Rozdział 40

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Żadne z nas nie wiedziało, co robić. Przerażeni wpatrywaliśmy się w oczy wilka.

A po chwili zauważyłam jeden istotny szczegół. Wilk nie zwracał uwagi na moich przyjaciół. Patrzył się jedynie... na mnie.

Jego żółte, mieniące się ślepia wpatrywały się we mnie. Moi przyjaciele chyba też to zauważyli, ponieważ wszyscy również zwrócili swoje spojrzenia w moją stronę. Podejrzewałam, że może to mieć coś wspólnego z moją ,,wyjątkowością". Zwierzęta pewnie są wyczulone na tego typu rzeczy.

Wilk zaczął podchodzić coraz bliżej mnie. Zaczęłam powoli się wycofywać. Nie chciałam uciekać, pewnie i tak by mi się to nie udało.

- Katie... - wyszeptała przerażona Anna.

- Spokojnie - odparłam. - Panuję nad sytuacją - uspokoiłam ją. Ale nie byłam do końca pewna swoich słów.

- Katie, a co jeśli on... - zaczął Ben.

- Nie - przerwałam mu. Wiedziałam, co chciał powiedzieć. ,,Jeśli on zaatakuje". No cóż, wtedy po mnie.

Zwierzę nie okazywało żadnych oznak tego, że zamierza się wycofać. Wręcz przeciwnie, było coraz bliżej, a mnie coraz bardziej to przerażało.

I wtedy to zrobił. Wilk się na mnie rzucił i powalił mnie na ziemię. Usłyszałam jedynie przerażone krzyki reszty, po czym przestałam zwracać uwagę na wszystko. Próbowałam jedynie przetrwać.

Zaczęłam krzyczeć. Wilk szarpnął pazurami po mojej twarzy i poczułam przeszywający ból. Próbował mnie ugryźć, ale skutecznie go odpychałam.

Zwierzę było ode mnie znacznie silniejsze, więc po kilku sekundach nie udało mi się bronić przed jego kolejnymi atakami. Ugryzło moje ramię, a ja ledwo powstrzymałam się od zawycia z bólu.

W końcu ktoś odepchnął ode mnie wilka. Gdy spojrzałam w tamtą stronę, okazało się, że była to Anna. Zwierzę skupiło całą uwagę na dziewczynie. Po chwili do niej podeszło.

- Anna! - krzyknęłam cicho, razem z resztą moich przyjaciół.

Wściekłe zwierzę rzuciło się na dziewczynę. Ben, Jake i Emily robili wszystko, aby jakoś odciągnąć wilka od Smith, niestety bezskutecznie.

Podpełzłam kawałek do najbliższej kupki kamieni, aby jakoś pomóc przyjaciółce. Nie mogła przeze mnie zginąć.

Wzięłam największy kamień, jaki udało mi się znaleźć i celnie trafiłam w zwierzę, które nie było z tego powodu zadowolone. Ponownie skupiło całą swoją uwagę na mnie. ,,No to świetnie", pomyślałam.

Wilk już stał koło mnie, szczerząc błyszczące, wielkie kły, kiedy nagle osunął się na ziemię, wyjąc z bólu. Wtedy zobaczyłam stojącą za nim rudowłosą dziewczynę, która wskazywała ręką w jego stronę.

,,Allison?", pomyślałam na początku. Ale potem przyjrzałam jej się bliżej i stwierdziłam, że to nie ona. Ale była bardzo do niej podobna.

- Chyba nie miałyśmy okazji się poznać - powiedziała do mnie. - Jestem Victoria.

Nagle jakby znikąd, w leżącego na ziemi wilka trafiła strzała. Obejrzałam się w tamtą stronę i zobaczyłam blondwłosą postać z kuszą w ręku.

- Ciocia Carmen? - wyszeptałam bezsilnie.

Potem nie zwracałam już uwagi na nic, ponieważ pochłonęła mnie ciemność.

***

*Adam*

Po telefonie od Victorii, szybko udałem się do lasu. Nie znałem szczegółów, powiedziała mi jedynie, że dzieje się coś złego.

Gdy wchodziłem do lasu, od razu usłyszałem straszne dźwięki, które nie świadczyły o niczym dobrym - skowytanie wilka, krzyczących nastolatków. Ale to co zobaczyłem przewyższyło moje wszelkie wyobrażenia.

Po jednej stronie stały siostry O'Donnell i jakaś kobieta, a obok nich wilk. Allison krzyczała do Victorii i blondynki, aby te nie robiły krzywdy zwierzęciu, ponieważ ono jest dobre.

Po drugiej blondyn, chyba to był Ben, obejmował ranną dziewczynę, najprawdopodobniej Annę, a obok nich stała Emily.

A obok nich Jake obejmował ranną Katie. I ten widok przeraził mnie najbardziej.

Bez namysłu podbiegłem do mojej dziewczyny.

- Co jej jest? - krzyknąłem zaniepokojony.

- Wilk nas zaatakował - wyjąkał Parrish. - Zaatakował Katie, a potem Anna stanęła w jej obronie i... Zresztą sam widzisz.

- Zabierzmy ją do Raya - zarządziłem. Podszedłem do drugiej grupy nastolatków. - Pojedźcie do szpitala - powiedziałem do szatynki. - Trzeba jej pomóc - spojrzałem z przykrością na Annę, która była w jeszcze gorszym stanie niż Call.

- Weźcie mój samochód - zaproponowała Victoria i rzuciła kluczyki do McCartney, która zręcznie je złapała. - Jest przed szkołą.

Ben wziął Annę na ręce, po czym razem z Emily poszli w stronę auta.

- Parrish, chodź ze mną - zwróciłem się do chłopaka.

- Ale gdzie? - zapytał.

- Potem ci wyjaśnię, nie mamy czasu - warknąłem, a chłopak w końcu się zamknął i przestał zadawać zbędne pytania.

Delikatnie wziął blondynkę na ręce i podążył za mną.

- Będzie dobrze - cały czas szeptał jej do ucha.

Niby jest dupkiem, ale kiedy trzeba, potrafi się porządnie zachować. Szkoda tylko, że Katie musiała prawie umrzeć, aby przestał się na nią złościć.

Wsiedliśmy do auta, po czym nacisnąłem pedał gazu i ruszyłem prosto do mojego znajomego.

- To gdzie jedziemy? - zapytał ponownie Parrish.

- Do weterynarza - odpowiedziałem, nie spuszczając oka z jezdni.

- Bardzo śmieszne – odparł sarkastycznie. - A tak naprawdę?

- To nie są żarty - odpowiedziałem bez cienia uśmiechu na twarzy.

- Jak to...?

- Zamknij się! - przerwałem mu. - To mój znajomy, pomoże jej. Nie musisz znać szczegółów.

Już po kilku minutach byliśmy na miejscu. Jake wziął Katie, a ja prowadziłem go przez piwnicę prosto do gabinetu Greenberga.

- Ray, potrzebuję twojej pomocy - wpadłem bez pukania do pomieszczenia. - To bardzo ważne.

Ciemnoskóry mężczyzna stał przy stole operacyjnym ubrany w szpitalny fartuch. Spojrzał na stojącego za mną szatyna i pewnie od razu zrozumiał, o co chodzi.

- Połóż ją na stół - powiedział do chłopaka, co on po dwóch sekundach zawahania wykonał.

- Co się dzieje? - zapytał zdezorientowany Parrish. - Kim pan jest?

Nie wytrzymałem i przycisnąłem chłopaka do ściany.

- Kazałem ci się zamknąć! - krzyknąłem mu prosto w twarz.

- Hale! - krzyknął do mnie lekarz. - Podaj mi bandaże.

Zostawiłem w spokoju Jake'a, który teraz patrzył na mnie przerażony. Wyjąłem z szafki całe opakowanie bandaży i podałem je brunetowi, który zaczął opatrywać rany Katie.

- Trzeba będzie jechać z nią do szpitala. Ja nie mogę jej w pełni pomóc - powiedział do mnie Ray.

- Zrób, co w twojej mocy - rozkazałem mu. - Jak jej stan będzie w miarę stabilny, zawiozę ją.

- Dobrze - zgodził się Greenberg. - Ale na razie wyjdźcie i trochę ochłońcie.

Razem z szatynem opuściliśmy salę. Wolałem zostać z moją dziewczyną, ale nie chciałem sprzeciwiać się ciemnoskóremu. Poza tym, miał trochę racji. Powinienem ochłonąć.

- To mój znajomy weterynarz - odpowiedziałem na wcześniejsze pytanie Parrisha. - Ale potrafi też leczyć ludzi. Znam go od bardzo dawna i ufam mu ponad wszystko, dlatego przywiozłem tu Katie. - wyjaśniłem.

- Chociaż raz jesteś dla mnie nawet miły - prychnął Jake.

- Miejmy nadzieję, że z nią będzie wszystko w porządku - westchnąłem, totalnie ignorując chłopaka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro