Rozdział 33

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chłopak dostał w brzuch i opadł na ziemię.

- Adam! - krzyknęłam i chciałam podbiec do chłopaka, ale zatrzymał mnie wujek.

- Nie, Katie - powiedział, cały czas mnie trzymając.

Pan Verveine podszedł do Hale'a z drugim kołkiem w ręce.

- Chyba już czas, abyś pożegnał się z tym światem - mówiąc to, wycelował kołek w pierś Adama.

W tym momencie wyrwałam się wujkowi i odepchnęłam łowcę od wampira.

- Nie! - krzyknęłam, patrząc mężczyźnie prosto w oczy.

- No, no - powiedział, uśmiechając się. - Znalazła się obrończyni. Naprawdę się ich nie boisz?

- Nie - odparłam z przekonaniem. - Zostawcie ich w spokoju.

- Hmm... No dobrze. Oszczędzimy tego jednego. Ale pamiętaj, nie zawsze będziemy tacy litościwi.

Łowca odszedł razem ze strażnikiem, a mój wujek tylko na mnie spojrzał i podążył za nimi.

- Adam! - podbiegłam do chłopaka i wyjęłam kołek z jego brzucha. - W porządku?

- Tak. Teraz lepiej. - odpowiedział. - Dziękuję.

- Chodźmy.

Pomogłam chłopakowi wstać i poszliśmy razem do jego samochodu. Szatyn oparł się o maskę i odsłonił koszulkę.

- Nie jest źle - stwierdził. - Rana niedługo się zabliźni. Jedziemy?

- Jesteś pewien, że wszystko w porządku? - zapytałam, patrząc na niego zaniepokojonym spojrzeniem.

- Tak. Nie musisz się martwić, jestem wampirem. Moje rany szybko się goją.

- Skoro tak, to jedźmy. - kiedy to powiedziałam, wsiedliśmy do jego auta.

Po drodze postanowiłam zadzwonić do Davida i powiadomić go o wszystkim. Oczywiście zamierzałam pominąć szczegóły dotyczące Hale'a. Chłopak nie byłby zadowolony z tego, że się z nim widziałam.

- Katie? - usłyszałam głos w słuchawce. - I co? Wszystko w porządku?

- Nie, nie jest w porządku - odparłam lekko zaniepokojona. - Łowcy nie powstanawiają zaprzestać polowań na was. Rozmawiałam z łowcą o nazwisku... - próbowałam sobie przypomnieć nazwisko podane przez wujka. - Aconit! Właśnie! To był pan Aconit. Ale powiedział, że jesteście zbyt niebezpieczni. Przykro mi, nie mogę wam pomóc. - powiedziałam, a łzy cisnęły mi się do oczu. Nie mogłam ich wszystkich stracić.

- Rozmawiałaś z łowcami? - wtrącił Adam.

- Hale jest z tobą? - zirytował się Gordon.

- Nie czas na kłótnie, David - uspokoiłam go. - Mamy poważniejsze problemy niż jakaś wrogość międzygatunkowa, czy jak to można nazwać. Jesteście w tym razem. Pogódźcie się w końcu.

Wilkołak na chwilę zamilkł, a ja włączyłam tryb głośnomówiący, aby mój towarzysz również słyszał chłopaka.

- Wysłaliście Katie, aby pogadała z łowcami? - warknął. - Co wy myśleliście? Że zlitują się nad biedną nastoletnią przyjaciółką wampirów i wilkołaków? Zapomniałeś, że łowcy tacy nie są?

- Katie sama chciała nam pomóc - odpowiedział David. - A tobie nic do tego.

- Mam was dość - westchnęłam pod nosem, na co chyba żaden z nich nie zwrócił uwagi.

David i Adam bezskutecznie próbowali wymyślić, co teraz robić. Ja sama nad tym myślałam, ale też nie przychodziły mi do głowy żadne pomysły.

Po kilku minutach Hale zakończył rozmowę z moim przyjacielem i oddał mi telefon.

- Kim są w ogóle ci łowcy? - zapytałam. - Verveine i Aconit. Wyglądają na jakichś przywódzców.

- Są nimi - odpowiedział chłopak. - Są to przedstawiciele dwóch głównych rodów łowców. Opowiedzieć ci ich historię?

- Jasne - potwierdziłam.

- Jak dobrze wiesz, werbena szkodzi wampirom, a tojad wilkołakom. Parę setek lat temu we Francji żyli dwaj przyjaciele - Verveine i Aconit, którzy dowiedzieli się o istnieniu istot nadprzyrodzonych. Dowiedzieli się również, co im szkodzi. ,,Verveine" po francusku oznacza ,,werbena", a ,,aconit" - ,,tojad". Stwierdzili, że ich nazwiska na pewno nie są przypadkiem i zaczęli na nas polować. Verveine i jego rodzina polowali na wampiry, a Aconit - na wilkołaki. Zostawało to przekazywane z pokolenia na pokolenie i przez wieki te dwa rody zwalczały, jak na nas mówiły - ,,największe zło świata". Po latach postanowili być użyteczni nie tylko we Francji, ale też w innych krajach. W każdym państwie łowcy mają swoją rezydencję, w której rządzą dwie osoby - jeden przedstawiciel rodu Aconit i jeden z rodu Verveine. U nas są to Martin Aconit i Ambrose Verveine.

Siedziałam w ciszy i analizowałam historię łowców. Ich nazwiska nie były przypadkowe. Wampirom szkodziła nie tylko werbena, ale też ród o takim nazwisku. To samo z wilkołakami.

- Mają pomocników, prawda? - zapytałam. - Verveine i Aconit. Nie pracują sami.

- Nie. Mają pomocników. - odpowiedział. - Nie wiem, na jakiej podstawie ich wybierają, ale wiem, że ich mają. No wiesz, bez sensu byłoby zakładać rezydencję na dwie osoby. A w ogóle widziałaś na przykład tego strażnika albo tego faceta, który cię trzymał.

- To był mój wujek - powiedziałam.

- Co? - zdziwił się Adam i na mnie spojrzał. Samochód zjechał lekko na pobocze.

- Uważaj! - krzyknęłam. - Nie chcę zginąć. - Hale odzyskał panowanie nad autem i jechał dalej, tym razem zwracał więcej uwagi na drogę. - Tak, to był mój wujek.

Wampir milczał. Chyba nie chciał rozmawiać o tym, że mój wujek prawdopodobnie jest łowcą, dlatego nie kontynuowałam tematu.

Po jakimś czasie dotarliśmy do rezydencji Hale'ów. Wysiedliśmy z samochodu i weszliśmy do środka. Od razu podeszła do nas Julie.

- Adam, po co ty jechałeś do łowców? - zapytała na wstępie. - Zwariowałeś? Ciesz się, że w ogóle żyjesz!

- Gdyby nie Katie, pewnie byłoby inaczej - powiedział i uśmiechnął się do mnie.

- Wszystko z wami w porządku?

Podeszłam do chłopaka i lekko uniosłam jego koszulkę. Po ranie została jedynie mała, prawie niewidoczna blizna.

- Zniknęła - powiedziałam zaskoczona. - Twoja rana. Ona się... zagoiła.

- Mówiłem. Wampiry szybko zdrowieją.

- Dostałeś drewnianym kołkiem, tak? - zapytała blondynka. Widać było, że jest wkurzona na brata, w końcu ryzykował życie. - Adam, czy ty kiedyś zmądrzejesz i przestaniesz wystawiać się na pewną śmierć?

- Cóż, żyję - odparł obojętnie Hale. - Powinnaś się z tego cieszyć. - mówiąc to, odszedł w stronę schodów.

Julie tylko przewróciła wymownie oczami.

- Cały Adam - westchnęła. - Zawsze naraża się na śmierć. Będziesz musiała się z nim bardzo natrudzić. - uśmiechnęła się do mnie.

- Chyba sobie poradzę - odwzajemniłam uśmiech i poszłam za chłopakiem.

Weszłam na górę do jego pokoju, gdzie on już siedział na obracanym krześle. Podeszłam do łóżka i opadłam na nie zmęczona. Zdziwiło mnie trochę to, że tak swobodnie czuję się w domu wampirów, ale to chyba dlatego że zaczęłam z nimi spędzać sporo czasu.

- Możemy na razie olać łowców? - zapytałam, zwiszając rękę z łóżka i gładząc nią puchaty dywan. - Mam dość ciągłego przejmowania się nimi.

- Myślę, że tak - odpowiedział. - Chociaż cały czas trzeba być czujnym. Nie wiadomo, kiedy nas dopadną.

- Nawet jak będziemy się całować w waszym bezpiecznym domu?

- Nawet wtedy. Nie pamiętasz ostatniego razu?

- No tak. Racja. - przyznałam. Czyli nie będzie nawet chwili spokoju.

Adam podszedł do mnie i usiadł koło mnie na łóżku, opierając się plecami o ścianę. Przysunęłam się bliżej do niego i położyłam głowę na jego kolanach.

- Mogłabym tak leżeć w nieskończoność - westchnęłam.

Nagle zadzwonił mój telefon.

- Los chyba chce inaczej - zaśmiał się Hale.

Wstałam i wzięłam urządzenie do ręki. Spojrzałam na wyświetlacz. Osobą, która mi przeszkadzała, był Ian. Odebrałam.

- Ian? - zapytałam.

- Jesteś z Adamem? - zapytał. - Albo z którymkolwiek z Hale'ów?

- Tak, z Adamem - odparłam nieco zaskoczona. Po co Forwood chce rozmawiać z którymś z wampirów?

- Zapytasz go, czy oni wiedzą coś o atakach wampirów w Seattle?

- Wiedzą. Nie muszę go pytać. Ja też o tym wiem.

- Aha - Ian się trochę zdziwił. Pewnie nie spodziewał się, że zostałam wtajemniczona w problemy wampirów. - Bo jest taki dość poważny problem.

- Zaczekaj - przerwałam mu i włączyłam głośnik, aby Hale również mógł usłyszeć wieści od Forwooda. - OK, mów dalej.

- Cóż, jakby to ująć - zastanawiał się chłopak. - Dobra, po prostu powiem to wprost. Ten wampir chyba posunął się troszkę za daleko i właśnie wparował do domu Davida i próbował go zabić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro