Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od sylwestra minął równo tydzień, a moja godność dalej nie odnalazła się. Straciłam już jakiekolwiek nadzieje na odzyskanie jej. Od tamtej pory również kontakt z Charlotte... Po prostu nie ma. Patrząc na poprzednie wydarzenia, jestem w stanie stwierdzić, że obraziła się. Z wielką klasą, odrzuciła każde moje połączenie, a wiadomości po prostu wysyłają się, ale jak widać niekoniecznie odbiorca je odczytuje. Dzięki Noah dowiedziałam się, że szatynka gniewa się tylko na mnie i nie miała nic przeciwko zakupom z Liv. To jedno zdarzenie wystarczyło, abym poczuła się zdradzona na wszystkie możliwe sposoby. Tak, okłamywałam ją, ale nie spoufalam się ze wspólnym „wrogiem". Nie powinnam tak nazywać dziewczyny, ale ostatnio bliżej jej do tego niż przyjaciółki.

Nikomu nie wspomniałam o moim ataku paniki, nie chciałam dzielić się tym z kimkolwiek poza Charlotte i Nicholasem, którzy byli świadkami. Nie lubię wracać do tych zdarzeń i staram się o nich zapomnieć. Chociaż nie zawsze mi to wychodzi, tym bardziej jak ma się taki upierdliwy głos z tyłu głowy.

Do tego wszystkiego dochodzi festyn, który jak co roku odbywa się w naszej szkole. W głównej mierze zebrane pieniądze idą na cele charytatywne, ale szczerze wątpię czy faktycznie tam są przekazywane. Nowy sprzęt sportowy nie jest przecież za darmo. Mimo wszystko nigdy nie przepadałam za tego typu rzeczami. Niestety w tym roku jestem zmuszona wziąć w tym udział. Dyrektor stwierdził, że jesteś świetnym fotografem, a raczej jedynym jawnym. Oczywiście w kole fotograficznym roi się wręcz od ludzi, ale większość po prostu chce cokolwiek wpisać do papierów. Oczywiście, mój brak asertywności także miał w tym swój udział. Nawet nie broniłam się.

Powinnam być bardziej empatyczna i pomóc przyciągnąć więcej osób na kolejną edycję, aby wspomóc wolontariat. Jednak wszyscy wiedzą, jak to jest z tymi pieniędzmi, a i tak co roku jest coraz więcej osób, które chętnie grają w te głupie gry na stoiskach i wpłacają pieniądze. W takim razie do czego jestem potrzebna? Rano przeszła mi już jedna myśl, aby się jakoś wykręcić od tego, jednak wolę ostatni rok szkolny spędzić na spokojnie, a nie z wyrzutami dyrektora na karku. Jeszcze jego gniewu mi brakuje do zapisu w swoim notatniku.

Zegar na ścianie wskazywał dziesiątą. Chyba pierwszy raz tak późno wstałam. Mam dziewięć godzin do festiwalu, chociaż pewnie będę musiała być wcześniej. Wolałabym jednak piątek spędzić na spokojnym spacerze lub oglądaniu jakiegoś serialu. Mason od trzech dni nawija o tym całym przedsięwzięciu. To nawet nie jest jego szkoła, a zachwyca się tym niczym dziecko z nowej zabawki. Po sylwestrze podobno dosyć mocno polubił się z Noah i w sumie już sama nie wiem co mam o tym myśleć. Skoro Liv była z Nickiem to jakim cudem nie znali się wcześniej? To wszystko jest dosyć mocno pochrzanione, ale im więcej o tym myślę to wszystko komplikuje się jeszcze bardziej.

Nagle po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk mojego telefonu. Podeszłam do szafki nocnej i spojrzałam na wyświetlacz. Naprawdę mogliby dać mi już święty spokój.

- Słucham ciebie - powiedziałam, kierując się do kuchni z nadzieją, że nikogo nie ma już w domu.

- Z kim idziesz na festyn? - wystrzelił pytaniem niczym petarda, na co przewróciłam oczami.

Tego chciałam uniknąć, dlatego omijałam to pytanie do tej pory. Szybko zmieniałam temat albo odpowiadałam wymijająco. Niestety Mason nie zrozumiał, że nie chce z nim iść.

- Pewnie z Charlotte i Noah - skłamałam.

Tak naprawdę to z nikim, ale chce mieć święty spokój. Zrobić parę zdjęć i wrócić do domu. Nic więcej.

- Szkoda - westchnął chłopak, a ja przymknęłam oczy.

Ze mną tak nie będziesz pogrywał chłopcze.

- A co się stało? – totalnie mnie to nie obchodzi, ale wolę już udawać, że jeszcze jakikolwiek ułamek empatii został razem ze mną.

- No bo nikt nie chce ze mną iść - wymamrotał co ledwo zrozumiałam.

- Mason, ale wy będziecie grać – zauważyłam, nie do końca rozumiejąc jego żalu. Czasami naprawdę nie rozumiem problemów zielonookiego.

- No tak, ale oni chcą zagrać i wrócić do domu. Jakby robili to tylko, żeby odbębnić.

Prychnęłam pod nosem. Uwierz mi, nie tylko oni.

- Tak jak mówiłam ci wcześniej, ja też mam co robić - przypomniałam.

- No to z tobą będę robić te głupie zdjęcia.

Nastolatek czasami naprawdę jest irytujący. Ten rok różnicy naprawdę daje się mocno odczuć. Nie mam nic do młodszych, bo sama przecież zakręciłam się wokół jednego. Tak jak wszyscy mówią „wiek nie ma znaczenia". Jednak nastolatek zachowuje się czasami jak pięciolatek.

- Wszystko wyjdzie w praniu jak już tam będę - powiedziałam, chcąc jak najszybciej skończyć tą rozmowę.

Oczywiście, że będę uciekać przed innymi tam, gdzie pieprz rośnie.

- Czemu w to wierzę? - zapytał.

Kąciki ust drgnęły delikatnie do góry.

- Najwidoczniej jestem dobrym kłamcą - podsumowałam i się rozłączyłam.

Jedyne czego się obawiam to, że pozna prawdziwą mnie i na tym nasza znajomość się skończy. Tak samo jak z Crawfordem, z którym od czasu jego pobytu tutaj nie mam żadnego kontaktu. Tak jak powiedziałam, wyszedł zanim zdążyłam się obudzić. Nie mam pojęcia po cholerę chciał ze mną zostać. Jednak tak jak chciałam, tak sobie najwidoczniej odpuścił. Nikomu nie wspomniałam o tym, że został ze mną. Jest już wystarczającym wyznacznikiem moich kłopotów. Mason co jakiś czas pyta o naszą relacją, ale odpowiadam mu zdawkowo, aby po prostu przestał pytać. Jednak chłopak się uparł i za wszelką cenę chce nas zeswatać. Też mi babcia swatka się znalazła.

***

Duże tłumy, pełno dzieci biegających między nogami, zmieszany zapach najgorszego typu jedzenia. Wszystko czego nienawidzę w jednym miejscu. Wyśmienicie. Jestem pewna, że po powrocie do domu wezmę całe opakowanie tabletek na ból głowy. Zanim weszłam na teren imprezy, to już poczułam zmęczenie. Ustaliłam sobie jednak cele i mam zamiar trzymać się ich. Zrobię parę zdjęć, pokręcę się z godzinę, wmówię dyrektorowi historię o zepsutym aparacie i wrócę do domu. Brzmi jak plan idealny.

- Dasz radę - mruknęłam pod nosem przechodząc obok pierwszego stoiska z jedzeniem.

Nie wiem kogo mam zamiar oszukać, że wyjdę z stąd żywa. Już mnie irytują dzieci wokół i ich głośne krzyki. Smród oleju sprzed tygodnia wdarł się do moich nozdrzy. Nie powinnam narzekać, ponieważ pewnie na tym skończy się moja dzisiejsza kolacja. Żałuję, że nie wzięłam nic sobie z domu. Nawet jakbym nic nie zjadła to nadal miałabym coś na wszelki wypadek.

Zielonooki nie dzwonił już do mnie, ani nie pisał co oznaczało, że odpuścił moje towarzystwo. Chociaż znając jego to zaraz wyskoczy z jakiś krzaków, powodując u mnie zawał serca. Przemierzałam drogę co chwilę witając się ze znajomymi twarzami. Tyle znajomych, ale nikt nie zatrzymał mnie na dłużej. Każdy jest w swoim towarzystwie, co może wydawać się przykre z uwagi na moją samotność. Ja jednak wolę doborowe, a nie przypadkowe.

Czasami zastanawiam się co mam takiego w sobie, że ludzie myślą, że jestem dobrą osobą. Skoro na dzień dobry witam ich z miną jakbym chciała zabić ich całą rodzinę, a później jestem niebywale opryskliwa. Chociaż tą cechę nabyłam niedawno. Miałam tak wiele znajomych z którymi mogę się przywitać, ale nic, poza tym. Na początku byłam zapraszana na wszystkie wyjścia czy imprezy, ale po czasie ludzie po prostu o mnie zapomnieli. Czy jest mi przykro? Na początku było, ale po czasie po prostu przestałam się tym przejmować. Nie jestem w stanie nikogo zmusić do mojego towarzystwa, skoro sama nawet nie chciałabym w nim być.

- Mad, a zrobisz mi zdjęcie! – odwróciłam się za krzykiem.

Uradowany Chad – członek drużyny koszykarskiej – szczerzył się do mnie i przyciągał do siebie znajomych. Brunet ustawił się z dwiema cheerlederkami z naszej szkoły i szeroko uśmiechnął. Nie pamiętam ich imion, a kojarzę jedynie z meczy i licznych plotek z imprez. Niestety nie są one pochlebne. Pokiwałam głową i uniosłam aparat, po czym flesz rozświetlił nieznacznie ich twarze.

- Dzięki! – odkrzyknął, po czym ruszyli w innym kierunku.

Znają mnie praktycznie wszyscy, ale nikt mnie nie zna tak naprawdę. Tak naprawdę to jest przykre, a nie moja samotność.



Minęło dopiero pół godziny, a już mam ochotę wrócić. Nie mam konkretnego argumentu, ale naprawdę chciałabym już odbyć spacer powrotny do domu. Co jakiś czas napada mnie myśl o Masonie, a bardziej wyrzuty sumienia. Co złego by było w towarzystwie chłopaka? Oprócz jego ciągłego gadania i pewności, że zostałabym do końca. To jest typowy klimat dla zielonookiego. Dużo muzyki, zabaw i ludzi, a nie mam zamiaru długo tutaj balować. Moja asertywność ponownie by zaginęła jak godność w ostatnim roku. Czyli tak zwana, normalka.

Wszyscy wyglądali na szczęśliwych, tylko czy to jest jedynie maska czy prawdziwa oznaka szczęścia. Kiedyś moja nauczycielka powiedziała, że nikt tak naprawdę nie wie jak wygląda szczęście, jest to jedynie pojęcie względne. Każdy z nas przecież inaczej opisałby to uczucie, bo w odmiennych momentach życia je odczuwamy. W takim razie skąd wiemy, że jesteśmy szczęśliwy? Tysiące filozofów próbowało wytłumaczyć to na wiele sposobów od stoicyzmu, aż po schopenhaueryzm.

Moim zdaniem, nigdy nie będziemy w stanie zadowolić siebie w stu procentach. Zawsze coś nam wadzi i próbujemy to naprawić. Tylko, że czasami nie ma sensu naprawiać czegoś na siłę, może lepiej po prostu odpuścić i dać temu odpłynąć w morze zapomnienia.

Nagle ktoś na mnie wpadł wyrywając mnie z zamyślenia, a ja odbiłam się o mało co nie upadając na tyłek. Na całe szczęście aparat miałam przewieszony przez szyje, dzięki czemu mi nie spadł. Już miałam nakrzyczeć na sprawcę, ale gdy spojrzałam na niego to miałam ochotę uciekać.

- No witam panią fotograf – powiedział z przekąsem uśmiechnięty Mason.

Przywołałam wilka z lasu.

- Hej - powiedziałam z udawanym uśmiechem.

- To, gdzie twoi przyjaciele? - zapytał rozglądając się dookoła, a we mnie obudziło się poczucie winy.

Westchnęłam rozdrażniona, ponieważ teraz już na pewno się go nie pozbędę. Próbowałam przykryć to nieprzyjemne uczucie złością.

- Wyparowali - ruszyłam przed siebie, a chłopak poszedł w moje ślady. - Mam rozumieć, że dzisiaj z tobą spędzę ten wspaniały czas - sarknęłam, nawet na niego nie zerkając.

To jest już przesądzone. Przyczepił się do mnie jak rzep.

- Oczywiście, że tak - szturchnął mnie w ramię. - Nadal nie rozumiem czemu nie lubisz festynów, fajnie jest.

Przewróciłam oczami na jego słowa i przyspieszyłam kroku. Nikt tego nigdy nie rozumiał i nie musiał. Parę miesięcy temu nie narzekałam, ale teraz czuje balast w postaci sumienia, które przypomina mi, że za szybko pozbierałam się po stracie.

- W tym czasie mogłabym robić o wiele ciekawsze rzeczy.

Jestem bardziej niż pewna, że chłopak będzie mi przeszkadzał i spędzę tu o wiele więcej czasu niż powinnam.

- Na przykład?

Wątpię, żeby moja odpowiedź go zadowoliła.

- Oglądanie seriali w wygodnym łóżku pod cieplutką kołdrą – odpowiedziałam od razu, wiedząc, że zaraz usłyszę narzekanie na moją bierną postawę wobec sytuacji.

- Muszę cię zawieść, ale ze mną na pewno nie będziesz się nudzić - ostrzegł mnie chłopak, na co zaśmiałam się, ale śmiech należał do tych pochmurniejszych.

- Tego właśnie się obawiam - mruknęłam pod nosem.

Po chwili nastolatek zaczął grzebać w mojej torbie, po czym wyjął z niej instax'a. No jasne bierz, nie pytaj. Przekroczył kolejny próg mojej cierpliwości. Czuję, jak zaczyna krew wrzeć w moim ciele.

- Dużo masz kliszy? - zapytał przyglądając się aparatowi z każdej strony. Jego beztroska, gdy trzymał moje jedyne dziecko, napawała mnie przerażeniem.

- Mam dość duży zapas.

Chłopak zajął się przyglądaniem urządzeniowi, co dało mi parę chwil na przegląd poprzednich zdjęć. Nie wyszły najgorsze, ale wiem, że jestem w stanie zrobić lepsze.

- W takim razie uśmiech! – wykrzyczał nagle nastolatek.

Nawet nie zdążyłam zareagować, a w moją twarz wystrzelił flesz. Zaczęłam w myślach liczyć do dziesięciu, ale przy sześciu się poddałam. Chłopak zaczął machać ręką, żeby przyspieszyć reakcje i poszedł dalej, a ja poszłam za nim w obawie, że moje dziecko ucierpi. Tak, to jest odpowiedni argument, dlaczego chciałam sama spędzić ten czas sama.

- Mason, ja muszę robić zdjęcia, a nie bawić się - przypomniałam chłopakowi o moim jedynym zadaniu.

- Od kiedy praca nie może być zabawą? - zapytał rozbawiony.

To są rzeczy, które mi wpojono już jako dziecko. Nigdy nie zastanawiałam się nad ich sensem, tylko wprowadziłam je w swoje życie. Nawet jeśli czasami ugięłam się od tej zasady, teraz żałuję tego niemiłosiernie. Może gdyby nie to, nie chodziłabym teraz z poszatkowanym sercem.

- Od zawsze - spoważniałam. - Najpierw praca, później przyjemności - powtórzyłam co zawsze mówi mi matka.

- W takim razie, chodźmy pstryknąć fotki, a później będzie ZABAWA - złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę kolejnego stoiska.

Koronka na dzisiejszy wieczór może okazać się za słabą modlitwą. Było trzeba słuchać babci jak kazała się uczyć pacierzy.

***

Z bólem serca, ale muszę stwierdzić, że dzięki chłopakowi robota minęła szybciej i sprawniej. Uwinęliśmy się ze wszystkim w niecałą godzinę. Został jedynie koncert, na który nie miałam zamiaru zostawać, jednak muszę jakoś odwdzięczyć się Masonowi za pomoc. Jego kreatywność pomogła nie tylko w robieniu zdjęć, ale i w przysiędze, że dyrektor już nigdy nie weźmie mnie do pomocy. Praktycznie na każdym zdjęciu widnieje uśmiechnięty nastolatek, który przypominam nie chodzi do naszej szkoły.

Idąc w stronę sceny, co chwile zahaczaliśmy o jakieś stoiska z jedzeniem. Cały czas się zastanawiam, gdzie chłopak to wszystko mieści. Ja wzięłam jedynie wodę i paluszki na co zielonooki spojrzał na mnie z pogardą, ale olałam to, ponieważ nie jestem głodna i nie mam zamiaru na siłę wpychać w siebie jedzenia. Było sporo osób, ale dało się na spokojnie przejść nie dotykając nikogo. Większość i tak już pewnie zebrała się pod sceną. Cały czas obawiałam się spotkania z Nickiem. To jest bardziej niż pewne, że go spotkam. Nie wiem jak mam się zachować. Olać go? Zagadać? Najpierw go odepchnęłam, a później wylądowałam z nim w jednym łóżku jakkolwiek to brzmi. Widział mnie, gdy wyglądałam jak siedem nieszczęść, a po moim stanie mógł jedynie domówić sobie całą sytuację. Mam wrażenie, że przy nim poczuje się po prostu naga emocjonalnie. Czy on w ogóle wie, że jego przyjaciel postanowił go zastąpić?
Byliśmy coraz bliżej sceny, a moje ręce zaczęły delikatnie trzęś się. Dawno nie czułam tego uczucia, stresu połączonego ze strachem, a może bardziej obawą. Tylko czego ja się boję? Dobre pytanie.

- Trochę się stresuje - powiedział nagle Mike.

Nie tylko ty.

- Będzie dobrze - próbowałam podnieść chłopaka na duchu. - Będę stała przed sceną i robiła ci zdjęcia, więc porób jakieś śmieszne miny.

- Ha, ha. Bardzo śmieszne - zironizował.

- Czasami stres jest dobry - dotknęłam delikatnie ramienia zielonookiego. - Spróbuj się nie przejmować, a dobrze bawić - uśmiechnęłam się delikatnie.

Zdaje sobie sprawę, że moje słowa nie wiele dadzą, ale może choć trochę uspokoją chłopaka. Nie minęła chwila, a byliśmy już pod sceną i szliśmy w stronę kulis. Tysiąc myśli na sekundę obija się w mojej głowie, milion pytań, na które chciałabym znać odpowiedź. Coraz bardziej zaczęło mi to przeszkadzać, dlatego zatrzymałam się na chwilę i nabrałam powoli powietrza, po czym spokojnie je wypuściłam. W głowie lekko zaczęło mi się kręcić, a pojedyncze mroczki pojawiały się przed moimi oczami. Chłopak przede mną zauważył, że coś się dzieje i podszedł do mnie.

- Wszystko okej? - w jego oczach widniał strach. Mam dość tego widoku w jakichkolwiek tęczówkach.

Pokiwałam głową i ruszyłam przed siebie nie czekając na nastolatka. Chcę to jak najszybciej skończyć i mieć to z głowy. Właśnie się przekonałam, że nie najlepszym pomysłem było wychodzenie dzisiaj gdziekolwiek. Coraz bardziej czuję się nieswojo w otoczeniu ludzi, których znam z mojej szkoły. Zaczyna mi to coraz bardziej przeszkadzać, ale próbuje udawać, że jest dobrze. Idąc przed siebie, zaczęłam przeglądać zdjęcia, które dzisiaj zrobiłam. Przejrzałam je już tysiąc razy, ale ta czynność pozwala mi zająć czymś ręce i po części myśli.


Nagle poczułam, że w kogoś uderzyłam. Oderwałam wzrok od urządzenia i spojrzałam lekko do góry. Tak bardzo nie chciałam, żeby doszło do tego spotkania. W ciągu jednej sekundy zabrakło mi powietrza i nie mogłam złapać oddechu. Patrzyłam się wprost w oczy Nicholasa. Przeniosłam się do innego świata, bez troski i obaw. Dosłownie. Nie wiem nawet jak mam opisać uczucie, które teraz mną władało. Rozchyliłam lekko usta, aby coś powiedzieć, ale ktoś obok nas odchrząknął. Zdezorientowana spojrzałam w bok, a tam stał jakiś blondyn. Pierwsze co rzuciło mi się to jego oczy, błękitne niczym ocean. Od razu zauważyłam jego kolczyk w wardze. Ubrany był w spodnie z dziurami i biały tank top. W ręce trzymał mikrofon, a przez ramię miał przewieszoną czarną gitarę. Był o wiele wyższy od Crawforda.

- Po występie będzie czas na amory - burknął i odszedł.

Zaskoczona stałam tam jak kompletna kretynka i wzrokiem odprowadziłam niebieskookiego.

- To Luke - odezwał się nagle nastolatek. - Jest głównym wokalistą.

Pokiwałam głową na znak zrozumienia. Faktycznie miłych ma tych przyjaciół. Wróciłam na ziemie i spojrzałam z powrotem na mój ostatnio jeden z większych problemów. Czy tylko ja czuję tą napiętą atmosferę?

- Co tutaj robisz? - odszedł na bok i wziął do ręki pałeczki, wkładając je do lodu.

- Dyrektor poprosił, żebym zrobiła zdjęcia na stronę szkoły – uniosłam aparat do góry.

Czy to aż tak bardzo dziwne, że tutaj jestem? Spuściłam lekko głowę w dół, nie chcąc znów, żeby jego oczy mnie pochłonęły. Nie chce tej całej rozmowy.

- Powodzenia - powiedziałam i odeszłam bliżej sceny, żebym mogła zrobić zdjęcia. Nawet nie oczekuję na żadną odpowiedź, bo teraz zaczęła wystarczać mi cisza.

Najbardziej ulubioną częścią wszystkich z całego festiwalu jest puszczanie lampionów szczęścia. Co roku o godzinie dwudziestej drugiej, gdy słońce już dawno zaszło, a wszystkie koncerty się skończyły, ludzie wypisywali życzenia lub marzenia, a później puszczali w świat z nadzieją, że wszystko się spełni. Widok był niesamowity. Mason namówił mnie, żebym została, ponieważ na pewno będą wspaniałe zdjęcia i co do tego miał racje. Światełka migały po całym niebie. Przypominały tysiące gwiazd, które jedynie chcą spełnić swoje zadanie. Na sam widok po moim ciele rozlało się przyjemne uczucie. Mogłabym patrzeć na to wszystko godzinami. Prawie na każdym stoisku można kupić jedynie lampiony. Już wiadomo z czego będzie najwięcej pieniędzy. Już nie mogę doczekać się nowych bieżni.

Dla dzieci jest to świetnie frajda. Uśmiechają się szeroko do swoich rodziców, a po chwili puszczają lampiony w niebo. Udało mi się zrobić jedno zdjęcie kobiecie z dzieckiem. Na sam widok uśmiechniętej małej dziewczynki, uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem. Szkoda, że ja nie miałam tak wspaniale. Patrzyłam w niebo śledząc wzrokiem światełka. Nie zauważyłam nawet, gdy obok mnie pojawił się zielonooki, po czym wystawił w moją stronę papier.

- Nie bawią mnie takie rzeczy - powiedziałam odsuwając od siebie lampion w foli. - Niepotrzebnie wydawałeś pieniądze - dodałam zakładając ręce na piersi.

- Nie wydałem, a dostałem - wepchnął mi w rękę lampion. - A prezentów się nie oddaje Mad - przewróciłam oczami i zawiesiłam sobie aparat na szyi, po czym wyjęłam papier z foli.

- Masz marker? - zapytałam przysiadając się do stoliku niedaleko.

Chłopak podążył za mną i od razu wyjął mazak, po czym mi go podał. Sam też usiadł obok mnie i wyjął swój lampion. Co ja najlepszego odpierdalam? I tak nic się nie spełni. To jedynie zależy ode mnie czy to wszystko się stanie. Chciałam jednak, żeby chłopak odczepił się ode mnie, a naprawdę nie mam siły się kłócić. Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się co miałam napisać.
O czym mogłabym marzyć? Wszystko co materialne już mam, nie mogę także narzekać na status mojej rodziny, dzięki czemu mamy dość sporo pieniędzy. A wszystko co siedzi w mojej głowie, nie ucieknę tak prędko.

Po dłuższym namyśle napisałam wielkimi literami RODZINA. Chciałabym, żeby było normalnie, żebym za każdym razem nie musiała wypisywać pozytywów mieszkania z mamą, a coraz rzadziej mogę jakiekolwiek znaleźć. Chłopak nie skomentował mojego napisu. Oboje podpaliliśmy odpowiednią część, a po chwili poszybowały one ku niebu. Przez chwilę śledziliśmy nasze światełka. Chłopak uśmiechał się szeroko i nagrywał na Snapa jak jego lampion odlatuje i miesza się z innymi.

Może ten dzień jednak nie był taki zły jak wydawał mi się na początku. Mason szturchnął mnie w ramię po czym zrobił nam zdjęcie. Oboje uśmiechnęliśmy się szeroko. Jedyne zdjęcie, gdzie jestem uśmiechnięta i nie musiałam go wymuszać.

Po chwili obok nas pojawili się przyjaciele chłopaka. Od razu napięłam wszystkie mięśnie i przygotowałam do szybkiej ucieczki.

- Gdzie masz lampiony Mason? - zapytał się ciemnowłosy, którego wcześniej nie widziałam.

Jasne pasemko odznaczało się w jego grzywce podniesionej na żel. Jego uroda przypominała trochę azjatycką. Mimo wszystko jest ciemniejszej karnacji, może ma skłonności do opalania się. Ja jedynie opalam się na czerwono jak już. Na jego rękach widniało już parę tatuaży. Czując jego wzrok na sobie od razu odwróciłam się do Masona. Zdałam sobie sprawę, że on pytał o lampiony, które od kilku minut latają już wysoko po niebie. Spojrzeliśmy po sobie, po czym wybuchliśmy gromkim śmiechem. Patrzyli się na nas niezrozumiale, a chłopak po chwili wskazał palcem w górę.

- Tobie coś zostawić - prychnął Luke, kręcąc głową.

- One same mówiły mi, żebym je wypuścił na wolność - próbował się bronić. - Mad może potwierdzić! - wskazał na mnie palcem.

- Co?! - krzyknęłam przez śmiech. - To chyba ty do nich mówiłeś, że dasz im czas wolności.

- Nie chciałbym ciebie martwić - poklepał Nick, chłopaka w ramię. - Ale one nawet nie dolecą do chmur.

Chłopaki zaczęli się kłócić o to jak daleko dotrze lampion, a ja rozejrzałam się dookoła. Wszyscy się cieszą, a na niebie coraz więcej pojawia się nowych świateł. Czuję się beztrosko, chociaż raz mogłam zapomnieć o problemach i dylematach. Mogłam udawać normalną nastolatkę z normalnym życiem. Mogłoby być tak zawsze.

Udawanie to nie to samo co życie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro