Rozdział 32
Już po chwili siedziałam na moim motorze i jechałam prosto do domu przyjaciela.
Postawiłam motor przed domem i zapukałam. Drzwi się otworzyły, ale przede mną stał ktoś inny niż Gordon.
- Taylor? - zdziwiłam się. - Co ty tu robisz? Jest David?
- Tak, jest, wejdź - zaprosił mnie gestem do środka. Weszłam i we dwoje skierowaliśmy się do pokoju szatyna. - Właśnie próbujemy wymyślić, co robić w związku z łowcami. Wiesz, że zaatakowali nawet Hale'ów?
- Wiem - odparłam. - Byłam tam.
- Naprawdę? - zdziwił się szatyn i weszliśmy do pokoju Davida, który siedział przed laptopem.
- Hej, David - przywitałam się. - Wymyśliliście już coś?
- Nie - odparł Gordon nieco znudzony i zirytowany, po czym wrócił do poprzedniego zajęcia. - Co można zrobić z łowcami? - zapytał retorycznie. - Przecież nie będziemy się ukrywać, jesteśmy wilkołakami. Wilkołaki są drapieżnikami, a nie ofiarami.
- To coś wymyśl, drapieżniku - prychnął Forwood. - W końcu to ty jesteś dowódcą.
- Może spróbujcie się z nimi dogadać - zaproponowałam.
- Ciekawe jak - David denerwował się coraz bardziej.
- Ja mogę spróbować - zasugerowałam kolejną rzecz. - W końcu jestem człowiekiem. Może mnie posłuchają.
- Wiesz w ogóle, gdzie jest ich rezydencja? - zapytał Gordon.
- Mniej więcej - odparłam. - Ale znam kogoś, kto wie dokładnie, gdzie ona jest.
Odeszłam trochę od chłopaków i wybrałam numer do wujka Caspera.
- Halo? - już po chwili usłyszałam gruby głos wujka.
- To ja, Katie - powiedziałam.
- O, hej, Katie - odpowiedział uradowany. - Jest jakiś specjalny powód, dla którego dzwonisz? Może chciałabyś nas odwiedzić? Jestem pewien, że wszyscy by się ucieszyli.
- Dziękuję za zaproszenie, ale mam inny cel. Pamiętasz, gdzie się ostatnio spotkaliśmy?
- Yyy... Tak. W mojej pracy. A czemu pytasz?
- Możesz mnie tam zawieść? - poprosiłam.
- Tak, jasne. - zgodził się bez zadawania zbędnych pytań.
- OK, podjedziesz pod mój dom?
- Jasne - odparł, a ja się rozłączyłam.
Podeszłam z powrotem do chłopaków i oznajmiłam:
- Załatwione.
Oboje spojrzeli na mnie zaskoczonymi spojrzeniami. W końcu odezwał się David.
- Łowcy przestaną na nas polować?
- Nie. To znaczy nie wiem. Załatwiłam rozmowę z nimi i transport. Mój wujek ma z tym coś wspólnego. Ostatnio go tam spotkałam.
- Twój wujek jest łowcą? - zdziwił się Taylor.
- Nie wiem, może pracuje tam jako jakiś pomocnik albo coś w tym stylu. Dobra, jadę już, spotkamy się potem. - wybiegłam z domu i wsiadłam na motor.
Szybko dojechałam do domu, przez co chyba naruszyłam kilka przepisów drogowych. Samochód mojego wujka stał już przed domem, ale właściciela nie było w środku. Najprawdopodobniej rodzice zaprosili go do mieszkania.
Weszłam do domu, gdzie zastałam rodziców stojących w holu razem z wujkiem Casperem.
- Jestem - wysapałam wycieńczona.
- To dobrze. Wytłumaczyłem już wszystko twoim rodzicom. Jedziemy? - zapytał wujek.
- Tak - odpowiedziałam, po czym pożegnaliśmy się z moimi rodzicami i wsiedliśmy do samochodu.
Jechaliśmy w stronę rezydencji łowców, kiedy przypomniało mi się coś ważnego.
- Jak się nazywa ten pan, z którym ostatnio rozmawiałam? - zapytałam.
- To był Martin Aconit - odpowiedział wujek. - Mogę cię do niego zaprowadzić, jak dojedziemy.
- OK, dzięki.
Gdy po chwili dojechaliśmy na miejsce, wujek Casper zgodnie z obietnicą zaprowadził mnie do pana Aconit. Zapukał, a kiedy usłyszeliśmy ,,Proszę", weszliśmy do środka.
- Panie Aconit, ktoś do pana - oznajmił mój wujek, po czym wyszedł.
Mężczyzna zamknął za sobą drzwi, a ja zostałam sama z łowcą, który patrzył na mnie, bez przerwy się uśmiechając.
- Katherine Call - powiedział. - Wiedziałem, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Co cię tu sprowadza?
- Czemu atakujecie wampiry i wilkołaki? - zapytałam.
- Katherine, jesteśmy łowcami. To nasza praca.
- Oni nie zrobili nic złego! - krzyknęłam, opierając się o jego biurko.
- Spokojnie - powiedział nieco zaskoczony mężczyzna. - Słyszałaś o ostatnich atakach wampirów, prawda? Przecież musimy jakoś im zapobiegać.
- Hale'owie nie mają nic z nimi wspólnego - broniłam ich. - A nawet gdyby mieli, czemu atakujecie wilkołaki?
- Posłuchaj mnie uważnie, Katherine - pan Aconit wstał i spojrzał mi prosto w oczy. - Oni wszyscy są groźni. Nieważne, czy to wampir, czy wilkołak, czy nawet czarownica. Na te ostatnie nie polujemy, ale ludzie powinni trzymać się od nich z daleka. Ty też.
- To teraz niech pan posłucha mnie, panie Aconit - zarządziłam. - Nieważne, co mi pan tutaj powie. Nie opuszczę przyjaciół. Może uważacie, że wszyscy są groźni, ponieważ ich nie poznaliście. Cóż, ja ich poznałam. I oni wcale nie są groźni. Co groźnego jest w zdobywaniu torebek krwi ze szpitala? A w wilkołakach?
- Rozumiem cię - powiedział mężczyzna neutralnym tonem. - Nie opuścisz przyjaciół.
- Czyli co to znaczy? - zapytałam. - Przestaniecie na nich polować?
- Nie pamiętasz już, Katherine? Tego co powiedziałem ci, kiedy zaatakowałem tego wilka? Nigdy nie przestaniemy na nich polować.
Stałam wpatrzona w łowcę zaskoczonym spojrzeniem. Czy oni naprawdę nie mogli ustąpić?
- Chyba już na ciebie czas - powiedział po chwili. - Hudson, zabierz ją już.
Do pomieszczenia wszedł mój wujek i złapał mnie za ramiona.
- Nie, nie może pan tego robić! - krzyczałam. - Nie może pan!
Ale wujek już zdążył wyprowadzić mnie z sali.
Mężczyzna odprowadził mnie do drzwi wyjściowych. Nie szarpałam się już, ale mimo to nie mogłam uwierzyć w to, że moi przyjaciele są w niebezpieczeństwie. A ja mimo wszelkich starań nie byłam w stanie im pomóc.
- Katie, już na ciebie czas. Trzymaj się - poklepał mnie lekko po ramieniu, a potem zwrócił wzrok na jakąś rzecz stojącą przed wejściem.
Podążyłam za nim wzrokiem. Okazało się, że to, co przykuło uwagę mojego wujka, to nie było coś, a raczej ktoś. Dokładniej, był to Adam. Z uśmiechem wyszłam, aby się z nim przywitać, co zrobił też wujek. Tylko on był mniej uradowany niż ja.
- Co tu robisz, Hale? - zapytał zirytowany wujek. - Wiesz, że możemy cię zabić w każdej chwili, a ty tak po prostu do nas przyjeżdżasz? - przeniósł wzrok na stojącego obok strażnika. - Idź po pana Verveine.
Mężczyzna poszedł spełnić prośbę mojego wujka, który mierzył Adama morderczym spojrzeniem. Ja stałam obok nich, wpatrując się w chodnik i kompletnie nie wiedząc, co robić.
Po kilku minutach przyszedł strażnik wraz z panem Verveine. Spojrzałam w ich stronę i od razu rozpoznałam mężczyznę. To był ten, który z panem Aconit zaatakował wampirzą rodzinę.
- Hale - powiedział łowca. - Znowu się spotykamy. - i rzucił w Adama drewnianym kołkiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro