Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W mojej głowie dzieje się naprawdę wiele rzeczy. Zaczynając od wszelakich scenariuszy, kończąc na wspomnieniach, gdy miałam z sześć lat. Milion myśli, które nie zawsze i nieszczególnie mają jakikolwiek sens. Mogę i całą noc rozgrzebywać sprawy sprzed kilku lat, gdy tylko pomyślę o rosole czy jeziorze. Przez bardzo długi czas nie chciałam z nikim rozmawiać o tym, co siedziało w mojej głowie, zapętlając przy tym wszystko ze sobą, a przy okazji popadając ze skrajności w skrajność. Najlepszym sposobem było omijanie tematu oraz milczenie.

Mówi się, że cisza ma swoją cenę. Teraz chyba to zrozumiałam, a wolałabym jednak zostać w dziecięcej nieświadomości. Gdzie na końcu tęczy dalej czeka garnek złota, a o północy zwierzęta odzyskują głos.

Jako piętnastolatka nie wiedziałam do końca co się dzieje. Czemu tak często łapią mnie gorsze dni lub czemu tak drobne rzeczy potrafią spowodować eksplozję gniewu. Z początku każdy tłumaczył to „okresem dojrzewania" oraz „buzowaniem hormonów". Jednak, gdy zaczynało to trwać nieustannie przez kolejne miesiące to zaczęliśmy martwić się. Chociaż, źle to zostało ujęte. Rodzice zaczęli martwić się. Ja nie wiedziałam co się dzieje, wpadałam w coraz większa rozpacz, chcąc, aby to wszystko już minęło.

Każdy psycholog, do którego chodziłam znał najpierw opinię mamy. Wolałabym, aby to tata był głównym rodzicem, który siedzi w domu i pilnuje, aby wszystko było na swoim miejscu. Można powiedzieć, że moja mama nie jest typową mamą, która będzie twoją najlepszą przyjaciółką, wysłucha ciebie i obdarzy najlepszymi radami oraz ciepłem domowym. Niestety należy do kobiet „niezależnych", które widzą własny czubek nosa. Na początku myślałam, że to pewien etap w moim życiu, kiedy matka z córką się nie dogadują i każda z nich ma inne, własne zdanie. Jak bardzo byłam zawiedziona, gdy zdałam sobie sprawę, że myliłam się. Pamiętam do dzisiaj, kiedy po pierwszej rozmowie z moim ówczesnym psychologiem przyszła do mnie i zaczęła mi to wszystko tłumaczyć, a ja po prostu rozpłakałam się i w jej ramionach powtarzałam, że nie chcę taka być. Nie chcę być zepsuta.

Jeszcze w wieku dwunastu lat mówiłam każdemu, a wręcz obiecywałam, że nigdy nie doprowadzę siebie do tego stanu. Zaskakujące jest to, że już w takim wieku byłam świadoma o takich chorobach, choć wtedy ciężko było mi to tak nazwać. Jednak jeden teleranek w telewizji w domu mojej babci wiele dał mi do myślenia. Siedziałyśmy w salonie, a w tle rozgrywała się rozmowa na temat depresji, jej przebiegu oraz objawów. Do dziś pamiętam zmartwiony wzrok babci, którym mnie obdarzyła. Prosiła mnie, abym nie popadała w takie rzeczy i zawsze prosiła o pomoc.

Mi samej ciężko stwierdzić w którym momencie przestałam mieć nad tym kontrolę. Stało się tak nagle, a raczej takie odniosłam wrażenie. Uderzyło pewnego dnia do tego stopnia, że wybuchłam płaczem, śmiejąc się przy tym i wyjąc z bólu. Byłam przerażona tym co siedziało w mojej głowie i do czego doprowadzały moje myśli.

Czy da się z tego wyleczyć? Wielu specjalistów mówi, że owszem. Odpowiednia pomoc psychologa, wczesna diagnoza, a może i wprowadzenie leków. Faktycznie jest lepiej, a mogłabym nawet rzec, że wspaniale. W zaledwie dwa tygodnie wszystko z powrotem wraca na swoje stare tory.

Tylko przyzwyczaiłam się do myśli, że ta choroba nigdy nie odejdzie. Można ją przyćmić i może zrobi sobie drobne wakacje, ale później w najmniej oczekiwanym momencie i tak przyjdzie z podwojoną siłą. Uderzy i zabierze wszystko. Cóż to za niefortunny zbieg okoliczności, że zdarza to się zawsze, gdy wszystko zaczyna się układać. Czysta paranoja.

Mnie ona opuściła na dziewięć miesięcy i zburzyła cały grunt pod nogami. Każdego dnia wstaję i próbuję odbudować to, co zniszczyła, ale jest jeszcze ciężej niż wcześniej. Trafiają się oczywiście lepsze i gorsze dni. Dołki emocjonalne, ale także i górki, przy których jestem pełna energii.

Żałuję, że nikt wcześniej nie uprzedził mnie przed tym wszystkim. Przed całym złem, które czyha na mnie za najbliższym rogiem. Żałuję, że rzuciłam tą rozmowę z babcią w otchłań mojej pamięci i przestałam pilnować się. W szkole także nie mówili jakie to niebezpieczne.

Nie mówili o tym jak bardzo niebezpieczni możemy być sami dla siebie.

***

Przełożyłam kolejną kartkę, a po moim ciele przeszło nieprzyjemne uczucie ogłaszające, że zażenowanie osiągnęło szczyt góry lodowej. Sama nie wiem po co w ogóle to czytam. Wszystkie romansidła zawsze kończą się tak samo - "wielka miłość" zawsze wygrywa, a po dziesięciu latach nagle jest rozwód. Nie spodziewali się, że posiadanie dzieci z połączeniem ich charakterów okaże się takie trudne. No, bo kto by się spodziewał...

Naprawdę trzeba mieć zaparcie i dużo cierpliwości, żeby czekać na kogoś. Być w stanie czekać i nie umierać każdego dnia z myślą, że to wszystko może szlag trafić. I to wszystko po to, by później mieć swoje na zawsze. Stek bzdur. Nic nie trwa wiecznie. To, co dobre kiedyś się kończy, a my nie mamy na to większego wpływu.

Westchnęłam głośno i odrzuciłam książkę na bok. Kolejna zaczęta do kolekcji. Nie wiem co się ze mną działo. Zawsze uwielbiałam czytać, to była moja ucieczka do innego świata. Do świata, w którym moje problemy nie istnieją i nie muszę się o nie martwić. Ale ostatnimi czasy, to będzie już od jakiegoś roku – nie jestem w stanie skończyć ani jednej. Zaczynam, ale w połowie tracę ochotę lub nie jestem w stanie po prostu przez nią przejść. Zamiast pochłaniać te tandetne historie z pewnym szczęśliwym zakończeniem, po prostu analizuję. Czasami, aż za bardzo.

Wyjrzałam za okno, a widok słonecznego dnia jedynie pogorszył mój nastrój. Jak można być tak szczęśliwym, gdy wewnątrz czuje jak wszystko gnije? Odpowiedź jest prosta, nie można. Próbowałam udawać nawet dla samej siebie, ale nie potrafiłam. Słoneczne dni jedynie mnie dobijają, przypominają o tym, że nie umiem nawet czerpać satysfakcji z tak ładnych poranków czy wieczorów.

Wracamy do punktu wyjścia – serial i niekończący się czas spędzony pod pierzyną.

Gdy sięgałam po laptopa, usłyszałam głos rodzicielki z dołu.

- Mad! Zejdź na dół! - zawołała, a ja przewróciłam oczami. Znalazła sobie idealny moment.

Zeszłam z łóżka zakładając swoje różowe kapcie w tygryski. Dostałam je kiedyś od mamy, po wizycie u psychologa. Miały być dla mnie pocieszeniem. Wtedy nie pomogły, ale teraz nie potrafię się z nimi rozstać. Zeszłam szybko na dół, mało co nie zabijając się o schody. Jestem niemalże pewna, że musiała je dzisiaj pastować. Stanęłam w drzwiach kuchni i spojrzałam na kobietę, która latała w tą i z powrotem.

Nie należała ona do najprzyjaźniejszych osób na tej ziemi. Powiedziałabym nawet, że należy uciekać, gdy spotka się ją na swojej drodze. Była miła jedynie, gdy czegoś chciała bądź z powinności. W końcu trzeba zająć się dzieckiem, które ledwo sobie radzi. Co by pomyślała rodzina, jakby tego nie zrobiła? Przecież tak często wypisywała w swoich social mediach, że nie należy przejmować się opinią innych. Tymczasem w rzeczywistości robiła wszystko pod publikę. Czysta hipokryzja, prawda?

Jak zwykle, jej blond włosy były upięte w kok. Pojedyncze kosmyki nabierały koloru siwego, który próbowała jak najlepiej ukryć. Uważała, że to ja z tatą doprowadzamy ją do tego stanu, w którym już siwieje. Mogłabym spierać się w tej kwestii, ale nawet nie miałam takiego zamiaru. Prawda była, jaka była - nie byłam najlepszą córką. Nie wypierałam się tego. Szacunek niestety działa w obie strony, a ona do dzisiaj nie umiała tego pojąć.

Wokół niebieskich oczu pojawiły się zmarszczki, nie widoczne na pierwszy rzut oka. Tak bardzo się ich wypiera. Tyle pieniędzy wydała na te najróżniejsze zabiegi, że gdy kiedyś usłyszała od taty, żeby się tak nie marszczyła, to o mało co dom nie spłonął. Kilka lat temu przeszła na "dietę", chociaż wydaje mi się, że nigdy nie ujrzała prawdziwej na oczy. W niecałe trzy miesiące schudła ponad dziesięć kilo. Nie było to zdrowie. Jadła raz dziennie, a czasami nawet co dwa dni. Przystosowała sobie zasadę, że je, kiedy jest głodna. Całkowicie wyeliminowała mięso ze swoich dań, znalazłszy co prawda zamienniki, jednak osobiście rzadko widzę, żeby je stosowała. Żeby było weselej, to ani razu nie skonsultowała tego z lekarzem. Do tego wszystkiego zaczęła jeszcze ćwiczyć. Nie były to zwykłe ćwiczenia typu rozciąganie czy brzuszki. O nie. Kupiła sobie cały sprzęt do tego - ciężary, matę, a nawet bieżnię. Z dnia na dzień było jej coraz mniej. Znikała w oczach, a jej sportowe stroje jedynie uwydatniały wystające kości. Po prostu wyglądała jak kościotrup i dalej uważała, że jest za gruba. Obie byłyśmy dosyć wysokie, co wraz z kolorem oczu było jedynym, co nas łączyło. No dobra, przejęłam po niej też trochę charakteru, ale na całe szczęście ten po tacie we mnie zdominował. Lubię sobie to powtarzać, aby mieć nadzieję, że w przyszłości nie będę jak ona.

- Co tak stoisz? Obiad - wyrwała mnie z zamyślenia i wskazała na jadalnię. Jak zwykle miła.

Był tylko mały problem. Ja nie byłam głodna. Znowu. Od kiedy nastał gorszy czas, przestałam jeść. Nie byłam w stanie wcisnąć nawet jednej kanapki. Jeden mały gryz powodował nudności, po czym biegłam do łazienki, aby zwrócić samą żółć. Przez to, jak przeżywałam wszystko wewnętrznie, moje nerwy żyły swoim życiem i nie byłam w stanie ich kontrolować. Organizm odmawiał mi posłuszeństwa. Po kilku dniach nie byłam w stanie nawet wstać. Rodzice byli już gotowi zawieźć mnie do szpitala na kroplówkę. Ta groźba była jak przełącznik i nagle zaczęłam w jakikolwiek sposób jeść. O ile mały posiłek rano na cały dzień można nazwać jedzeniem jako czynnością. W swojej głowie musiałam przełamać barierę, która stworzyła się poprzez zaistniałą sytuację. Tak bardzo nienawidziłam go za to co mi zrobił i do jakiego stanu mnie doprowadził.

Powolnym krokiem podeszłam do stołu i niechętnie usiadłam przy nim. Wszystko było już porozstawiane. Nakryła dla dwóch osób, ponieważ jeszcze za wcześnie było na tatę. Mimo, iż była sobota, to i tak za pewne będzie siedział do późna w pracy. Nie dziwię mu się, sama uciekłabym z tego domu, gdzie pieprz rośnie. Problem w tym, że zaczęły się wakacje. Chociaż nie wiem co jest gorsze. Przebywanie z ludźmi, których do niedawna nazywałam swoimi przyjaciółmi w jednym budynku czy siedzenie tutaj. Właśnie tego nie byłam pewna, bo z każdą rozmową utwierdzała mnie w przekonaniu, że ten dom to nie jest miejsce dla mnie. Te wszystkie kłótnie, słowa, wspomnienia...

Rodzicielka przyniosła na stół sałatkę i zajęła miejsce naprzeciwko mnie. Atmosfera w pomieszczeniu była napięta. Spojrzałam na całe jedzenie i przełknęłam ślinę. Znowu przypomniałam sobie o nim i zrobiło mi się słabo. Jak tak dalej pójdzie to będę mogła jedynie jeść suchy chleb i popijać to wodą.

- Wychodzisz gdzieś jutro? – zapytała, nakładając sobie na talerz jedzenie.

Ona bardzo dobrze wiedziała, że odcięłam się od wszystkich. Robiła to specjalnie.
Po tym co się ostatnio działo, musiałam pobyć sama ze sobą. Nawet jeśli to oznaczałoby, że muszę zostać sam na sam z moimi myślami.

- Nie mam niczego w planach. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą oraz nadzieją, że skończy temat.

Tylko, że to moja matka. Zaczęłam nakładać jedzenie na talerz, po tym jak spojrzała na mnie tym swoim wzrokiem. Nie miałam zamiaru słuchać jej kolejnych wywodów.

A co do jutrzejszych planów to raczej zostały już one z góry zmienione nawet jakbym coś miała.

- Jutro niedziela, dzień wolny.

Jakbym miała plany, to by mi wypomniała, że mam naukę i egzaminy końcowe za parę miesięcy.

- I co z tego? – nie podobało mi się, gdy zaczęła drążyć temat. Płomień zapłonął, teraz to była tylko kwestia czasu, aż się roznieci.

- Masz siedemnaście lat. Powinnaś cieszyć się życiem...- zaczęła, a ja odłożyłam widelec. Nawet nie zdążyłam włożyć jedzenia do ust.

- Ale się nie cieszę - przerwałam jej. Byłam spokojna. Byłam jebaną oazą spokoju. - Sama dobrze o tym wiesz, ale musisz mi dowalić co? – rzuciłam bez ogródek. To jest to czego nauczyłam się od niego. Traktowałam innych tak, jak inni traktują mnie.

W pomieszczeniu zapadła cisza. Czemu nie kłóciła się ze mną dalej? Dlaczego nie miała teraz swojego ostatniego słowa? Patrzyłam się na nią wyczekująco, a ona dalej jadła, jakby nigdy nic się nie stało. Nagle w pokoju rozbrzmiał dźwięk jej telefonu. Spojrzała na wyświetlacz i westchnęła. Podniosła telefon i od razu się rozpromieniła. Kolejna maska.

- Cześć kochana - jej głos, jak i postawa zmieniły się o sto osiemdziesiąt stopni.

Przecież przy stole nie wolno używać telefonu... Czas dla rodziny... Kolejne bzdety, które wszystkim wmawia, a sama ich nie stosuje.

- Ode chciało mi się jeść - powiedziałam i wstałam od stołu. Matka jedynie machnęła na mnie ręką. Zawiesiłam na niej przez chwilę wzrok, po czym skierowałam się do swojego pokoju.

Od zawsze uważałam, że jestem problemem. Większość sytuacji tylko utwierdzała mnie w tym przekonaniu. Zgaduję, że życie moich rodziców byłoby o wiele bardziej kolorowe, gdyby nie ja. Tylko, że ja byłam ich dzieckiem. Jak każde potrzebowałam tylko trochę uwagi i miłości. Czy to naprawdę tak wiele? Chciałam tylko, żeby spędzili ze mną trochę czasu. Czemu oni musieli być tak niedostępni dla mnie?

Rzuciłam się na łóżko i nawet nie płakałam. Tyle razy już to robiłam, że nie miałam już na to siły. Krzyknęłam w poduszkę, ale nawet to nie pomogło. Emocje cały czas kłębiły się we mnie i z każdą kolejną sekundą były coraz silniejsze. Coraz bardziej przejmowały moje ciało i myśli.
Nie byłam idealna. Nie dla niej. Dla siebie też nie. Wyrodna córka. Nie umiałam jej zadowolić, bo byłam zepsuta. Właśnie taka - zepsuta.

Wstałam i podeszłam do lustra, które wisiało na ścianie naprzeciwko łóżka. Przeglądałam się w nim codziennie, ale nie przyglądałam się sobie aż tak dokładnie. Nie chciałam popadać w większe kompleksy. Od niedoboru witamin, moje blond włosy były wyniszczone. Przez niejedzenie schudłam dziesięć kilo, mimo, że tego nie chciałam. Wyglądałam prawie jak własna matka i gardziłam sobą za to. Moja twarz była blada i zmęczona. Pod oczami widniały ciemne sińce, a w dużych, niebieskich oczach nie widniał ten sam blask, co kiedyś. Jednak najbardziej nie lubiłam w sobie nóg, a dokładnie stóp. Tak bardzo je zniszczyłam, a to wszystko by spełniać marzenia. Nie słuchałam się lekarzy i teraz miałam za swoje. Niby nie chce siebie niszczyć, ale kiedy mam wybór to decyduje się na własne cierpienie. Czysta paranoja.

Po pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk przychodzącej wiadomości. Zaczynam ponownie żałować, że wróciłam do całego Internetowego świata. Chyba było mi lepiej bez tego wszystkiego. Podeszłam do biurka i spojrzałam na wyświetlacz.

Charlotte: ej, bo dzisiaj impreza u Jake'a! IDZIEMY!

Zaśmiałam się głośno, gdy tylko odczytałam wiadomość. Nawet nie znam chłopaka. Bardzo możliwe, że to kolejny student, którego przyjaciółka znalazła na portalu randkowym.

Moja ostatnia impreza skończyła się dla mnie tragicznie. Nie ma takiej opcji. Przestałam na nie chodzić. Nie czułam potrzeby upijania się do nieprzytomności i zgonowania. Do tego wspomnienia z ostatniej dopiero co przestały nawiedzać mnie przed snem. Na samą myśl przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Po chwili przyszła kolejna wiadomość.

Charlotte: proszę... będzie fajnie!

Tak, na pewno zaraz po tym jak się upije i zostawi mnie samą. Nie lubiłam jej odmawiać, ale to nie były moje klimaty. Już nie.

Charlotte: nie bądź sztywniarą...

Mogłam nią być. Nie przeszkadzało mi to, wolę to niż oglądanie i znoszenie najebanych ludzi. Przez to, że od dłuższego czasu brałam lekki nasenne, nie było opcji o mieszaniu ich z alkoholem, a bez procentów nawet nie ma co myśleć o jakichkolwiek imprezach.

Westchnęłam głośno i zaczęłam wystukiwać wiadomość, ale po chwili ją skasowałam. Co ja miałam jej napisać? Jeśli napiszę, że źle się czuję, to nie uwierzy mi, bo jeszcze godzinę temu spławiłam ją, żeby poczytać książkę. Zaręczałam nawet, że czuję się świetnie. Mogłabym też być po prostu szczera i odpisać, że najzwyczajniej w świecie mi się nie chce. Tylko zaraz dostałabym rozprawkę, czemu powinnam dzisiaj z nią wyjść. Między innymi, by trzymać jej włosy, podczas gdy ona będzie odpokutować swoje picie nad kiblem. Tak to właśnie ostatnio wyglądało, jeśli udało jej się gdzieś mnie wyciągnąć. Nie wspominałam tego za dobrze. A nawet jeślibym się zgodziła – co ja bym założyła? Większość moich ubrań jest na mnie za duża. Nie założę dresów czy za dużych jeansów, które musiałabym ścisnąć paskiem. Do tego jeszcze bluza, żeby nie było widać jak okropnie te spodnie na mnie leżą. Właśnie dlatego po prostu nie ma takiej opcji. Nie widzę tutaj żadnych aspektów „za".

Madison: dobrze wiesz, że to nie moje klimaty
moja odpowiedź to nie
przykro mi: (

Wcale nie było mi przykro, wręcz się cieszyłam. Jednak dziewczyna jak zwykle nie dawała za wygraną. Czemu ona musi być taka uparta?

Charlotte: od kiedy to nie twoje klimaty?!

Od kiedy część mnie umarła, ale ona nie musi o tym wiedzieć. Nie znałyśmy się zbyt długo. Nie tak długo jak z Liv czy Noah, ale ona mimo wszystko była mi najbliższa. Wiedziała o wszystkim, ale nie o tym. Nikt oprócz mojej rodziny nie wiedział, przez jakie piekło przechodziłam. Tylko to już nie było ważne. Było, minęło, trzeba żyć dalej.

Wpadłam nagle na genialny pomysł. Mogłabym wykorzystać fakt, że nie przepada za moją mamą. W tej sytuacji to chyba jedyne koło ratunkowe.

Madison: pokłóciłam się z mamą
zapomnij

Po tym wiedziałam, że już nie będzie dalej dyskutować i zostawi to w spokoju. Odpowiedź przyszła od razu.

Charlotte: masz szczęście, że nie chce sobie psuć humoru konfrontacją z Ruth

Uśmiechnęłam się zwycięsko, ale po chwili mina mi zrzedła.

Charlotte: ale następnym razem się nie wywiniesz!

Za jakie grzechy to wszystko? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro