1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Pozował do kolejnej sesji do jesiennego wydania gazety dla kobiet i zastanawiał się dlaczego w kobiecym czasopiśmie ma reklamować modę męską na jesień. Rozpraszał się też setką innych dociekań czując narastające znużenie, a fotograf nie zamierzał dać nawet 5 minut przerwy, zwłaszcza kiedy szef ponaglał, bo nagłe zlecenie, bo z poprzednim coś im nie wyszło, a niedługo trzeba wydać nowy numer i podobno tylko tego im brakuje.

- Hej, ziemia do marsa, ziemia do marsa.- słowa asystentki fotografa wyrwały go z zamyślenia.

Zamrugał parę razy dla lepszego skupienia się na głosie i bzdurze, która ten głos wypowiadał.

- Co jest?- zapytał marszcząc brwi i nie wiedząc o co im wszystkim chodzi

- Strasznie nam gdzieś odleciałeś. Na dodatek zbladłeś.

- Wybacz. Nie czuję się najlepiej. Dużo jeszcze nam zostało?

- Sądzę, że tyle powinno wystarczyć. Mamy w czym wybierać, więc możesz iść do domu. Sugeruję relaksującą kąpiel i łóżko.

- Łóżko brzmi kusząco.- powiedział i ruszył do wyjścia

W tym momencie szef i fotograf podlecieli, by się poawanturować, że miała modela ogarnąć, a on sobie idzie w cholerę!

- Spokojnie, panowie. To delikatna sprawa. Teraz musi więcej odpoczywać, jeśli chcemy go jeszcze tu zobaczyć w najbliższym czasie.

- Nie będzie mnie byle model szantażował!- zawołał i ruszył w stronę wychodzącego- Wracaj mi tu, księżniczko!

- Źle się czuję, już mówiłem. Te poranne mdłości mnie wykończą.

- Co? Czy ty...- zaczął, ale nie dane mu było skończyć.

- Tak.- przerwał mu poirytowany i nawet pomyślał czy by nie rzucić tej roboty? 

- Jesteś taki bezużyteczny.- westchnął ciężko, ale odpuszczając temat

- Podobno macie wystarczająco zdjęć. Jeśli nie, to miej pretensję do swojej asystentki. Ona tak powiedziała i pozwoliła mi iść do domu.- jak mało kiedy pyskował do szefa

- Nie ona jest tu....- uniósł się

- Mam wrócić, szefie?- zapytał znów wchodząc mu w słowo i czując przy tym nieprzyzwoitą przyjemność

- Nie. Zejdź mi z oczu.- warknął

Prychnął tylko pod nosem i wyszedł z sali zdjęciowej. Znów zatopił się w swoich myślach. To zaczynało być tak bardzo nudne, że kusiła myśl o tym, by porzucić to zajęcie i zająć się czymś zgoła ciekawszym.

Poszedł do domu i skierował się do łóżka. Wytrzymał tak całe pół godziny, po czym koniecznie musiał się czymś zająć. Jednak to powinno być coś lekkiego i nie wiążącego. Wziął więc swój plecak upaprany farbą, sprawdził zawartość i dorzucił dwa płótna. Pod pachę wziął odpowiednią sztalugę i wyszedł szukać inspiracji. Tak trafił do parku. Rozłożył się ze sprzętem parę kroków od ścieżki i czekał na coś inspirującego mażąc bezmyślnie trochę trawy, krzak, wirujący w locie liść, pień drzewa z wiewiórką....

Zaczynało go to nużyć, kiedy na ścieżce pojawił się elegancko ubrany, jasnowłosy mężczyzna. Powiał silny podmuch wiatru podrywając kupkę liści i jakby ciskając nimi w intruza. Mężczyzna powolnym nieco zmęczonym ruchem poprawił niesforną grzywkę i strząsnął czerwony liść z włosów. Ruszył dalej majestatycznie niespiesznym krokiem.

Pędzel jakby ożył i sam się poruszał, kiedy artysta urzeczony wpatrywał się w tą scenę.

Kiedy spojrzał na płótno zobaczył pięknego mężczyznę o jasnych, długich włosach rozwiewanych przez wiatr, a tuż nad uchem niczym droga ozdoba tkwił płomienno-czerwony liść klonu. Miał na sobie delikatną, długą i połyskliwie srebrzystą szatę jakby była utkana z porannej rosy i jesiennej mżawki na pajęczych niciach.

- Hmm... nawet, nawet. Podoba mi się, ale przez niego mi się zachciało. Znowu.

Westchnął tylko pod nosem i upewniwszy się, że farba wyschła zwinął warsztat i wrócił do domu, by zjeść coś lekkiego i ruszyć do klubu na małe polowanie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro