poszłam za nim. Wchodził na schody. Zatrzymałam się, kiedy usłyszałam, że po górze ktoś się porusza.

- Nie wejdę tam - oznajmiłam. Nie miałam zamiaru zbliżać się do Dorothei.

Victor strapił się, zawrócił.

- Więc zwiedzanie dobiegło końca? - spytał.

Skinęłam i szybkim krokiem ruszyłam do pokoju. Nie chciałam, żeby mnie odprowadzał, nie potrzebowałam towarzystwa. Zamknęłam drzwi i zaszyłam się za łóżkiem na kolejne godziny. Tradycyjnie nie odpowiedziałam na pukanie, kiedy to znowu się rozległo.

- Czas na posiłek, chodź - powiedziała Dorothea. Była zniecierpliwiona i nie zastanawiała się, czy odpowiada mi jej obecność. Podeszła i złapała mnie za ramię.

- Nigdzie nie idę - odpowiedziałam, zapierając się. Czy ona chciała zaraz napoić mnie krwią? Niestety była ode mnie silniejsza. - Ej!

- Musisz jeść - upierała się.

- Zostaw mnie!

Wytargała mnie z pokoju i doprowadziła do jadalni. Odsunęła jedno krzesło i siłą na nim usadziła.

- Thea! - zawołał Gotfryd, który już siedział za stołem, ale teraz wstał wzburzony.

- Co!? - warknęła. - Mam dać jej się zagłodzić!?

- Są lepsze sposoby.

Zignorowała go i zajęła miejsce u szczytu stołu, wciąż jednak pilnując, żebym nie uciekła. Przesunęłam się tylko o krzesło, żeby być dalej od niej. Nie skomentowała tego. Przyszedł Victor, a po nim weszły dziewczyny z dzbankiem i kielichami. Zaczęły kolejno nalewać, ostrożnie obserwując nastroje przy stole. Kiedy Ingrid doszła do mnie, zawahała się.

- Nalej - kazała Dorothea.

Ingrid posłusznie wykonała rozkaz. Podsunęła mi kielich i zebrały się do wyjścia.

- Zostańcie z nami - zatrzymała je Dorothea.

- Pójdę po kielichy - powiedziała Tamara i zniknęła za drzwiami. Wróciła po chwili z dwoma dodatkowymi naczyniami. Zajęły wolne miejsca.

Zamurowana wpatrywałam się w zawartość stojącego pod moim nosem kielicha. Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Miałam przed sobą najprawdziwszą krew, w dodatku kazano mi ją wypić. Nie, to chyba nie może być prawda. Spojrzałam na innych. Gotfryd i Victor zajęli się swoimi porcjami, unikając patrzenia na mnie i Dorotheę. Dziewczyny były równie skrępowane.

Pani domu jeszcze nie poruszyła swojego kielicha. Całą swoją uwagę skupiała na mnie, wyczekując mojego ruchu.

- Spróbuj - ponagliła, zwracając na nas spojrzenia wszystkich.

Spojrzałam w dół, na ciemną taflę płynu. Odbijała się w niej niewyraźnie moja twarz, otoczona światłem kinkietu za mną. Do moich nozdrzy docierał charakterystyczny zapach. Przełknęłam ślinę. Jakoś nie miałam apetytu.

- Nie jestem głodna - odparłam.

- Więc tylko łyk na posmakowanie. Pij póki ciepła.

Pokręciłam głową, odsuwając od siebie kielich. Dotknąwszy go, poczułam płynące przez metal ciepło. Przeszedł mnie dreszcz.

- Nie mogę - jęknęłam.

- Prędzej czy później będziesz musiała - powiedziała. - Innej opcji nie ma. Lepiej mieć to już za sobą.

- Ale ja nie jestem wampirem! - Wstałam od stołu.

Popatrzyła na mnie, unosząc brew, wszyscy inni milczeli.

- Od kogo chcesz to usłyszeć? - spytała. - Od Gotfryda? Ingrid? Pierwszego lepszego przechodnia?

Wezbrał we mnie gniew.

- Wolałabym umrzeć z głodu.

- Nie wiesz, co mówisz. - Jej spojrzenie zrobiło się lodowate.

Opuściłam jadalnię.

- Będziesz głodna! - usłyszałam w drodze do pokoju.

Zastawiłam uszy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro