Rozdział 24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po kolacji u Hale'ów postanowiłam spędzić jeszcze trochę czasu z Adamem. Udaliśmy się do jego pokoju i znowu zaczęliśmy rozmawiać.

- Jak myślisz, o co chodzi z tą moją ,,wyjątkowością"? - zapytałam. - Skoro nie mam żadnych nadprzyrodzonych korzeni, to co to może być?

- Nie mam pojęcia. Teoretycznie jest to niemożliwe. Nie możesz zdobyć nadprzyrodzonych cech inaczej, niż je odziedziczając.

- A może jest jakiś inny sposób? - podsunęłam. - Tylko o nim nie wiecie.

- Czemu mielibyśmy o nim nie wiedzieć? - zapytał oburzony Hale, jakby to była najbardziej niemożliwa rzecz świata. Przecież nie ma osoby, która wie dosłownie wszystko. Oni też mogli czegoś nie wiedzieć.

Nagle do pokoju wszedł przybrany ojciec mojego towarzysza.

- Adam, dzieje się coś niedobrego - powiedział przerażony. Nie wiedziałam, że wampiry muszą się czegokolwiek bać. - Kolejny atak na James Street. Nie wiem, co się dzieje, ale lepiej byłoby to sprawdzić. Nie chcę siać popłochu w mieście przez jakiegoś młodego wampirka.

- Jasne, już jadę - odezwał się młodszy Hale, wziął komórkę ze stołu i wyszedł z pokoju. Oczywiście poszłam za nim. - Katie, niestety musisz już iść.

- Co? Nie, nigdzie nie idę. Jadę z tobą - odpowiedziałam stanowczo.

- Co? - chłopak zatrzymał się - Zwariowałaś? Chcesz jechać, aby pogadać po przyjacielsku z głodnym wampirem?

- Nie - odparłam mniej odważnym tonem. - Ale mogę jakoś pomóc. Nie wiem jak, ale nie możesz mnie po prostu tam wziąć?

- No dobrze - ustąpił. - Widzę, że nie ma sensu ci tego odradzać. I tak nie wrócisz do domu.

Wsiedliśmy razem do czerwonego SUV-a i ruszyliśmy prosto na James Street. Całą drogę rozmyślałam o wampirze atakującym ludzi. Andrew wspomniał, że jest to kolejny atak. Czyli wcześniej zdarzały się jakieś inne. Ale chyba nie dzieje się to od dłuższego czasu. Gdyby tak było, Hale'owie nie byliby chyba tacy przerażeni. Wtedy byłaby to dla nich norma i może nawet przestaliby na to reagować. Na pewno nikt nie skojarzyłby ich z tymi atakami i nie byłoby to dla nich problemem. A co jeśli te ataki zaczęły się wraz z moim przyjazdem? Co jeśli ten wampir przyjechał tu za mną i po prostu poluje?

- Adam - przerwałam panującą w aucie ciszę. - Czy jest taka możliwość, że ten wampir przyjechał tu za mną?

- Jest - odpowiedział po dłuższym milczeniu. - Mógł wyczuć twoje zdolności.

- I co my zamierzamy z nim zrobić? - zapytałam.

- Porozmawiać.

- Porozmawiać? I liczysz na to, że wtedy grzecznie wyniesie się z Seattle? To absurd. Tylko go wkurzysz, a on nadal będzie robić swoje.

- Coś się wymyśli.

- Zobaczymy - mruknęłam pod nosem, czego Adam chyba nie usłyszał, bo w ogóle tego nie skomentował.

Po kilku minutach dotarliśmy na miejsce. Na ziemi walały się ciała z głębokimi ranami na szyjach. Wzdrygnęłam się. Hale chyba to zauważył, bo lekko objął mnie ramieniem.

- Mówiłem...

- Żadnego ,,mówiłem, abyś nie jechała" - przerwałam mu. - Dam radę. To tylko krew - przełknęłam głośno ślinę. - Przyzwyczaję się. W końcu będę musiała, skoro trzymam z wampirami.

- OK, jak chcesz. Ale nie chcesz zostać w samochodzie?

- Nie. Znajdźmy tego wampira.

Przeszukaliśmy pół ulicy i nikogo nie znaleźliśmy. Zresztą nie spodziewałam się niczego innego. Co on niby miał tu robić? Czekać, aż ktoś go przyłapie? Zjadł i uciekł.

- To jak szukanie igły w stogu siana - skomentowałam. - Możemy wracać?

- Boisz się? - zaśmiał się szatyn.

- Nie, to po prostu jest bezcelowe. Myślisz, że on tak długo by tutaj siedział? To byłoby głupie.

- Fakt, masz rację. Zajmijmy się czymś pożytecznym.

- Pożytecznym, czyli...?

- Usunięciem ciał - odpowiedział ze stoickim spokojem. Fakt, w końcu to wampir. Dla niego takie rzeczy są całkowicie normalne.

Wróciliśmy z powrotem do miejsca zbrodni. Nic się nie zmieniło, wszędzie było pełno krwi. Adam wyjął z kieszeni zapałki i jedną z nich podpalił.

- Spalisz ich? - zapytałam.

- A co mam z nimi zrobić? - zapytał zirytowany. - Zanieść do najbliższego szpitala z prośbą o odratowanie?

- Nie, myślałam raczej o zakopaniu albo czymś w tym stylu.

- Nie mamy czasu na takie głupoty - odparł i rzucił płonącą zapałkę na stertę rozszarpanych ciał, które zapłonęły pomarańczowym ogniem.

Ruszyliśmy z powrotem w kierunku auta, zostawiając za sobą płonącą ulicę.

- A takie ataki już się kiedyś zdarzały? - zapytałam.

- Tak. Zaczęły się dopiero ostatnio. Boimy się, że ten młody wampir wymknie się spod kontroli.

- Skąd wiecie, że jest młody?

- Starsze nie działałyby tak pochopnie. Może i jesteśmy potworami, ale potrafimy to ukrywać.

- Wcale nie jesteście potworami - powiedziałam i spojrzałam na Adama. On również zwrócił swoje oczy w moim kierunku widocznie zadziwiony.

- Właśnie podpaliłem stertę ludzkich ciał i mówię ci o wampirzym mordercy grasującym w mieście, a ty twierdzisz, że nie jesteśmy potworami? Rozumiem, że akceptacja innych jest ważna, ale bez przesady.

- Nie chodzi tylko o to, że was akceptuję - tłumaczyłam. - Po prostu... nie wydajecie mi się groźni. Nie wiem nic o innych wampirach, ale nie sądzę, aby były bardzo złe.

- To zależy. Niektóre zabijają i są dla ludzi naprawdę groźne, a inne pożywiają się torebkami krwi ze szpitala albo polują na zwierzęta. Tak jak my.

Nagle zza budynku wyszła rudowłosa dziewczyna, na którą omal nie wpadłam.

- Allison? - zapytaliśmy równocześnie z Adamem.

- Katie? Adam? - dziewczyna była równie zaskoczona jak my. - Myślałam, że idziesz z Mary, tak wnioskując po waszej rozmowie. Ona wie?

No tak. Kompletnie zapomniałam, że O'Donnell jest przecież czarownicą.

- Podsłuchiwałaś? - Hale'a bardziej zainteresowała inna kwestia.

- Adam, to nie jest ważne. Zdradziłeś ludzkiej dziewczynie nasz największy sekret.

- Ale ona nie jest taka zwykła. Nawet nie próbuj mi wmawiać, że tego nie widzisz. Jesteś czarownicą.

- O mnie też jej mówiłeś? - zirytowała się rudowłosa. - Dobra, mniejsza o to. Czuję jej wyjątkowość, ale co to ma do rzeczy? Jest człowiekiem. Nie powinieneś jej w to wtajemniczać.

- Wiem, ale... tak jakoś wyszło - odpowiedział. - A w ogóle, co tu robisz? Chodzi o ten atak na James Street? - zmienił temat.

- Tak, też o nim słyszałeś?

- Tak, nawet już tam byliśmy.

- Wy? - Allison spojrzała na Adama, a potem na mnie. - Oboje?

- Tak jakoś wyszło - odpowiedział chłopak obojętnie.

- U ciebie wszystko ,,tak jakoś wychodzi" - zażartowała dziewczyna. - Dobra, chodźcie. Trzeba coś z tym zrobić. Nie opłaca się szukać wampira, na pewno uciekł.

- Chociaż jedna osoba mówi do rzeczy - skomentowałam i spojrzałam na przyjaciela.

- No co? Warto było sprawdzić - odpowiedział, na co ja przewróciłam wymownie oczami.

- Mniejsza o to - kontynuowała czarownica. - Trzeba coś zrobić z ciałami. - powiedziała i ruszyła w kierunku, z którego przyszliśmy, ale Adam zatrzymał ją ręką.

- Nie, lepiej nie - chłopak próbował przekonać dziewczynę.

- Przecież trzeba coś zrobić - O'Donnell wyrwała się szatynowi i poszła dalej.

- Już się tym zajęliśmy - wampir nadal bezskutecznie próbował ją namówić, aby tam nie szła.

Dziewczyna nie zatrzymywała się, więc ja i Adam za nią poszliśmy. W końcu doszliśmy do wypalającego się już stosu ciał.

- No fakt - skomentowała Allison. - Hale'owie mają swoje sposoby.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro