Epilog
Od feralnego wypadku w lesie minął ponad miesiąc.
Po śmierci Anny Ben wyjechał do ciotki w Waszyngtonie. Seattle przynosiło mu za dużo negatywnych wspomnień, o których chciał jak najszybciej zapomnieć. Od momentu, kiedy odwiedził mnie w szpitalu, już go nie spotkałam.
Nie widziałam również Taylora. Mimo że nie nigdy nie byłam na niego zła, nadal nie może się pogodzić z tym, że mnie skrzywdził. Mam nadzieję, że w końcu sobie wybaczy.
Był 25 grudnia, czyli Święta Bożego Narodzenia. Razem z rodzicami doprowadzaliśmy dom do perfekcji przed przyjazdem Hudsonów. Cioci Carmen nie widziałam od wypadku i nie wiem, jak teraz będą wyglądały nasze rozmowy.
- Katie, mogłabyś nakryć do stołu? - poprosiła mama.
- Jasne - odpowiedziałam i ruszyłam do salonu. Wzięłam naczynia z szafki i zaczęłam je układać.
Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Otworzę - zaoferowałam.
Podeszłam do drzwi i je otworzyłam. Przed nimi zastałam mojego chłopaka.
- Adam! - zawołałam rozentuzjazmowana i go przytuliłam.
- Też się cieszę - odparł i odwzajemnił uśmiech. - Mam coś dla ciebie. - powiedział, kiedy się ode mnie odsunął i wręczył mi małe, srebrne pudełko.
- Jak słodko. Dziękuję - czułam, jak się rumienię.
Weszliśmy do środka i skierowaliśmy się do mojego pokoju.
- Mamo, to tylko Adam! - krzyknęłam po drodze.
- Dobrze - odpowiedziała.
Na szczęście moi rodzice zaakceptowali to, że moim chłopakiem jest ktoś z rodziny największych wyrzutków w Seattle. Oczywiście nie są tym zachwyceni, ale to akceptują. Jak na nich to i tak dużo, więc na razie nie oczekuję niczego więcej.
Weszliśmy do mojego pokoju. Usiadłam na łóżku i postanowiłam otworzyć prezent od Hale'a. Była to srebrna bransoletka z inicjałami K. C., ozdobionymi niebieskimi kryształkami.
- Jest piękna - zachwyciłam się. - Zapniesz mi ją? - zapytałam, przykładając ją do nadgarstka.
- Jasne - odparł i wykonał moją prośbę.
- Ja niestety nie mam nic dla ciebie - zasmuciłam się. Poczułam się głupio, przez to że on dał mi prezent, który na pewno do najtańszych nie należał, a ja nic mu nie kupiłam.
- Nie szkodzi - odparł i przejechał palcem po mojej bliźnie na policzku - najbardziej widocznej pamiątce po ataku Taylora.
- Wiem, wyglądam z nią koszmarnie - powiedziałam i spuściłam głowę.
- Wcale nie - zaprotestował. - To wygląda trochę hardkorowo - zaśmiał się.
Pocałował mnie delikatnie w usta, po czym powiedział:
- Ja już będę szedł. Molly zamierza przygotować święta stulecia i muszę jej pomóc. Potem jeszcze przyjdę - przytulił mnie i poszedł, a ja wróciłam do nakrywania do stołu.
Gdy skończyłam, wpadłam na pewien świetny pomysł. Włączyłam komputer i weszłam na stronę sklepu, który robi koszulki na zamówienie. Zamówiłam trzy: jedną bordową z liczbą 47 i nazwiskiem Hale, drugą szarą z liczbą 99 i nazwiskiem Gordon oraz trzecią czarną z liczbą 97 i nazwiskiem Forwood. Po chwili dostałam maila z wiadomością, że będą do odebrania za dwie godziny. No i już mam prezent.
Potem zajęłam się porządkowaniem mojego pokoju. Wyglądał, jakbym nie sprzątała go od wieków, więc trzeba było w końcu coś z tym zrobić.
Dwie godziny szybko minęły. Wzięłam trzy torebki na prezenty, po czym pojechałam do sklepu po odbiór zakupów. Zapłaciłam i wszystkie zapakowałam ładnie do torebek.
Najpierw postanowiłam pojechać do Adama. Pod domkiem zsiadłam z motoru, wzięłam prezent i zapukałam. Otworzył mi Nick.
- Hej, Katie - przywitał się radośnie. - Ty pewnie do Adama. Wejdź, tylko... no cóż. Jest tu dość wielki harmider. Adam pewnie mówił ci, że Molly organizuje święta.
- Jasne, ja na chwilę - weszłam do pomieszczenia i aż mnie zamurowało.
Choinka dotykała czubkiem sufitu i miałam wrażenie, że zajmowała pół salonu. Wokół było pełno lampek i świecidełek, a na oknach porozwieszane były łańcuchy.
- Hej, Katie - podszedł do mnie Adam. - Co tu robisz?
- Przyniosłam ci prezent - podałam mu torebkę.
- Dziękuję. Ale nie musiałaś - przytulił mnie.
- Jasne, że musiałam - odparłam. - Ty mi dałeś prezent. Ja już muszę iść. Przyszłam tylko na chwilę. Mam jeszcze dużo do roboty. Wesołych świąt.
- Wesołych świąt - odpowiedział Hale, a ja wyszłam z mieszkania i pojechałam motorem do wilkołaków.
Już po kilku minutach byłam na miejscu. Wzięłam prezenty i zapukałam do drzwi Davida. Po chwili stanęły one otworem.
- Hej, David - przywitałam się. - Wesołych świąt - wręczyłam mu prezent.
- Wow, dziękuję - odparł zaskoczony. - Też coś dla ciebie mam. Wejdź.
Wykonałam jego prośbę, a on poszedł do swojego pokoju. Kiedy chłopak zniknął za drzwiami, z łazienki wyszedł Taylor.
- Katie - wyszeptał. - Ja...
- Taylor, naprawdę nie masz czym się przejmować - pocieszyłam go. - Nie jestem zła, wiem, że nie mogłeś tego kontrolować. Minął już miesiąc.
- Wiem - odparł Forwood, cały czas spuszczając wzrok. - Ale twoja blizna już zawsze będzie mi przypominać o tym, co ci zrobiłem.
- Nie chcę, abyś czuł się przeze mnie winny - podeszłam do niego. - Chcę, aby znowu było jak dawniej.
- Nie wiem, czy to nadal możliwe.
Staliśmy tak w milczeniu z głowami spuszczonymi w dół, kiedy na korytarz wyszedł Ian.
- Hej, Katie - powiedział uradowany. - Mam coś dla ciebie - dał mi niebieską prezentową torebkę.
- Dziękuję - zarumieniłam się. - Też coś dla ciebie mam - podałam mu swój prezent.
Po chwili z pokoju wyszedł również Gordon. Dał mi małe, czarne pudełko.
- Wesołych świąt - uśmiechnął się.
- Dziękuję wam bardzo. Ja już muszę iść, mam dużo do roboty. No wiecie, przygotowania do świąt i te sprawy. Wesołych świąt - uśmiechnęłam się i wyszłam z domu.
Gdy po kilku minutach wróciłam do domu, nasi goście już tam byli.
- Katie! - usłyszałam głos Maddie.
Po chwili z pokoju wybiegły szczęśliwe kuzynki i od razu mnie uściskały. Za nimi przyszedł również Daniel, którego też przytuliłam. Nie widziałam ich wszystkich od tak dawna - ostatni raz był w dniu, kiedy się dowiedziałam prawdy o Hale'ach.
Spędziliśmy razem cały świąteczny dzień w miłej atmosferze. Cieszyłam się, że mogłam spędzić więcej czasu z Hudsonami, ponieważ są oni moją najbliższą rodziną.
Wieczorem, kiedy nasi rodzice cały czas rozmawiali, a kuzynki zajmowały się sobą, skinęłam głową do Daniela, aby poszedł ze mną do mojego pokoju. Gdy chłopak wszedł, zamknęłam za nim drzwi.
- Miałeś rację - podjęłam. - Co do Hale'ów. - dodałam, kiedy zobaczyłam jego zdziwioną minę.
- A jak się upewniłaś? - zapytał.
Spuściłam głowę w dół, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Nie. Tylko mi nie mów, że to widziałaś.
Czułam, jak się rumienię.
- I dowiedziałaś się też o innych - stwierdził. - A ta rana? Zwykły wilk czy wilkołak?
- Chyba już znasz odpowiedź.
Nagle Daniel zwrócił uwagę na coś, co leżało na biurku.
- Czy ty...? - podszedł do biurka i wziął z niego jedno zdjęcie. Gdy odwrócił je w moją stronę, zorientowałam się, że jest to zdjęcie, na którym przytulam Adama. - Chyba zmieniło się trochę więcej, niż mógłbym się spodziewać.
Postanowiłam opowiedzieć wszystko kuzynowi. O tym, jak Hale wyznał mi prawdę, jak David okazał się być wilkołakiem i jak potem zaczęłam więcej czasu spędzać z wampirami.
Chłopak był strasznie zdziwiony moim nadprzyrodzonymi historiami.
- Dostałaś prezenty - stwierdził, patrząc na moją szafę, koło której postawiłam podarunki od wilkołaków. - Od Hale'ów czy wilków?
- Czy tylko mam takie przeczucie, czy ty się naśmiewasz z moich przyjaciół? - zapytałam oskarżycielsko.
- Jak zawsze twoje przeczucie cię nie myli - zaśmiał się.
- Ta bransoletka jest od Adama - wyciągnęłam do niego nadgarstek, na którym wisiała biżuteria. - A to jest od Davida i Iana. - wskazałam prezenty leżące koło szafy. - Nawet nie miałam czasu ich otworzyć.
- To otwórz teraz - zaproponował szatyn.
Tak zrobiłam. Zaczęłam od podarunku od Forwooda. Wyjęłam z torebki krótki, niebieski top z nadrukiem z literą ,,A".
- Niezłe - skomentował Hudson. - Będzie dobra na Nowy Rok. Otwórz teraz to drugie.
Wzięłam czarne pudełko i je otworzyłam. Jego zawartością był srebrny naszyjnik z niebieskim topazem.
- Jest piękny - westchnęłam. - Zapniesz mi go? - zapytałam.
- Jasne - odpowiedział bez wahania Daniel.
Nagle do pokoju weszła moja mama.
- Katie, Daniel, chodźcie na dół. Właśnie wyłożyłam ciasto. - spojrzała na moją szyję. - O, jaki ładny naszyjnik. To od Davida?
- Tak - zarumieniłam się. - Chodźmy już.
Zeszliśmy wszyscy na dół i usiedliśmy przy stole. Moja mama nalała wszystkim szampana, ja i Maddie dostałyśmy bezalkoholowy.
- Za te święta - powiedziała moja mama.
- Za te święta - odpowiedzieliśmy wszyscy chórem.
Kończy się rok, ale dla mnie jest to początek nowego życia. Życia nadprzyrodzonego. Tylko najpierw muszę jeszcze odkryć prawdę o sobie.
Upiłam łyk szampana.
,,Za nowe życie"
~~~~~~~~~~~~~~~~
Przepraszam, że musieliście tak długo czekać na ten rozdział. Chciałam też powiedzieć, że jest to ostatni rozdział tej książki i jak już wcześniej pisałam, planuję napisanie drugiej części. Jeszcze raz dziękuję bardzo wszystkim czytelnikom.
Buziaczki, katherine02221 😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro