Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Usiadłam na ławce przed restauracją i zaczęłam czekać na Davida. Cały czas myślałam tylko o tym, jak zachowywał się mój przyjaciel. Nie wiem czemu mówił tak, jakby Adam był dla mnie jakimś zagrożeniem. Hale chyba był na tyle zaskoczony nagłym zwrotem akcji, że nawet nie wyszedł z restauracji.

Z rozmyślań wyrwał mnie odgłos silnika samochodu Gordona. Chłopak szybko z niego wysiadł i do mnie podbiegł.

- Wszystko w porządku, Katie? - zapytał od razu.

- Nie, nic nie jest w porządku – odparłam zdenerwowana - Wszyscy mają przede mną jakieś tajemnice. Ty i Adam coś przede mną ukrywacie, ale nie mam pojęcia dlaczego. Jeszcze do tego moi przyjaciele ze szkoły są na mnie źli, bo umówiłam się z Adamem.

- Wiesz, bo oni w sumie mają trochę racji - odpowiedział cicho David.

- Co?! - zapytałam oburzona - Ty się z nimi zgadzasz? Nawet ty jesteś przeciwko mnie? - miałam tego wszystkiego dosyć - Co jest nie tak z Adamem?

- Katie - usłyszałam za plecami głos Hale'a - Oni mają rację. Nie powinniśmy się spotykać.

Odwróciłam się w jego stronę.

- Ale jak to? Ja cię lubię i nie obchodzi mnie co inni o tobie mówią.

- Zrozum, Katie, zasługujesz na kogoś lepszego niż ja. Muszę jechać - powiedział chłopak i odszedł w stronę swojego auta.

Stałam nieruchomo jeszcze przez dobre 5 minut. Musiałam dowiedzieć się o co z tym wszystkim chodzi.

- Ja też już muszę iść - rzuciłam i zaczęłam iść chodnikiem w stronę mojego domu.

- Może cię podwieźć? - zaproponował David.

- Nie, pójdę na piechotę - odpowiedziałam nawet się nie odwracając.

Szłam samotnie przez chodnik nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić. Do domu nie chciałam iść, do przyjaciół też nie. I tak pewnie nadal są na mnie źli przez wyjście z Adamem. Postanowiłam, że usiądę na ławce w parku i wszystko na spokojnie przemyślę.

Niestety, nie mogłam długo cieszyć się spokojem, bo zaczął padać deszcz. No cóż, los chyba chce, żebym jednak wróciła do domu. Wsiadłam do autobusu, który przejeżdżał koło ulicy Wall Street.

Kiedy w końcu cała przemoczona znalazłam się w domu, od razu weszłam do pokoju i przykryłam się kocem. Była 17.00, spędziłam poza domem aż 2 godziny i trudno było mi uwierzyć, że minęło aż tyle czasu. W końcu, po tym jak się trochę ogrzałam, postanowiłam sprawdzić skrzynkę mailową. Może Suzy do mnie napisała, w końcu tak dawno nie pisałyśmy.

Po sprawdzeniu maili okazało się, że rzeczywiście dostałam wiadomość, jednak nie była ona od Marshall. Dostałam wiadomość od Emily.

Zastanawiałam się, czego ona może ode mnie chcieć. Zazwyczaj nie pisze do mnie na e-mailu, tylko przez SMS-y. Skoro napisała na skrzynce pocztowej, musi to być coś ważnego.

Wysłała mi jakiś link, nawet nie wiem do czego. Pod tym było napisane: ,,Przeczytaj, a może się przekonasz". Nie miałam pojęcia o co jej chodzi. O czym niby miałabym się przekonać? Wszystkie bliskie mi osoby mają przede mną jakieś tajemnice. Adam, David, Emily. Mam przeczucie, że coś się dzieje w tej szkole, ale nikt nie chce mi powiedzieć co. No trudno, będę musiała się sama jakoś tego dowiedzieć.

Włączyłam stronę do której link wysłała mi McCartney. W końcu od czegoś trzeba zacząć.

Wyświetliła mi się strona o... stworzeniach nadprzyrodzonych? Co do cholery ta Emily mi wysłała? Nie, na pewno przez pomyłkę kliknęłam coś innego. Wyszłam ze strony i ponownie kliknęłam link od przyjaciółki. To samo.

To na pewno błąd Emily. Po co miałaby wysyłać mi link do strony o stworzeniach nadprzyrodzonych? I jeszcze ten komentarz. ,,Przeczytaj, a może się przekonasz". Muszę do niej zadzwonić.

Po 5 sygnałach w końcu odebrała.

- I co? Teraz to widzisz? - odezwał się głos w słuchawce.

- Niby co mam widzieć? Twoją pomyłkę? Wysłałaś mi stronę o stworzeniach nadprzyrodzonych - chyba nie tego się spodziewała.

- To nie jest żadna pomyłka. Czytałaś to w ogóle?

- Nie, uznałam to za błąd, więc tylko zadzwoniłam.

- To przeczytaj i zadzwoń ponownie - rozkazała i rozłączyła się.

No trudno, muszę przeczytać, nie wiadomo po co i na co, tą durną stronkę o stworzeniach nadprzyrodzonych.

Otworzyłam link (już po raz trzeci) i zaczęłam czytać.

Rzeczywiście, znalazło się coś, co mnie zaciekawiło. Artykuł o nadprzyrodzonych rodzinach.

,,Najbardziej znaną nadprzyrodzoną rodziną jest rodzina Hale. Założył ją w XVI wieku pewien człowiek, który zmienił się w jakieś nadprzyrodzone stworzenie. Przyjmował do swojej rodziny inne osoby takie jak on. Obecnie rodzina liczy około 10 osób. Ukrywają się, ale władze próbują ich namierzyć. Obawiamy się, że tacy jak oni mogą stanowić zagrożenie dla ludzi."

Przeczytanie tej krótkiej notatki po prostu odjęło mi mowę. Nie wiedziałam, czy w to wierzyć, czy też nie. W sumie, pewnie są to tylko wymysły dziennikarzy. Przecież muszą znaleźć jakiś pikantny temat, którym ludzie się zainteresują. Nie wiem, czemu w ogóle się tym przejęłam. Adam miałby być stworzeniem nadprzyrodzonym? To przecież brzmi śmiesznie. Nie nabiorę się na żadne sztuczki prasy, nie tak jak Emily. Właściwie, muszę do niej zadzwonić i ją uspokoić.

- Mam nadzieję, że teraz przeczytałaś - odezwała się moja szalona przyjaciółka. - I jak?

- Może wypadałoby zacząć od ,,hej" albo czegoś w tym stylu? - zapytałam, wiedząc, że pakuję się tym samym w paszczę lwa. Dla niej to było takie ważne, a ja pytam ją o coś tak błahego.

- Hej - odparła niechętnie McCartney. - Nie czas na to. Po prostu mów, co o tym myślisz.

- Jeśli mam być szczera, to myślę, że niepotrzebnie się tym przejmujesz. To na pewno jakiś wymysł dziennikarzy, żeby przyciągnąć ludzką uwagę. Nie znasz sposobów pras?

Emily widocznie zaniemówiła. Jestem pewna, że spodziewała się mniej lekceważącej reakcji. Po minucie w końcu się odezwała.

- Żartujesz? Katie, to jest poważna sprawa. Nie możesz tego lekceważyć.

- Ale będę - odpowiedziałam i rozłączyłam się.

Miałam wszystkich dość. Emily i David próbowali nastawić mnie przeciwko Adamowi. On sam nie chciał się ze mną widzieć. Pozostała mi jedna osoba, z którą mogę teraz porozmawiać. Suzy.

Zadzwoniłam do niej. Niestety, w słuchawce zamiast miłego głosu przyjaciółki usłyszałam piskliwy głos sekretarki mówiącej, żebym zostawiła wiadomość.

Moja ostatnia nadzieja również przepadła.

Nagle zadzwonił mój telefon, przywracając mi przy tym nadzieję na szczerą rozmowę z przyjaciółką. To na pewno Marshall, będę mogła z nią porozmawiać o moich problemach.

Odebrałam nie patrząc na wyświetlacz i powiedziałam:

- Hej, Suzy, już myślałam, że nie oddzwonisz.

- Katherine, to ja, ciocia Carmen - odezwała się osoba w słuchawce. Ciocia Carmen Hudson, jak ja dawno jej nie widziałam.

- O, hej, ciociu. Przepraszam, myślałam, że to moja przyjaciółka. W ogóle się ciebie nie spodziewałam - przeprosiłam ciocię.

- Nie wiem czy wiesz, ale ja i wujek Casper przeprowadziliśmy się w okolice Seattle i chciałam zapytać, czy może chciałabyś nas odwiedzić. Claudia, Madeleine i Daniel z pewnością będą się cieszyć - Claudia i Madeleine są to moje ulubione kuzynki. Najlepiej się z nimi dogaduję i zawsze mogę się im z czegoś zwierzyć. Na świecie nie ma osób, które znałyby mnie lepiej niż one. Co do Daniela, jest dobrym kuzynem, ale nie mamy jakiejś bliższej relacji.

- Oczywiście, że chcę was odwiedzić - odparłam z entuzjazmem. Będę mogła pogadać o moich problemach z kuzynkami. To jest świetny pomysł. - Tylko napisz mi SMS-em dokładny adres. Już zaraz wyjadę.

- Jasne. Do zobaczenia.

Rozłączyłam się bez pożegnania i zaczęłam pakować najpotrzebniejsze rzeczy: telefon, słuchawki, błyszczyk, lusterko. Zeszłam na dół z torbą i krótko poinformowałam mamę:

- Mamo, dzwoniła do mnie ciocia Carmen i mnie zaprosiła do siebie. Mieszka teraz w okolicach Seattle i właśnie do niej jadę. Nie wiem, o której będę z powrotem.

- Dobrze - mama tylko przytaknęła, a ja wsiadłam na swój motor i pojechałam pod wskazany przez ciocię adres.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro