Rozdział 36

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Mamo! - krzyknęłam przerażona i do niej podbiegłam. - Mamo, obudź się - zaczęłam nią potrząsać, co niestety nic nie dało.

- O mój Boże - do pomieszczenia wszedł Adam. Podszedł do nas i ukląkł koło mnie. Wysunął kły i ugryzł skórę na swoim nadgarstku. Na jego bladej ręce wyraźnie było widać czerwoną krew. Przycisnął nadgarstek do ust mojej mamy. - To powinno jej pomóc.

Kobieta po chwili się obudziła, krztusząc się przy tym podaną przez wampira krwią. Hale odchylił jej głowę, aby mogła swobodnie wypluć jej nadmiar.

- Mamo - wyszeptałam. - Jak się czujesz?

- Nie jest źle - wychrypiała na tyle cicho, że ledwo mogłam ją usłyszeć. - Ale bywało lepiej.

- Nie martw się, niedługo ci się polepszy, zobaczysz - pocieszyłam ją. - Adam, dzwoń po karetkę.

- Jasne - chłopak wyciągnął komórkę i wybrał odpowiedni numer.

- Co? - wyszeptała moja mama. - Adam Hale tu jest?

- Cii... Nie przejmuj się tym teraz. Nie jesteś w zbyt dobrym stanie.

Po kilku minutach przyjechała karetka. Ratownicy wypytali nas o to, co się stało, co widzieliśmy i tym podobne sprawy. Zwykłe formalności.

Pojechaliśmy za karetką samochodem Adama. Byłam pewna, że za wypadkiem mojej mamy stoi ten młody wampir. Mam nadzieję, że wkrótce rodzina Hale'ów coś z nim zrobi. Nie chcę ciągle bać się o moją rodzinę i o to, że ktoś zostanie zaatakowany przez wampira.

Po przyjeździe do szpitala z niecierpliwością czekaliśmy na jakiekolwiek wiadomości na temat stanu zdrowia mojej mamy. Niestety lekarze uporczywie nie chcieli nic nam przekazać. Miałam obawy, że rany będą poważniejsze, niż się wydawało, co sprawiało, że personel szpitala denerwował mnie coraz bardziej nie przekazywaniem wiadomości o niej.

Po godzinie nareszcie podszedł do nas lekarz.

- Dzień dobry, pani jest córką Andrei Call? - zapytał.

- Tak, to ja - potwierdziłam. - Wszystko z nią w porządku?

- A kim on jest dla poszkodowanej? - spojrzał w kierunku Hale'a.

- On jest zaufaną osobą. Może pan przy nim mówić. Więc co z nią?

- Proszę się nie martwić, panno Call, jej stan jest stabilny. Straciła dużo krwi i doprowadzenie jej do dobrego stanu było dość trudne, ale na szczęście udało nam się jej pomóc i wszystko będzie z nią w porządku.

- Dziękuję bardzo.

Mężczyzna odszedł, a ja cieszyłam się otrzymaną wiadomością. Z moją mamą wszystko w porządku. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby stało jej się coś poważniejszego. Gdybym zamiast bawienia się w występy żywiołów została z nią, to wszystko mogłoby się w ogóle nie wydarzyć.

- Katie? - Adam dotknął lekko mojego ramienia. - Słyszałaś? Z twoją mamą będzie wszystko w porządku. Nie musisz się już zamartwiać.

- Wiem, wiem - odparłam. - Bardzo się cieszę, że z nią wszystko w porządku, ale cały czas myślę o tym, że gdybym tam była...

- To nie jest twoja wina, Katie - przerwał mi chłopak i złapał mnie za podbródek, zmuszając mnie przy tym, abym na niego spojrzała. - Nie mogłaś nic zrobić.

- Tak - przyznałam. - Może i tak.

- Jestem tego pewny - odparł i przyciągnął mnie do siebie.

Mocno go objęłam, a głowę wtuliłam w jego zimny tors.

- Jesteś zimny - stwierdziłam i się uśmiechnęłam.

- Naprawdę? - zapytał sarkastycznie. - Nie zauważyłem.

Lekarz stale nie pozwalał mi odwiedzić mamy, tłumacząc, że nadal jest słaba i zapewniając, że wszystko z nią w porządku. Wierzyłam mu, ale to nie zmienia faktu, że wolałabym ją zobaczyć.

Była godzina 20, a ja nadal siedziałam z Adamem przed salą, czekając, aż ktoś w końcu pozwoli mi odwiedzić mamę. Ale jak na razie nie wyglądało na to, abym szybko się tam dostała.

Byłam strasznie zmęczona tym dniem. Nie dość, że i tak miałam już dużo przeżyć, jako wisienkę na torcie los ofiarował mi atak wampira na moją mamę. Po prostu świetnie.

Przez te wszystkie emocje i przeżycia, w końcu zasnęłam. Niespecjalnie mnie to zdziwiło, w końcu po godzinach siedzenia w szpitalu można mieć tego dość.

- Katie? - rozbudził mnie głos mojej mamy.

Momentalnie otworzyłam oczy, próbując się zorientować, o co chodzi. Spostrzegłam, że przez sen oparłam głowę na ramieniu Adama, a on objął mnie ramieniem. Następnie dostrzegłam mamę na wózku szpitalnym, która patrzyła na nas z odrazą. Ten widok zachęcił mnie do zabrania głowy z ramienia chłopaka.

Wstałam, podeszłam do mamy i złapałam ją za rękę.

- Jak się czujesz, mamo? - zapytałam troskliwie.

- Nie jest źle, ale... - kobieta urwała i skierowała wzrok na mojego chłopaka. - Co do cholery robi tu Hale?

No oczywiście. Moja mama nawet na łożu śmierci zwróciłaby na to uwagę.

- Potem ci wszystko wytłumaczę - odpowiedziałam wymijająco. Wystarczyło jej, że trafiła do szpitala, nie musiała do tego dowiadywać się, że umawiam się z wampirem.

- No dobrze, trzymam cię za słowo - mama ścisnęła moją rękę. - A teraz już leć do domu, na pewno jesteś zmęczona. Ze mną będzie wszystko w porządku, nie martw się.

- Dobrze, papa, mamo - pożegnałam się. - Trzymaj się.

- Do widzenia, pani Call - pożegnał się Adam.

- Do widzenia - odpowiedziała mama z nieskrywaną niechęcią.

Wyszliśmy z chłopakiem przed szpital.

- Przepraszam cię za moją mamę - powiedziałam od razu. - Za bardzo okazuje to, że cię nie lubi.

- Naprawdę nie masz za co przepraszać - odparł bez wahania. - To nie twoja wina. Po pierwsze, nic nie poradzisz na zachowanie twojej mamy. A po drugie, jestem wampirem. Kto normalny akceptuje wampiry?

- Sugerujesz, że jestem nienormalna? - uśmiechnęłam się.

- Ty jesteś wyjątkiem - odwzajemnił uśmiech.

- Ja nie wiem, jak ja jej powiem, że jesteśmy razem. - westchnęłam. - Przecież ona cię zabije, chociażby miała przybiec do was pieszo z dziesięciokilogramową spluwą z drewnianymi kołkami w werbenie.

- Nie wydaje mi się, aby było aż tak źle - odparł Adam nie zbyt przekonany.

- Oj, uwierz mi. Nie znasz jej tak dobrze jak ja.

- Co prawda to prawda - przyznał Hale i objął mnie ramieniem.

Szliśmy chodnikiem w stronę mojego domu, kiedy nagle po drugiej stronie ulicy zobaczyłam skrawek jakiejś postaci. Nawet w ciemności rozpoznałam jej jedną charakterystyczną cechę. Rude włosy.

Allison.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro