Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tik tak.
Tik tak.

Zegar tyka, ale czas zatrzymał się. Ledwo słyszalny szept obił się o puste ściany. Delikatny dotyk opuszków palcy zabawiał się moimi emocjami. Nic nie było wyraźne. Mimo wszystko wiedziałam, gdzie jestem. Pusty pokój, bez okien ani drzwi. W powietrzu dało się wyczuć morski zapach, zapewne dzięki otwartemu oknu. Firanki wirowały, tworząc swój własny taniec.

Chcąc podnieść rękę, poczułam niemoc. Po chwili powtórzyłam to samo z nogą – nic się nie stało. Stałam niczym woskowa figura, nie mogąc nic zrobić. Jestem jedynie lalką, a to ON pociągał za sznurki. Czułam niepokój, ale nic nie wskazywało na to, abym go musiała odczuwać. Czasami tak paradoksalne rzeczy stoją nam na przeszkodzie. Może to świadomość, że zaraz się tutaj pojawi i zniszczy wszystko jak dotychczas...

Jednak czemu nie chciałabym go widzieć? Przecież ON mnie uratował. Zrobił to, prawda? Był dla mnie okropny, a jego mściwy wzrok zapadł mi w pamięci, objawiając się w snach co noc... Był okropny, prawda? On naprawdę taki był. To właśnie pamiętam i zawsze będę pamiętać. Niemoc i strach, który nigdy nie miał prawa minąć.

Chaos w moich myślach spowodował, że firanka urwała się i upadła na podłogę, a wraz z nią ukazał się ON. Nie muszę go widzieć, żeby wiedzieć kim jest. Zapach wody morskiej dotarł do moich nozdrzy, wprawiając mnie w lekki ból głowy. Morze – to właśnie ono nas połączyło. Tak bardzo powinnam go nienawidzić, ale nie potrafię. Mam ochotę krzyczeć i zarazem wpaść w jego ramiona, po czym zostać w nich na zawsze. Jego obecność wywoływała we mnie falę tak dobrze znanych uczuć, które z każdą sekundą rozrywały moje płuca. Coraz trudniej było mi oddychać. Głos ugrzęzł mi w gardle, przez co nie byłam w stanie wypowiedzieć jego imienia.

Simone...
Stał przede mną na wyciągniecie ręki, ale moje ciało cały czas było niczym z kamienia. Chce wołać o pomoc. Czemu mi nie chce pomóc? Czemu tylko stoi i się patrzy? Był okropny, ale coś musiało mnie przy nim trzymać, prawda? MUSIAŁO.

Kiedy ja byłam gotowa skoczyć za niego w ogień, on tylko na mnie patrzył...

- POWIEDZ COŚ! - wykrzyczałam, a moje gardło zaczęło płonąć. - ZABIERZ MNIE STĄD! - po policzkach zaczęły spływać gorące łzy. - Proszę - załkałam i padłam na kolana.

Mimo wszystko nadal czułam jak moje całe ciało było sztywne. Ciepła dłoń dotknęła mojego ramienia, co bolało jakby ktoś przyłożył do skóry rozżarzony ogień. Wypalało mi dziurę, a mój krzyk roznosił się niczym echo. Jego bliskość osaczyła, przywołując wszystkie wspomnienia, gdy czułam się przy nim jak nic nieznacząca dziwka. Podniosłam wzrok, a moje spojrzenie utkwiło w błękicie, który potrafił onieśmielić nie jedną dziewczynę. Ocean, w którym sztorm zniszczył wszystko i nie zostawił ocalonych.

Kucał naprzeciwko mnie, a moja dłoń powędrowała do jego policzka. Ledwo co go dotknęłam, a wszystko na nowo się rozmazało.

Mimo wszystko pamiętam...

Na moim czole poczułam chłód metalu. Nie byłam przestraszona, nie bałam się. Położyłam swoją dłoń na jego. Wiem, że nie jestem w stanie nic zrobić. ON jest wszędzie.

Taki był już nasz los...

Nastała ciemność.

Tylko to nie on nacisnął spust – to byłam ja.

Krzyk rozniósł się po całym pokoju jak zapewne i domu. Zerwałam się do siadu, a moje całe ciało kleiło się od potu. Serce galopowało w zabójczym tempie, jakby zaraz miało opuścić moje ciało. Nie jestem w stanie złapać głębszego oddechu, co chwilę pokasłując. Cały świat wirował, a przed oczami co chwilę pojawiały się mroczki. Nie mam pojęcia co się dzieje. Nie jestem w stanie rozróżnić snu od rzeczywistości. On tutaj jest? Drżącą ręką dotknęłam miejsca na czole, gdzie powinna znajdować się dziura. Odetchnęłam, gdy jej nie zastałam. To tylko zjebany sen. Nie ma opcji, aby przejechał taki kawał drogi, aż tutaj. Spojrzałam na zegar, który wskazywał drugą dwadzieścia dwa. Fantastycznie. Jakiś znak od wszechświata?

Westchnęłam głośno, a do mojego pokoju wparował ojciec z kijem bejsbolowym w dłoni, który zawsze trzymał pod łóżkiem. Gdy spojrzał na mnie i moją zapłakaną twarz od razu odetchnął z ulgą. No faktycznie, jest się z czego cieszyć. Jednak jest to jakiegoś rodzaju ulga, gdy masz świadomość, że to jedynie zły sen, a nie rzeczywistość. Nie wszedł do środka, po prostu stał w drzwiach i czekał. Nigdy nie wchodził, dopóki go nie poprosiłam. Tylko, że nigdy go nie prosiłam o to.

- To co zawsze? - jego głos pełen troski, obijał się jak echo. Mimo wszystko przeleciało to jak nic nie znaczące słowa.

- Ta - odpowiedziałam krótko, nie mając siły powiedzieć coś więcej.

To był tylko sen. Tylko jebany sen. To nie stało się naprawdę. Przerabiałam to tyle razy, że teraz to nie mogło być naprawdę. Chociaż tym razem czułam, jakbym naprawdę to zrobiła. Czułam ból w kościach oraz w mięśniach, które nadal się nie rozluźniły. Nadal nie mogę pozbyć się wrażenia, że jest obok mnie. Zapach jego perfum unoszący się po pokoju, także nie pomaga. Chociaż to może jedynie złudzenie. On jest wszędzie.

- Zostać z tobą? - zawsze o to pytał, ale wiedziałam, że wolałby pójść położyć się spać niż siedzieć nade mną.

Każdy by tak wolał.

- Nie - odpowiedziałam zachrypniętym głosem.

Nie potrzebuję litości, a raczej tak sobie wmawiam. Każdy potrzebuje jej w jakimś stopniu, tylko ja nie chcę znowu być jego balastem. Nie mogę nim być, już nie.

- No okej - szepnął, a po chwili drzwi do pokoju znowu zamknęły się.

Po moich policzkach zaczęły na nowo spływać łzy. Zasłoniłam usta dłonią, aby nie było słychać, jak zaczynam szlochać. Naprawdę mam już dość tych snów czy samego myślenia o nim. Proszę niech to się wreszcie skończy, nie wiem jak długo jeszcze dam radę nosić tą maskę. Maskę jedną z wielu, powiedziałabym nawet, że jedną z gorszych.

Akceptowanie siebie i swoich demonów, nigdy nie będzie proste. Jeden z ważniejszych aspektów naszego życia o który nie umiemy zadbać. Mówią, że nie pokochasz kogoś, nie kochając siebie. Kompletnie się z tym nie zgadzałam, bo to miłość sprawiła, że zaczęłam inaczej patrzeć na siebie i na świat. Zaczynałam dostrzegać więcej pozytywów, które kryły się pod szarością. Niestety czar prysł wraz z zabraniem przez niego części mojego serca.

Nigdy nie chciałam być od nikogo zależna, jednak po pewnym czasie zdałam sobie sprawę, że czasem każdy musi być i nic na to nie poradzimy.

***

Niedziela w naszym domu oznaczała tylko jedno – obiad rodzinny z którego nie mogę się wykręcić. Przyjeżdżała najbliższa rodzina od strony taty, która po prostu mieszkała niedaleko nas. Zazwyczaj nie kończy się na obiedzie i pogaduszkach, po czym by wracali do domu. Nie, nie, nie. Godzina dwudziesta to najwcześniejsza pora, kiedy ktoś zbiera się do domu i najczęściej jest to Kate z babcią. Szatynka chyba jako jedyna szanuje swoje ciało i sen. Ona zapoczątkowała także zakładanie dresów na spotkania, za co dziękowałam jej za każdym razem. Dzięki temu matka nie patrzy już na mnie krzywo, gdy sama zakładam swoje. Ja akurat cenię sobie wygodę i mojego zdania nie mogła zmienić.

Mimo wszystko musiałam posprzątać w swoim pokoju. Mam tylko jedno pytanie: po co? Nikt nigdy nie wchodzi na górę, no chyba, że do łazienki jak na dole jest zajęta. Mój tak zwany "syf" jest MÓJ. Czuję się dobrze w swojej jaskini, w której się odnajduję. Nienawidzę za to, jak ktoś narusza moją prywatność. Plus nie jest, aż tak źle. Wystarczyło sprzątnąć na biurku i ogarnąć łóżko, ale mimo wszystko jestem pewna, że rodzicielka i tak się do czegoś przyczepi. Jakby mogło być inaczej.

Nuciłam pod nosem piosenkę The Neighbourhood. Do pokoju wpadały pojedyncze promienie słońca, która nadawały życia pomieszczeniu. Chociaż ono ożyło. Odsłoniłam żaluzję i pozwoliłam, aby słońce oświetliło cały pokój. Z mojego okna miałam idealny widok na ogródek sąsiadki, który należał do najbardziej zadbanych w całej okolicy. Kobieta koło sześćdziesiątki praktycznie codziennie zagląda do swojego zakątka. Nie żebym ją podglądała, po prostu moja rodzicielka każdego ranka krytykuje jej kwiatki. Niestety sama nie ma ręki do ogrodnictwa.

Spojrzałam na zegar obok mojego łóżka, który wskazywał trzynastą dwadzieścia. Niedługo wszyscy powinni się zjawić. Lubiłam spędzać czas ze swoją rodziną, ponieważ wchodziłam do świata, w którym moje problemy są nieważne, tylko obsrane pieluchy czy kolejna afera w firmie. Odcinałam się od swoich myśli i po prostu tam byłam, trochę się pośmiałam, a czasami nawet wypowiedziałam na jakiś temat. Wreszcie mogłam poczuć się normalnie.

Nie bywam sama, ponieważ Lily - o rok młodsza kuzynka – także się pojawia. Jednak od pewnego czasu coraz rzadziej ją widuję. Za każdym razem słyszę, że po prostu wyszła ze swoimi znajomymi i przyjedzie następnym razem. Za piątym razem przestałam wierzyć w te wymówki. W tym świetle ja wychodzę na antyspołecznego świra, gdzie zawsze było na odwrót. To ja krzyczałam, a Lily nieśmiało się uśmiechała. Oczywiście mam grupkę znajomych, ale z własnego wyboru wolę siedzieć z rodziną niż upijać się z nimi. To jednak kolosalna różnica.

Chodząc w kółko po pokoju co chwilę coś przekładając, odczuwałam skutki nocnego koszmaru. Oczy same mi się zamykały, co jakiś czas ziewając. Dobry humor też zniknął gdzieś po drodze. Mogłabym powiedzieć, że nie czuję się najlepiej, ale wiem, że temat zaraz by zszedł na dość wrażliwy grunt. Wystarczy mi już na dzisiaj myślenia o tym. Po prostu muszę udawać, że wszystko gra. To nic nowego ani trudnego, lata praktyki zrobiły swoje.

Ale nie jesteś w stanie o nim zapomnieć, głos z tyłu głowy dał o sobie znać.

Próbuję zignorować go, ale dzisiaj jest to nadzwyczaj trudne. Przez zmęczenie jestem bardziej podatna na jego działanie, co nie wróży nic dobrego. Chciałabym go wyciszyć, ale mój krzyk rozchodził się niczym echo.

ZABIERZ MNIE Z STĄD!

Usiadłam na łóżku i schowałam twarz w dłoniach. Czemu akurat teraz? Chcesz sprawdzić moje możliwości? Czasami chciałabym, żeby to wszystko było jedyne snem. Z pewnością byłoby prostsze. Obudzić się i zdać sobie sprawę, że życie nie jest takie złe, rzekłabym, że wręcz cudowne. Nigdy więcej nie spadać już z chmur do rozgrzanego piekła. Być pewna, że jestem wystarczająca i pewnego dnia zjawi się ktoś kto mnie w tym utwierdzi.

Życie to nie bajka, głos ponownie rozbrzmiał w moich myślach.

Skrzypnięcie drzwi rozniosło się po całym pokoju, na co uniosłam wzrok. Zza drewna ukazał się uśmiechnięty tata. On najbardziej z naszej trójki cieszył się z tych spotkań. W sumie nie dziwie się mu, tylko wtedy jest normalnie. Ta normalność, o której oboje marzyliśmy i chcieliśmy się w niej gubić, będąc po prostu szczęśliwymi. Widzenie go uśmiechniętego, było dosyć rzadkim widokiem na co dzień. Sama się uśmiechnęłam. Nawet jak nie mam ku temu powodów... on jest wystarczającym.

- Mama prosi, abyś ustawiła głośnik – jego głos wyrwał mnie z zamyślenia. Kiedy zdałam sobie sprawę ze słów mężczyzny, przewróciłam oczami i wstałam. – Nie rób tak, bo ci zostanie. Ja się już nie wtrącam, bo właśnie dostałem zjebkę, że grill nie został wyczyszczony – szkoda, że ona sama zdeklarowała się, aby to zrobić.

Nic już nie mówiąc poszłam za mężczyzną na dół. Wnętrze naszego domu w większości było zaprojektowane przez rodzicielkę. Dominowały chłodne kolory, a meble zmieniały się co jakieś trzy lata. Nasz dom był dosyć sporych rozmiarów, jak na trzy osoby, a bardziej dwie. Mama siedziała przy stole na zewnątrz walcząc z głośnikiem, który kupiła z miesiąc temu na wyprzedaży. Kolejna jej wada – zakupoholizm. Wydaje pieniądze na rzeczy, których później i tak nie używa albo po prostu nie umie z nich korzystać.

Na podwórku wszystko już było przygotowane wraz z grillem. Grudzień w Australii w porównaniu do reszty świata jest bardzo ciepłym miesiącem, między innymi dlatego jemy na zewnątrz w tak zwaną zimę, chociaż u nas właśnie jest lato. Ale nawet te „zimniejsze" miesiące, na pewno nie są takie złe jak na przykład w Europie. Gdy byłam młodsza to europejskie lato spędziłam w Norwegii, u brata mojej mamy i mogę śmiało stwierdzić, że jest tam naprawdę chłodno.

- Chyba nie działa to - puknęła w urządzenie, jakby to miało w czymś pomóc. - Madison! - jej krzyk rozniósł się po całym podwórku, jak niecałej ulicy. Skrzywiłam się na jej donośny głos. Niedługo ogłuchnę przez nią.

- Jestem obok ciebie - powiedziałam stojąc nad nią, a ona podskoczyła i położyła rękę, gdzie biło jej serce. - Nie musisz krzyczeć.

- Przestraszyłaś mnie - zabrałam od kobiety jej nową zabawkę i przesunęłam włącznik na "ON", po czym przycisnęłam guzik, a głośnik połączył się z jej telefonem. - Ta da.

- Dzięki - po chwili rozbrzmiała muzyka, a ja wróciłam do środka. Chociaż podziękowała.

Nie minęło dużo czasu, a w kuchni powitała nas ciocia Angel z wujkiem Joshem, który na rękach niósł małego Alexa. Kobieta podeszła do mnie i uściskała, mało co mnie nie dusząc.

Mogła trochę mocniej, zakpił głos.

Brunetka o ciemnych oczach, zawsze chodziła uśmiechnięta, przy czym pojedyncze zmarszczki pojawiały się w kącikach jej oczu. Jest szczuplutka, ale niczym nie przypominała mamy czy mnie. Jednak ja byłam od niej wyższa. Gdy zauważyłam, że miała na sobie dresy, o mało co nie zapiszczałam.

- Jakie piękne dresy - Kate na pewno będzie zadowolona, że mamy kolejną zwolenniczkę dresów. - Witam w klubie - podałam jej rękę, a ona się zaśmiała, po czym ją uścisnęła.

- Czekam, aż ktoś przyjdzie w workach na ziemniaki.

Oczywiście, że nie wszyscy byli zwolennikami. Rozumiem, jakbyśmy się spotykali raz na ruski rok, ale my się widzimy co tydzień. Wystarczy, że musiałam stroić się do szkoły. Luźnej niedzieli mi nie zabiorą.

- Następnym razem to możesz być ty - odpowiedziała mu żona i zabrała od niego dwuletnie dziecko. - Idź zobacz czy Charlie nie potrzebuje twojej pomocy - mężczyzna westchnął i skierował się w stronę wyjścia z pomieszczenia. - Jeszcze będzie krytykował moje wyjściowe dresy.

Zaśmiałam się pod nosem na jej słowa, po czym skierowałyśmy się na zewnątrz. Dlatego tak bardzo potrzebowaliśmy tego. To wszystko było beztroskie, a w tym domu wreszcie zaczynała panować rodzinna atmosfera. Chociaż prawdę mówiąc nie zawsze tak to wygląda.

Wszyscy zajęli już swoje miejsce przy stole. Siedziałam między Kate, a ciocią Olivią. Blondynka pije już drugiego drinka. Nikt nie skomentował tego, ani że kolejny raz praktycznie nic nie jem. Na całe szczęście Angel przyłapała mnie na podjadaniu podczas robienia szaszłyków. Papryka powinna mi wystarczyć na jakiś czas.

Dzieciaki latają już po podwórku i bawią się z psem Lily, która niestety dzisiaj nie przyjechała. Powód chyba jest znany. Oprócz Alexa są jeszcze sześcioletnie bliźniaki Tim i Hunter, które rozróżniamy jedynie po znamieniu na policzku Huntera. Oboje mają ciemne kręcone loczki, a oczy niebieskie jak szafir. Podziwiam Angel, że daje radę z całą trójką. Chociaż tak naprawdę, to wszyscy czekamy, aż któreś zacznie płakać i pójdzie spać. Dochodziła godzina piętnasta, więc to była tylko kwestia czasu.

Tata z braćmi usiedli po drugiej stronie stołu, co płci damskiej jak najbardziej odpowiadało. Oni zawsze jak się spotykają to przekrzykują samych siebie, a broń boże usiądą od siebie daleko. Wtedy to wszyscy są w temacie. Mój tata ma tylko jedną siostrę - Kate, która jest najmłodsza z ich całej czwórki i mieszka sama z babcią. Niedawno co przeprowadziły się z małego mieszkania do domu, rozmiarowo niewiele większego od naszego. Fakt to dużo jak na nie, ale we dwie potrzebują naprawdę dużo przestrzeni. Można powiedzieć, że ich różnorodność charakterów czasami wywołuje zgrzyty. Jak to babcia mówi: „Wszyscy wdaliście się w ojca". Nie pamiętam dziadka zbyt dobrze, ale jestem w stanie w to uwierzyć. Na ten moment to właśnie z nimi mam najlepszy kontakt, a sama brunetka próbuje wyciągać mnie z domu, abym nie zaszyła się w swoim łóżku na stałe.

Tata stał przy grillu, ale i tak udzielał się w rozmowie. Mama omawiała z babcią wnętrza w jej nowym domu, doradzając różne sklepy. Wszyscy byli zadowoleni. No prawie wszyscy...

-Alex! Alex! - brunetka zerwała się z krzesełka i pobiegła do dziecka, które zaczynało się wspinać po płocie.

- Josh, ten twój to chyba alpinista - napomknął Greg. Mężczyzna jest bardzo podobny do taty i młodszy o cztery lata. Jest także ojcem Lily i mężem Olivii. – Niespełnione marzenia tatusia.

Nasza rodzina słynie z tego, że każdy z nas miał lub ma marzenia trudne do spełnienia. Koniec końców wszyscy skończyli w jednej firmie rodzinnej, którą odziedziczyli po dziadku. Można powiedzieć, że za bardzo nie mieli wyjścia i musieli przejąć stery. Nikt nie zapytał ich o zdanie, bo to wszystko potoczyło się tak szybko...

Na całe szczęście ja nawet palcem nie będę musiała kiwnąć. W sumie tata jak zobaczył moje umiejętności matematyczne to sam stwierdził, że papierki i liczby nie są dla mnie. Co dla mnie wyszło korzystnie, ponieważ nie widzę siebie w tej firmie. Chyba, że studiowałabym psychologie w biznesie, ale ta myśl nie była na tyle satysfakcjonująca, abym poddała się jej.

- A jak tam twój dom w Londynie? - odbił piłeczkę Josh i na tym się skończyło, bo babcia ich uciszyła.

- Dorosłe, a głupie - podsumowała ich, a oni jedynie przewrócili oczami.

- Mamo, daj im pogadać - machnęła ręką żona Grega. - Lepiej, żeby tutaj się wygadali niż później mieliby gadać nam nad głową.

Między małżonkami powstała drobna kłótnia, która i tak zaraz skończy się śmiechem. Ja jednak wyłączyłam się z rozmowy. Coraz mniej mogłam skupić się na rozmowie, a jedynie czego potrzebowałam na ten moment to samotność. Ta potrzeba uderzyła we mnie tak nagle, że znowu zaczęłam się gubić we własnych myślach. Zaczynałam dusić się w tym ognisku domowym, co wywołało we mnie także zdezorientowane. To było coś czego potrzebowałam, a teraz chce uciec, bo nie dam rady dłużej. Wszystko osaczało mnie, zaczynając od ich spojrzeń, kończąc na pytaniach o samopoczucie. To było pierwsze pytanie, gdy tylko zasiedliśmy. Na co jak zwykle odpowiedziałam: „dobrze".

Bez słowa wstałam od stołu i skierowałam się w stronę do domu. Nie pierwszy i nieostatni raz opuszczam tak obiad. Za każdym razem obiecuję sobie, że to ostatni raz. Wcześniej wychodziłam, ponieważ chciałam porozmawiać z moim największym koszmarem, a teraz po prostu uciekam.
Uciekam od odpowiedzialności swoich słow. Mimo wszystko wiem, że jak wrócę to oni dalej tutaj będą. Nie chcę psuć im dnia swoim złym humorem.

Wiem także, że będą na mnie czekać, aż nie pokonam tej drogi w swojej głowie, gdzie wszystko właśnie tam ma swój początek i koniec. Pozwalają mi przejść to po swojemu w moim własnym tempie. Nigdy mnie nie pospieszali, a czekali. Tylko jak długo można czekać, widząc, że to do niczego nie prowadzi?

Po drodze założyłam buty i kurtkę, po czym wyszłam walczyć ze swoimi własnymi myślami.

Spacerowałam ulicami Sydney, co jakiś czas mijając sąsiadów. Każdy rzucał mi zdziwione spojrzenie, patrząc na mój strój. No tak, na termometrze wskazywało ponad dwadzieścia pięć stopni, a ja chodziłam w jeansowej kurtce. Mogło wydawać się to nadzwyczaj dziwne. Na niebie nie widniała ani jedna chmurki, a wiatr delikatnie podwiewał moje włosy. Normalnie czułabym się świetnie, ale w mojej głowie nastał chaos, którego dalej nie umiem opanować. Zazwyczaj tak jest, gdy mam ciężkie noce.

POWIEDZ COŚ!

Skręciłam w cichszą uliczkę, ale głos stawał się coraz głośniejszy.

Tik tak.

A co, jeśli mogłabym go zagłuszyć? Pozbyć się go raz, a porządnie, nie musząc się męczyć przez następne lata? Spojrzałam na nadjeżdżające auto, a wszystko skupiło się tylko na nim i na myśli o jego kołach przejeżdżających po moich kościach oraz rozpływającej się krwi. Chce wreszcie poczuć spokój. Nikt się tym nie przejmie, a ja wreszcie odpocznę. Skończy się lament, nikt nie będzie musiał skakać nade mną jak nad dzieckiem z autyzmem. Skończy się myśl, że może być jedynie gorzej, a nie lepiej. Przecież po czasie każdy zapomni, że istniał ktoś taki jak ja. To wszystko skończy się dobrze dla innych.

Powinnam tak zrobić, ale jestem zbyt bardzo świadoma tego. Za bardzo boję się śmierci, ale jednocześnie czasami przyłapuje się o myśleniu o niej. Ciężko jest żyć, ze świadomością, że chcesz to zrobić, ale niekoniecznie możesz. Nie chodzi tu o tchórzostwo, a raczej co będzie dalej. Co miałoby czekać na mnie później. Czy byłoby warto? Chciałabym być zgodna z wiarą i mieć nadzieję, że po zamknięciu oczu na zawsze, coś na mnie będzie czekać. Tym czasem mój realizm, powtarza mi, że to stek bzdur. Boli mnie to, bo oznacza to, że inni naprawdę umierają. Nie spotkamy ich już nigdy, głos po czasie zaniknie w naszej pamięci, a nawet zapomnimy jak wyglądali i może nawet dlaczego byli dla nas tacy ważni.

Gdy zbliżałam się do jezdni, przed oczami pojawił się obraz niebieskookiego, a ja stanęłam jak słup. Serce łupało w mojej klatce piersiowej, a ból stawał się niesamowity. Stopy niczym zalane betonem, wżarły się w chodnik. Chłopak z kapturem na głowie spoglądał na mnie przez dłuższą chwilę, po czym ruszył przed siebie. Był tak bardzo podobny do niego... Nie. On mieszka ponad dwieście kilometrów od Sydney. Nie zrobiłby tego. Nie dla mnie. Auto przejechało, a ja rozpaczliwie zaczęłam szukać. Rozglądałam się wokół, poszukując tych morskich oczu. W pewnym momencie zaczęłam patrzeć na wszystko jakby z drugiej osoby. To nie ja odpowiadałam za ruchy mojego ciała. To nie ja zadecydowałam, że pójdę do parku. Wszystko działo się pod wpływem impulsu. Szłam przed siebie, nawet tego nie kontrolując. Wszystko, byleby go znaleźć. Po prostu muszę go znaleźć. Kiedy skręciłam w kolejną ulicę? Kiedy przekroczyłam bramę prowadzącą do parku?

Proszę...

Nie wiedziałam w którym momencie po mojej twarzy zaczęła spływać rzeka łez. Usiadłam na przypadkowej ławce i złapałam się za głowę. Co za jebane chujostwo. Coś ty ze mną zrobił? Wątpię żebyś znalazł na to rozsądną odpowiedź. Czasami mam ochotę napisać, zadzwonić do niego, aby powiedzieć mu co dzieje się ze mną. Co jego miłość zepsuła, że zamiast miłości zaproponował mi kwas w ładnym opakowaniu. Szkoda, że odkryłam to tak późno. Mogłam zapobiec temu wszystkiemu.

Szlochałam, nie przejmując się ludźmi wokół, którzy po prostu zniknęli. Wrzask w mojej głowie doprowadzał mnie do szału. Czułam jakby to wszystko trwało wieki. Mocniejszy powiew wiatru opamiętał mnie. Takie popchnięcie, które przypomniało mi, gdzie jestem. Zaczęłam uspokajać swój oddech, przymykając oczy. Westchnęłam głośno i rozejrzałam się wokół siebie.

Korony drzew zasłaniały całkowicie niebo, dzięki czemu padał na mnie cień. Przede mną rozciągał się widok na ogromny staw. Dróżka ciągnęła się wokół całego zbiornika wodnego. Co jakieś parę metrów, były ławki na których liczne rodziny spędzały czas. Nie mogłam narzekać na to, że nie miałam tak, ponieważ sama zostawiłam swoją. Musiałam wyglądać abstrakcyjne na tle tych wszystkich ludzi. Uśmiechnięci, szczęśliwi, a ja siedzę zapłakana i nie wiem, jak połączyć jeden koniec z drugim. Oparłam się o tył ławki, przymykając ponownie oczy.

Mogłabym do niego napisać. On jako jedyny mnie rozumiał. Nie byłby zaskoczony tym wszystkim, ale dalej by wspierał. Tylko kiedy ja zrozumiem, że to już koniec? Koniec z rozmowami do późna, pisaniem o najgłupsze rzeczy czy wypłakiwanie się w jego koszulkę. I tak wiem, że sama duma nie pozwoliłaby mi na to. Oboje jesteśmy zbyt dumni, aby naprawić błąd. Jedyną osobę, o którą mogę wszystko obwiniać jestem ja sama. Wszyscy w kółko powtarzali jak to wszystko skończy się, a ja jak ćma do światła lgnęłam do niego. Nie patrzyłam na te wszystkie znaki ostrzegawcze, po prostu gnałam do przodu, mijając gdzieś po drodze ostrzeżenie, że niedługo zaczyna się urwisko. Zadziwiające jest to, że nikt nie wypomniał mi tego. Pokiwali głowami, poklepali po plecach, po czym wyparowali niczym za dotknięciem różdżki. Telefony pierwszego dnia rozdzwaniały się, aż głowa bolała. Żadnego nie odebrałam, aż wyłączyłam telefon.

Ten cały związek to był jak jeden wielki spektakl, gdzie widzowie czekali na najdrobniejsze potknięcie. I doczekali się.

Powiew wiatru rozwiał moje myśli. Westchnęłam głośno i otworzyłam oczy. Chcąc ułożyć rękę na ławce poczułam przeszkodę. Zauważyłam notes obok siebie. Czy aż tak mnie zamgliło, że nawet tego nie widziałam jak siadałam?

Nie ma on w sobie nic nadzwyczajnego – prosty, czarny. Jednak pokusa dotknięcia go jest silniejsza niż rozsądek, który każe mi go zignorować. Wzięłam zeszyt do ręki i otworzyłam na pierwszej stronie. Wiem, że to kogoś prywatna rzecz, możliwe, że nawet inny świat, do którego ucieka, ale może będą jakieś informacje na temat właściciela. Obejrzałam notes z każdej stronu, nie powstrzymując się od spojrzenia na drobne szczegóły. Fakt, jestem wścibska i nigdy nie kryłam się z tym zbytnio. Byłam jednak zdziwiona faktem, że znajdują się tu dosłownie wszystkie informacje właściciela – nawet ulubiony kolor. Jakby ktoś spodziewał się takiego obrotu spraw. Nie powinnam się bardziej zagłębiać, tylko zostawić to i pójść w cholerę. Gdy zamknęłam z hukiem strony, rozejrzałam się dookoła, a na moich ustach uformował się delikatny uśmiech. Dobra, tylko jedna strona. I nic więcej.

Przekartkowywałam dalej ostrożnie, uważając, aby nie pogubić kartek, którymi był zapchany po brzegi. Natknęłam się na nie jedną piosenkę, a może z dwadzieścia. To musi być niezły muzyk... Te teksty nie są złe, a wręcz przeciwne, prawdziwy talent. Spojrzałam z powrotem na początek, aby przypomnieć sobie kto jest właścicielem. Nicholas Crawford... Kojarzę skądś to imię i nazwisko, ale za cholerę nie mogę sobie przypomnieć kto to. Kiedyś obiło mi się o uszy, za pewne w jakiś szkolnym plotkach. Nigdy nie miałam pamięci do imion w szczególności do tych historii wyssanych z palca.

Możliwe, że jest to także spowodowane moim dzisiejszym samopoczuciem. Problemy z pamięcią i skupieniem również mocno odbijały się na mnie w takie dni jak dzisiaj. Co mnie jednak najbardziej zainteresowało to, że większość piosenek była o miłości. Od jej piękna, aż po ciemne zakamarki. Otrząsnęłam się. Zrobiło się zbyt prywatnie, a wspomnienia z ostatnich miesięcy uderzyły we mnie kolejny raz tego dnia.

Kochać w twoim języku jest bardzo ułomne.

I na cholerę ja to otwierałam? Było trzeba słuchać się rozsądku. Szybko zamknęłam zeszyt i odłożyłam go na swoje poprzednie miejsce. Noga nerwowo mi podrygiwała, a skórki wokół paznokci znowu zostały zaatakowane. I co ja teraz mam zrobić z tym fantem? Jak widać w moim życiu jest zbyt nudno, więc wszechświat postanowił mi je urozmaicić. Świetnie. Nawet nie wie jak się kurwa cieszę.

***

Do domu wróciłam około godziny osiemnastej. Pochodziłam jeszcze trochę po parku i zaszłam po drodze do sklepu. Zgaduje, że moje Oshee, które tata mi kupuje hurtowo już się skończyło. Takie niedobre gówno, a mama zawsze musi mi je wypić. Przez cały czas myślałam co mam zrobić ze zgubą, która wzięłam wraz ze sobą. Najrozsądniejsze byłoby napisać po prostu do właściciela i oddać mu moje znalezisko. Jednak oznaczałoby to, że musiałabym spotkać się z nim. Tak naprawdę nie wiem kim on jest, może okazać się nawet bezdomnym czy gwałcicielem, który poluje w taki sposób na swoje ofiary. Przemyślana strategia.

Mogłabym również popytać innych czy słyszeli o Nicholasie Crawfordzie. Tylko czy chciałabym mieszać w to innych? Niekoniecznie. To co postanowiłam, to na pewno to, że ogarnę to sama. Szybko i bezboleśnie, a jeśli zginę to uznam to za znak. Tak miało po prostu skończyć się moje życie. Nie powinnam narzekać zważywszy na to, że jeszcze niedawno rozmyślałam nad tym dość mocno. Ale nie wybijając siebie z tematu... Po co mi ten zeszyt? Nie jest mi potrzebny, a jedynie okazałby się kolejnym znaleziskiem w kupie śmieci zakopanych głęboko w mojej szafie. To takie proste, ale sama wizja spotkania się z obcą osobą wypełniała mnie nieprzyjemnym uczuciem stresu. Chciałabym chociaż na chwilę odpocząć od tego uczucia. Wolę już pustkę niż to ściskanie żołądka, zawroty głowy czy ucisk w klatce piersiowej.

Może zostawię to na później, skoro i tak jestem już na schodach prowadzącym na werandę. Tak jak myślałam, wszyscy nadal byli w domu, o czym świadczyły samochody zaparkowane przed nim. Wchodząc do środka słyszałam krzyki dzieci oraz głośne rozmowy dorosłych, dochodzące z podwórka. Odłożyłam zdobycz do jednej z moich torebek, wiszących w przedpokoju – i tak nikt tam nigdy nie zagląda. Ja sama często zapominam o ich istnieniu. Mam nadzieje, że tym razem tak nie będzie.

Skierowałam się najpierw do kuchni, aby zostawić napój w lodówce. Zdziwił mnie widok Kate samej, rozmawiającej z kimś przez telefon. Spojrzała na mnie i przyłożyła palec do ust. Pokiwałam głową i szybko zrobiłam co miałam zrobić, po czym wyszłam z pomieszczenia. Każdy siedział na swoim miejscu tak jak wcześniej, oprócz taty, który zawzięcie dyskutował o czymś z Angel. Nie zdziwię się, jeśli chodzi o księgowość w naszej firmie, którą zajmowała się kobieta wraz z siostrą taty.

Nikt nie pytał, gdzie byłam, co cieszyło mnie niezmiernie. Zajęłam miejsce obok Olivii i uśmiechnęłam się delikatnie do Huntera, który jadł ciasto, brudząc się przy tym niesamowicie. Siedział na kolanach ciotki, mimo tego, że był w takim wieku, że mógłby sam zająć miejsce przy stole. Czasami zachowuje się jakby jednak miał z trzy latka.

- I jak się czujesz? - zapytała troskliwym głosem. W jej oczach widziałam ten matczyny błysk, którego nigdy nie umiałam dojrzeć u mojej mamy.

- Lepiej - skłamałam. Czy to będzie dziwne, jeśli powiem, że nic nie czuję w związku z tą całą sytuacją? - Potrzebowałam odświeżyć sobie myśli.

-To cieszę się, że jest lepiej - wytarła młodemu twarz, a on skrzywił się. - Rozmawiałaś z Lily o tych warsztatach?

Oczywiście, że rozmawiałam. Był to temat, przez który w sumie pokłóciłam się z dziewczyną ostatnim razem. Już tyle razy powtarzałam, że nie wrócę do łyżwiarstwa. Jednak ona za każdym razem próbuje mnie namówić. Jakby to jeszcze było zależne ode mnie.

-Tak, ale wole skupić się na nauce - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Strasznie zaniedbałam się w tym i chciałabym nadrobić zaległości. To jest też najlepszy pomysł na odwrócenie uwagi od moich myśli. Mogę zmarnować nawet całe wakacje na naukę.

-Ale to odbędzie się w wakacje – zaczęła.

-Lekarz mi nie pozwoli - i na tą odpowiedź, niebieskooka jedynie przytaknęła i nie drążyła dalej tematu. Czasami zapominają, że moje nogi nie są w tak dobrym stanie tak jak dawniej.

- Pamiętaj, że życie masz tylko jedno – zauważyła i puściła chłopczyka, żeby poszedł dalej biegać.

Nikt nie wie czemu szatyn woli jeść z ciocią, ale za każdym razem siada na jej kolanach i dopiero wtedy udaje się go nakarmić. Może to już taka przypadłość dzieci w naszej rodzinie, że wolimy doszukiwać się rodziców w innych. Uwagę kobiety puściłam mimo uszu i skupiłam się na zeszycie, które leżał schowany w mojej torebce. Skontaktowanie się z Nicholasem oznacza, że będę musiała się z nim spotkać. Nie chce poznawać nowych osób, ja próbuję się od nich odciąć.

Chociaż czy spotkanie oznacza, że od razu mamy zaprzyjaźniać się? Niekoniecznie, ale jest to zasianie jakiegoś ziarenka znajomości. Jego numer będzie już zapisany w mojej historii telefonu, a w pamięci zostanie wspomnienie znalezionego notesu. Po prostu mam przeczucie, że to nie skończy się tak jakbym chciała. Czy to dziwne, że już w parku zapisałam ten numer? Weszłam w odpowiednią ikonkę i trzęsącymi się palcami wystukałam wiadomość. Lepiej zrobić to od razu i szybciej mieć to za sobą.

Madison: hej, znalazłam twój zeszyt

Tak po prostu podjęłam ta decyzję, po tylu godzinach myślenia nad tym. Coś czuję, że północ przyjdzie o wiele szybciej niż bym tego chciała. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro