Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Moja babcia zawsze powtarzała, że ludzie w naszym życiu pojawiają się po coś, a rezultaty mam niby dostrzec w swoim czasie. Z każdą lekcją człowiek kształtuje samego siebie, bo uczymy się na błędach całe życie. I to wszystko boli, ma boleć, aby nawet do głowy nie przyszło, żeby zrobić to samo drugi raz. Bo błędu nie można popełnić dwa razy. Za drugim razem to wybór, którego jesteśmy świadomi. Czasami mam obawy kim stanę się po tym wszystkim, bo zamiast uciekać to z uśmiechem zawracam w to samo bagno. Masochistka.

Nienawidzę tego jak mój nastrój szybko się zmienia. Wystarczy jedno słowo, myśl czy zły ruch, a ze szczęścia mogę popaść w rozpacz. Psycholog zawsze tłumaczył moją niestabilność emocjonalną, empatią i wrażliwością, które są dosyć mocnymi stronami charakteru u mnie. Przy okazji zbyt dużo myślę... o wszystkim. 

Mam dość duszenia się własnymi łzami oraz tego cholernego uczucia złości. Czasami już sama nie wiem co się dzieje wokół mnie. Czuje jakby wszystko wirowało z zawrotną prędkością, a ja nie mam siły nawet zatrzymać tego. Tysiące odłamków szkła z mojego serca, wbijają się każdej nocy, gdy tylko pomyślę o ostatnim czasie. Tonę we własnych myślach, gdzie myślałam, że umiem pływać, ale chyba się przeliczyłam. Jestem wulkanem, który napełnia się każdego dnia i czeka na najgorszy moment, aby wybuchnąć. Tak właśnie wygląda moja egzystencja w tym jakże kolorowym świecie. Tylko ja chyba oślepłam, bo nie jestem w stanie już nic zobaczyć.  Przestałam już walczyć z moją głową i po prostu się poddałam. Czy boję się, że życie przeleci mi między palcami? Chyba już za późno, aby się nad tym zastanawiać.

***

            Od samego rana w domu panowała cisza i pustka co jest wręcz idealną porą dnia w naszym domu. Zadowolona schodziłam po schodach, tańcząc przy tym. Obudziłam się w dość dobrym humorze, zważywszy na to co działo się wczoraj. W nocy nie nawiedzały mnie koszmary i chyba pierwszy raz od dawna wyspałam się. Nie śpieszyłam się ze wstaniem z łóżka i obejrzałam parę odcinków serialu na Netflixie. Ostatnio wkręciłam się w hiszpańskie dramaty.

Mój brzuch jednak znowu mnie pośpieszał, przez co zaprzestałam moich kocich ruchów i szybciej ruszyłam do kuchni. Tylko co ja chcę zjeść? Cokolwiek o czym pomyślę wywołuję u mnie mdłości. Gdyby nie mój wewnętrzny wieloryb to zjadłabym coś dopiero popołudniu.

Otworzyłam lodówkę, po czym od razu ją zamknęłam. Westchnęłam głośno i przymknęłam oczy. Czemu ona zawsze musi mi to robić? Jeszcze raz zajrzałam do środka, aż smród dotarł do moich nozdrzy. W myślach zaczęłam liczyć do dziesięciu, aby nie zemdleć. Wzrokiem poszukiwałam przyczyny tego okropnego zapachu, aż wreszcie ujrzałam w rogu otwarty słoik. Po zapachu mogę stwierdzić, że to kalafior w occie. Szybko zamknęłam drzwiczki i odsunęłam się od urządzenia, nabierając świeżego powietrza. Jak ja nienawidzę jej wytworów. Skąd ona w ogóle wpadła na coś takiego i dlaczego nie zamknęła tego jebanego słoika? Teraz nic na pewno nie zjem z lodówki, bo wszystko zaśmiardło. 

Rodzicielka ma to do siebie, że uwielbia eksperymentować. Po wydaniu kilku tysięcy na sprzęt kuchenny, można powiedzieć że zwariowała na punkcie robienia wszystkiego co można wsadzić do słoika. Samo robienie nie jest złe, oprócz smrodu, który roznosi się po całym domu jak zaraza. Najgorsze jednak jest to jak przyjdzie do mnie i zapyta mnie czy spróbuję. Część mnie zawsze ma ochotę wyśmiać ją, ale druga połowa wie jakie byłyby tego konsekwencje. Cieszę się, że nie nabawiłam się jeszcze żadnego zatrucia pokarmowego po jej wynalazkach. Mogłaby jednak zamykać swoje lodówkowe kadzidła, aby reszta jedzenia była zjadliwa. 

Wkurzona wyszłam z pomieszczenia i usiadłam przy pianinie. To jest błaha sprawa, która nie powinna decydować, czy zjem śniadanie czy nie. Jednak to mi wystarcza, aby podjąć decyzję.

Spojrzałam kątem oka na klawisze, które przyciągały mnie niczym magnes. Nie powinnam nawet próbować o tym myśleć. Ostatnio same złe wspomnienie przywraca granie na instrumencie. Westchnęłam głośno i zgarbiłam się lekko. Palcami zaczęłam stukać w drewniane krzesełko. Kolejne sekundy mijały. Ale może tym razem... Tępo wpatrywałam się w instrument, jakby miało samo zacząć grać. I mimo tego, że bardzo chcę, to po prostu nie mogę. Tak jakby coś trzymało mnie w żelaznym uścisku i nie pozwalało chociażby wykonać najmniejszy ruch w tą stronę.

Gdzieś po drugiej stronie myśli, zaczynają pojawiać się wyrzuty sumienia. Nie jestem nawet w stanie dotknąć tego przeklętego klawisza, aby wydał z siebie zduszony dźwięk umierania. Bo tak właśnie czuję się wspominając to wszystko, przelewając to w muzykę. Czuję jak każda komórka w moim ciele zaczyna gotować się ze złości. Teraz nie ma już tyle smutku co samej odrazy czy nienawiści, której nie sądziłam, że kiedykolwiek poczuję do niego. Prychnęłam pod nosem na same myśli krążące po mojej głowie. Jak to możliwe, że w tak krótkim czasie przeszliśmy z miłości do nienawiści?

Wzdrygnęłam się, gdy po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk mojego telefonu. Spojrzałam na dzwoniące urządzenie, ale po zobaczeniu kto dobija się do mnie, aż ode chciało mi się odbierać. Na wyświetlaczu widniało zdjęcie Nicka, które zrobił podczas naszego pierwszego spotkania. Nawet nie pamiętam w którym momencie to zrobił.

I właśnie w tym wszystkim jest jeszcze Nicholas Crawford, który postanowił zjawić się w moim życiu, gdy już wariowałam sama ze sobą. Co wcale nie jest niczym nowym, tylko tym razem zaczęło mi to przeszkadzać. Zaczęłam walczyć, jakbym miała z kim czy przynajmniej o co. Może to tylko system obronny, który załączył się ze znacznym opóźnieniem. Dziwnie jest o tym mówić czy myśleć, jak o czymś co jest nadzwyczaj normalne, wiedząc, że wcale takie nie jest.

W tym wszystkim boję się przede wszystkim zbliżenia i że ta cała moja otoczka zacznie mu przeszkadzać. Otoczka ofiary, która robi z siebie męczennika współczesnej miłości. Po tym zaraz na liście widnieje nerwica natręctw czy ADHD, które nie zostało wcale stwierdzone, ale Internet wystarczająco udowodnił mi, że mogę przypisywać się do tej grupy.

            Niechętnie uniosłam telefon, po czym odebrałam.

- Tak?

- Co dzisiaj robisz?

            Uniosłam lewą brew zaskoczona jego bezpośredniością.

- Mama nie nauczyła zwrotów takich jak dzień dobry czy do widzenia? – wypaliłam, po czym momentalnie przymknęłam oczy, chcąc zniknąć z powierzchni ziemi.

            Czemu ja to powiedziałam? Powinnam od razu powiedzieć, że jestem zajęta i nie wdawać się w żadne dyskusję.

- Co ty, wychowała mnie ulica północnego Sydney – brzmiał jakby rozbawiła go moja odpowiedź, podczas gdy ja jestem już prawdopodobnie czerwona ze wstydu.

            Czasami zapominam ugryźć się w język. Zbyt szybko poczułam się swobodnie co łączy się z pewnego rodzaju ufnością, której jak widać nabrałam. Tylko jak to jest możliwe, że moja głowa dalej dopuszcza do siebie wszystkich, raniąc przy tym moje serce. Może się zdawać, że umiem nad tym zapanować, jednak nic bardziej mylnego – zgubiłam się w tym kogo i co chcę. Już teraz jestem w stanie wyobrazić sobie lawinę konsekwencji ciągnąca się wraz z rozwojem tej relacji. Poczynając od wszelkich kłamstw, aż po rozpad kręgosłupa moralnego, tracąc przy tym jakiekolwiek nadzieję na znalezienie miłości.

- A co ty na to, żeby pójść dzisiaj do zoo? – dodał po dłuższej chwili, a jego głos ociekał szczęściem, czego chyba nigdy nie będę w stanie zrozumieć.

            Jak można być szczęśliwym w tak nieszczęśliwym świecie?

- Zoo?

- No co? Nie lubisz zwierzątek? - zapytał, zapewne z uśmiechem na twarzy. 

            Może to jedynie maska, którą zakłada przy innych. Zastanawia mnie jak wiele ich ma. Czy więcej niż ja?

- Nie jesteś na to przypadkiem za stary? – zapytałam sceptycznie, wyobrażając sobie te wszystkie krzykliwe bachory zakłócające moją przestrzeń osobistą.

- Za stary? Na zoo? - zapytał niczym urażony. -  Nigdy.

            Prychnęłam pod nosem, kręcąc przy tym głową. Zagryzłam delikatnie wargę i naprawdę zaczęłam się nad tym zastanawiać. Skoro ta lista konsekwencji i tak już zaczęła powstawać to co zaszkodzi mi jedno dodatkowe wyjście.

- W takim razie chyba nie mam wyjścia – powiedziałam niby od niechcenia.

            Prawda jest taka, że mam wiele innych wyjść, a wybrałam tą najbardziej destrukcyjną wersję wydarzeń.

- Będę pod twoim domem o piętnastej – powiedział i od razu rozłączył się.

            Przez dłuższą chwilę trzymałam jeszcze telefon przy uchu z głupim uśmiechem na twarzy. Czemu ja w ogóle to robię? Powinnam czuć strach i przerażenie, a przede wszystkim trzymać się od tego z daleka. Przed wczoraj chciałam uciekać jak najszybciej, a teraz sama się zgadzam na kolejne spotkanie. Co jest kurwa ze mną nie tak? Właśnie o to mi chodziło z moją zmianą humoru i głupich postanowień. Nie minęło nawet pięć minut, a moje sumienie oraz głupie myśli zaczęły współpracować. Chociaż może to ta odpowiednia osoba? Powinnam przestać łudzić się na szczęśliwe zakończenie, ale nie potrafię.

            Boże, w co ja się wpakowałam?

***

            Obraz na ekranie co chwilę zmieniał się. Znudzona przełączałam kolejne kanały, mając nadzieję, że trafię na film godny mojego zatrzymania się chociażby na sekundę. Już tak dawno nic nie oglądałam u nas w salonie, przez moje zakopanie się we własnej jaskinie. Powoli zaczynam zauważać jak wiele mnie ominęła, zaczynając od social mediów moich znajomych, aż po sam dom, w którym przebywałam prawie codziennie.

Mama usadowiła się obok mnie na kanapie i jak zwykle zatopiona jest w swoim wirtualnym świecie. Czasami zastanawiam się co jest tam takiego interesującego, bardziej niż ja. Bardziej interesującego niż to co dzieje się pomiędzy naszą trójką od bardzo dawna. Jednak jak kolejny raz usłyszałam ten sam głos, który sprowadził ją na tory chudnięcia i tej całej diety to odechciało mi się szukać odpowiedzi na to pytanie. To też nie tak, że jestem całkowicie przeciwna wszystkim instruktażom czy poradnikom, które mają pomóc. Tylko czemu oni nie mówią o tym, że najpierw trzeba udać się do dietetyka, aby on ustalił dietę. My sami jesteśmy zbyt niebezpieczni dla siebie. Rodzicielka jak i ja jesteśmy tego idealnym przykładem.

Dzisiaj jest jeden z tych dni, kiedy jest spokojnie. Nawet porozmawiałyśmy, zapytała się, gdzie wychodzę, o której wrócę. To powinno być normalnie, a dla nas jest to niczym święto narodowe. Chyba zacznę zapisywać to wszystko w kalendarzu. I naprawdę doceniam takie momenty jak ten, gdy nie próbujemy pozabijać siebie nawzajem. Jednak straciłam już jakąkolwiek nadzieję, że mogłoby być tak już zawsze.

- Co będziesz jadła na święta? - zapytała nagle, nawet na mnie nie spoglądając. 

            I tutaj zaczynają się schodki zwane „dalej nie mam ochoty patrzeć, a co dopiero jeść cokolwiek co wyłożycie na stół wigilijny". Nie obnoszę się tym jakoś szczególnie głośno, ale problemy z jedzeniem nie wiele zmalały, a czasami mogłabym rzec, że jedynie pogorszyło się. To już zaczęło się na początku mojego związku z szatynem, jednak teraz to dopiero się rozkręciło.

- Nie wiem, jeszcze się nad tym nie zastanawiałam - odparłam szczerze.

            Jak powiedzieć, że dalej skręca mnie na myśl, że będę musiała cokolwiek zjeść?

- Nie wychodź nigdzie w sobotę, bo musimy jechać do sklepu po ozdoby – powiadomiła mnie w ten swój typowy sposób.

            To nie była prośba, a rozkaz do spełnienia i nie chce słyszeć sprzeciwu. A po co ja jestem potrzebna do tego? Lepsze zakupy wychodzą jej z tatą co wiąże się z moim lepszym samopoczuciem. Fakt rodziciel wtedy cierpi i zazwyczaj wracają skłóceni, ale mój wewnętrzny samolub, rzadko kiedy o to dba.

Zakupy z mamą omijamy niczym ten słoik w lodówce, który odstraszył mnie rano. Kupuje wszystko i nikt nie jest w stanie przemówić jej do rozsądku, że nie jest to nam potrzebne do szczęścia. Później przy rozpakowywaniu wychodzi, że kupiliśmy wszystko tylko nie to co trzeba. Zaczyna się kłótnia i koniec końców tata jedzie sam i kupuję co trzeba. A co z rzeczami, które nie przydały się? Leżą w lodówce czy w szafkach, aż nie zmarnują się. Tak jest za każdym razem.

- I tak nie mam z kim wychodzić – mruknęłam pod nosem, wbijając wzrok w ekran przede mną.

- Nie masz? – przymknęłam oczy słysząc jak jej głos podniósł się o oktawę wyżej. Zawsze tak robi jak zaczyna drwić. - A dzisiaj z kim wychodzisz? 

            Przewróciłam oczami i gdy już miałam to skomentować, po całym domu rozniósł się dźwięk dzwonka do drzwi. Zamarłam ściskając mocniej pilot w ręce. Obie spojrzałyśmy po sobie, a w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Jej wzrok mówi za wiele, a przede wszystkim, że zaraz coś odwali co wcale a to wcale mi się nie spodoba. Te parę sekund zamieniało się w wieczność. Poczułam jak moje wnętrzności związują się w supeł, a w głowie pojawiają się pomysły na jakie mogła wpaść rodzicielka w zaledwie dwie sekundy.

Zapomniałam tylko, że kobieta jest kąpana w gorącej wodzie i po chwili prawie, że biegiem ruszyła otworzyć. Chcąc zapobiec katastrofie ruszyłam za nią. Po drodze o mało co nie zabiłam się, potykając o własne kapcie. Szybkim ruchem zebrałam wszystkie swoje rzeczy. W przedpokoju ominęłam blondynkę i pierwsza złapałam za klamkę, po czym otworzyłam drzwi. Z wymuszonym uśmiechem spojrzałam na blondyna przede mną i już teraz wiem, że przepadnę o wiele szybciej niż bym chciała.

Chłopak ma na sobie długie czarne spodnie, które w niektórych miejscach były podarte i do tego szary tank top z Green Day, który idealnie ukazywał jego mięśnie. Jak zwykle uśmiechnięty, a jego włosy lekko roztrzepane. Mój wzrok trochę za długo zatrzymał się na jego oczach. Poczułam jakby wczesna jesień zawitała wraz ze słońcem.

            Zapominasz się, głos z tyłu głowy ponownie przypomniał o swojej obecności.

- Hej – z moich ust wydobył się skrzek, a na twarzy pojawił wymuszony uśmiech. Aż zapiekły mnie poliki.

            Za sobą, aż nazbyt dobrze czułam obecność mamy. Marzę tylko o tym, aby poszła i nie robiła scen. Tak naprawdę to ona jest zdolna do wszystkiego.

- Hej - zwrócił się do mnie, po czym przeniósł swój wzrok za mnie. Czyli jednak ją zauważył. - Dzień dobry - nie wygląda na bardzo przejętego zachowaniem mojej rodzicielki, która stoi za mną i pewnie uśmiecha się szeroko. Jest tak samo dobrą aktorką jak połowa naszej rodziny.

- Dzień dobry - zaświergotała, a ja przymknęłam oczy. - Nie wracaj późno - dodała na odchodne, po czym wypchnęła mnie z domu i zamknęła za mną drzwi. 

            Zaskoczona obrotem spraw, spojrzałam w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała kobieta. Od kiedy tak się robi? Ostatnio dzieją się bardzo dziwne rzeczy.

            Weszłam w głąb werandy i stanęłam naprzeciwko chłopaka. Nadal uważam, że jest za bardzo w moim typie. Te oczy będą śniły mi się oczami. Modlę się, aby tylko nie zaznać uczucia jego dotyku na mojej skórze.

- Przepraszam za nią – wskazałam na drzwi. – Zazwyczaj jej tak nie odwala – mruknęłam pod nosem, wspominając to jak mama wyrzuciła mnie z własnego domu.

- Niewiele różni się od mojej – zaśmiał się pod nosem.

            Czyżby? Nie muszę jej nawet poznawać, aby wiedzieć, że różni je za wiele. Ja wychodząc z domu nie jestem tak szczęśliwa jak on.

– Idziemy? – zapytał wyczekująco, a ja przytaknęłam.

            Spojrzałam na dłonie, a ich stan o mało co nie przyprawił mnie o zawał. Nie sądziłam, że jest aż tak źle. Kate mnie zabije jak to zobaczy. Moje skórki wokół paznokci znowu są w tragicznym stanie. Nerwowy tik, nad którym nie jestem w stanie ostatnio zapanować.

            Ruszyłam za chłopakiem, ale jako jedyna skręciłam w stronę przystanku autobusowego.

- Maddie, gdzie ty idziesz? - zapytał zdziwiony chłopak.

Maddie?

            Jak oparzona stanęłam i odwróciłam się w stronę Nicka. Nie zaskoczyło mnie to, że postanowił przyjechać samochodem, który stoi za nim, a to jak mnie zawołał. Nikt tak do mnie nie mówi, oprócz jednej osoby, której imienia wolałabym nie wypowiadać nawet w myślach.

- Samochodem przyjechałem - powiedział stojąc już przy aucie, jak domniemam za pewne swoim.

            Srebrny land rover stał parę metrów ode mnie. Nie wyglądał najgorzej, ale widać, że swoje już przeżył. I za pewne jakaś myjnia także by się mu przydała. Sceptycznie patrzyłam na samochód. Nie chce narzekać na jego stan, ponieważ nie każdy ma pieniądze, aby jeździć najnowszymi mercedesami. Jednak mam swoje granice, których nie przekraczam. A co, jeśli mnie wywiezie do lasu, a potem zgwałci? Fakt życie nie jest mi miłe, jednak wystarczy mi już traumatycznych wspomnień do kolekcji. To wszystko perfekcyjnie pasuje do śmierci idealnej.

- No przecież nie wywiozę ciebie nigdzie - założyłam ręce na biodra, a mój wyraz twarzy wcale się nie zmienił. - Nie mam też w planach wjeżdżać w jakieś drzewa - dodał, a ja przewróciłam oczami. Tym akurat najmniej przejmuję się.

Podeszłam powoli do chłopaka, a przez to, że jest wyższy o głowę to musiałam zadrzeć głowę do góry.  

- Moja matka już ciebie widziała, więc jak coś to wie kogo szukać - mruknęłam i wyminęłam chłopaka, wsiadając na miejsca pasażera. 

            W tym momencie naprawdę zaczynam żałować, że nikomu o nim nie powiedziałam.  

            Wysiadłam z auta od razu jak zaparkowaliśmy, na co Nick rzucił mi zdziwione spojrzenie, ale nie skomentował tego. Wytarłam spocone ręce o spodnie i odetchnęłam. Nie jeździ źle, a nawet bardzo dobrze, jednak to nadal było dla mnie stresujące. Nadal niedowierzam, że aż tak bardzo poddałam się swoim myślom. Podróż minęła w przyjemniej atmosferze choć stresowałam się odrobinę. Chłopak oczywiście zaczął swoje „sto pytań do". Ustaliliśmy jednak, że po prostu niektórych tematów wolę nie poruszać i nie muszę odpowiadać na wszystkie pytania.

            Rozmawialiśmy głównie o studiach, bo przecież teraz głównie o tym się rozmawia. Zostało coraz mniej czasu, aby podjąć decyzję kim chce zostać w przyszłości. O tym wszystkim mają zadecydować egzaminy, ale co mi z nich, skoro już sama nie jestem pewna przyszłości. Co chwilę ktoś krzyczy, że trzeba sprężać się z decyzjami, co powoduje jeszcze większą frustrację. I koniec końców jestem zła, wciąż bez planu. Jak długo można okłamywać wszystkich dookoła, że dalej wiem i chce tego co wymyśliłam sobie ponad dwa lata temu. Jest to irracjonalne, sądząc, że nadal chce tego samego. Jak mogę tego chcieć, skoro już nie ma starej mnie?

            Przez sezon i dobrą pogodę, pomimo dość późnej pory jest naprawdę sporo osób. Z tego co pamiętam to wszyscy przeważnie chodzili do zoo z samego rana, aby jak najwięcej zobaczyć, dlatego wątpię, abyśmy wszystko dzisiaj zwiedzili. Pamiętam jak jeszcze z Kate jeździliśmy tutaj co roku za dzieciaka. Ile razy zgubiliśmy się, a jeszcze więcej śmiechów czy dobrych wspomnień. Szatynka chyba jako jedyna lubiła jeździć z całą brygadą dzieci w miejsca właśnie takie jak Zoo czy oceanarium. Dlatego to miejsce zawsze będzie mi się dobrze kojarzyć. Do dzisiaj wypomina Lily jak zgubiła się z naszą kuzynką, która wtedy przyjechała do nas na wakacje. Ja raczej należałam do tych dzieci, które były niczym cień, nie oddalałam się za daleko. Czasami nawet kurczowo trzymałam się dłoni Kate, bojąc się, że zgubię się wśród tłumu. Od małego bałam się samotności.
             Jak mam teraz wytłumaczyć mojemu wewnętrznemu dziecku, że taka już nasza przypadłość?

Z parkingu do bramy wejściowej był kawałek drogi. Cały czas omijają nas rodziny z dziećmi, a my wśród nich wyglądamy jak debile czy wyrośnięte dzieci. Jednak czy mi to tak bardzo przeszkadza? Nie raz słyszałam, że jest to idealny pomysł na randkę. I teraz tak myśląc o tym, to zaczynam obawiać się, że naprawdę na niej jestem. Ale zaraz odgoniłam te myśli od siebie. Za ręce nie trzymamy się, także odpuśćmy sobie tym razem.

Otaczające nas korony drzew, przepuszczały pojedyncze promyki słońca, które oświetlały moją twarz. Nabrałam powietrza, napawając się przyjemnym wiatrem, który co jakiś czas bawił się kosmykami moich włosów. Dobrze jest czasem wyjść ze swojej ciemni. Po krótkim spacerze, podeszliśmy do kas i poprosiliśmy o dwa bilety ulgowe. Chłopak spojrzał na mnie z ukosa z małym uśmiechem, a ja przewróciłam oczami. Może jednak jesteśmy tymi wyrośniętymi dziećmi. Zaczęłam wyciągać portfel z torebki, ale chłopak zatrzymał mnie.

- Ja płace - powiedział Nick, co zlałam ciepłym moczem. 

            Nie lubię tematu pieniędzy. Robi się niezręcznie, a też nie chce, aby druga osoba pomyślała, że wykorzystuje ją.

- Mogę sama za siebie zapłacić - odpowiedziałam wyciągając odpowiednia kwotę z portfela. W takich momentach uwielbiam to, że babcia zawsze daje mi gotówkę.

- Ale to ja ciebie zaprosiłem – przyłożył kartę do terminala, po czym popchnął mnie w stronę wejścia.

Wyrwał z moich rąk portfel, schował pieniądze po czym włożył do plecaka. Spiorunowałam go wzrokiem, na co wzruszył jedynie ramionami. Założyłam ręce pod piersi i oburzona szłam przed siebie. Rozumiem jakby to była randka, ale nie jest. Nie powinnam jednak się za to obrażać, a cieszyć, że zaoszczędziłam pieniądze.

Ale ten irytujący głosik z tyłu głowy nie dawał mi spokoju. Rodzice od zawsze mi powtarzali, aby nie wykorzystywać innych. Jeśli mam pieniądze to mogę sama za siebie zapłacić, a jeśli nie to niestety będę musiała sobie odpuścić niektóre rzeczy. Może to przez taty głowę do przedsiębiorczości i to, że nigdy nie pozwalał na jakiekolwiek zadłużanie się z czasem po prostu zaczęłam to chłonąć jak gąbka.

- Już tak nie obrażaj się - szturchnął mnie w ramię. - Następnym razem ty zapłacisz, jeśli tak bardzo chcesz. Tylko wtedy ty będziesz musiała mnie zaprosić - uśmiechnął się cwanie, jednak po mojej głowie chodziło tylko jedno. Następnym razem.

- Następnym razem, na pewno nie pójdziemy do zoo - prychnęłam pod nosem, a kątem oka spojrzałam na nastolatka.

            Nagle uśmiechnął się jeszcze szerzej, a jego oczy zaświeciły się niczym diamenty. Spojrzałam w tą samą stronę co on i naprawdę się załamałam. Naprawdę? Hipopotam?

            Blondyn przyspieszył kroku ciągnąc mnie za sobą. Chyba to jest ten moment, kiedy powinnam uciekać. Wszyscy zachwycają się zazwyczaj lwami, tygrysami czy nawet małymi kózkami. Jednak chłopak wybrał sobie ogromne, spasione zwierzę, które może zabić człowieka w zaledwie kilka sekund. Gdyby chociaż było słodkie to może byłabym bardziej przychylna. Stanęliśmy obok wybiegu zwierzęcia, a Nick był zapatrzony w nie jak w obrazek. Nie sądziłam, że będzie, aż tak zafascynowany tym wyjściem. Faktycznie nie jest za stary, po prostu zbyt wyrośnięty jak na swój intelekt. 

- Hipopotam? - prychnęłam, a blondyn spojrzał na mnie oburzony.

- Masz coś do nich? - zapytał takim tonem, który mówił, że mam nie odpowiadać. - Patrz jakie słodkie - wskazał ręką na jednego, który akurat jadł trawę. Z której strony on jest słodki, to nie mam pojęcia. 

- Faktycznie, a wiesz, że potrafią zabić człowieka? - uniosłam brew do góry.

Czasami wydaje nam się coś piękne, dopóki nie ujrzymy tego z każdej strony. Dopóki nie poznamy kogoś naprawdę. 

- Przecież one są roślinożerne - zauważył, na co ja przewróciłam oczami. - Uważaj, bo ci oczy wypadną - dodał, czego nie skomentowałam.

- To, że wpierdalają dużo zielonego, nie oznacza, że są potulne i masz pewność, że nie zostaniesz ujebany przy pierwszej lepszej okazji - wyjaśniłam, na co zwierzę fuknęło.

            Spojrzałam na niego nieprzychylnie, a na moją twarz wstąpił grymas. Przykro mi, że taka jest prawda. Zapadła między nami cisza, przez co mój wzrok padł na chłopaka. On stał i patrzył się we mnie z lekkim uśmiechem. Powiedziałam coś? A może mam coś na twarzy? Lekki stres zawładnął moim ciałem, przez co moje dłonie zaczęły się trząść. Schowałam je do kieszeni spodni, aby ich nie zauważył. Jak widać za bardzo się rozkręciłam.

- Co? 

- Nic - odparł lekko. - Po prostu urocze jest to, że zawsze musisz mieć racje i dążysz do niej. Nawet jeśli to nie jest potrzebne - wyjaśnił. - Uwierz mi, mam biologię i wiem do czego te zwierzęta są zdolne.

            Zrobił to tak bez pretensji, że, aż zrobiło mi się głupio. Na moją twarz zapewne wpłynął już rumieniec. Chociaż ma racje, zawsze musiałam udowadniać swoje słowa i czyny, co zostało mi w nawyku i ciągle to robię.

            Mało kto wierzył w moje głosy pchające mnie do tych wszystkich czynów. Mało kto wierzył, gdy demolowałam pokój nie będąc świadoma tego. Nikt nie wierzył, że naprawdę nie chciałam. Nie zawsze mam kontrolę nad swoimi emocjami.

- Nie jestem urocza - burknęłam i odwróciłam się. 

            Nie chcąc dalej ciągnąć tematu, po prostu ruszyłam dalej. Między innymi dlatego przestałam integrować się z ludźmi. Zaczęłam widzieć jak bardzo nie pasuję do innych i nie nadaje się na jakiekolwiek relacje. Chociaż w tłumie łatwiej jest stłumić gniew i zapomnieć o nim. 

- Skoro jesteśmy wśród zwierząt to mogę zadać to pytanie – zaciekawiona spojrzałam na niego kątem oka. – Dajmy na to, że wierzysz w reinkarnację. Jeślibyś się odrodziła, to jakim chciałabyś być zwierzęciem?

            Stanęłam w miejscu, a mój wzrok zatrzymał się na jego twarzy, którą słońce okalało swoimi promieniami. Kim bym chciała być? A może bardziej kim bym mogła być? Znając moje predyspozycje to nadaje się jedynie na leniwca czy koalę.

Zastanowiłam się chwilę, po czym odpowiedziałam:

- Motylem – i ruszyłam dalej przed siebie.

W przyszłości chciałabym wytatuować sobie dwa motylki na karku. Jedne skrzydła to za mało jak na mój przypadek.

- Czemu?

- A musi to mieć jakieś szczególnie znaczenie? – widząc, że chłopaka nie zadowoliła moja odpowiedź, dodałam niechętnie. - Nie bez powodu oznaczają wolność i szczęście – odparłam wzruszając ramionami, nie chcąc bardziej się w to zagłębiać. – A ty? – od razu dodałam, abym nie musiała dalej tłumaczyć.

- Psem.

- Myślałam, że hipopotamem – powiedziałam poważnie, ale widząc reakcje chłopaka, uśmiech sam cisnął mi się na usta. Przejechał językiem po zębach, a leniwy uśmiech spoczął na jego ustach.

- Chyba jednak wracasz autobusem – powiedział przyspieszając, a ja zaśmiałam się donośnie.

Pierwszy raz od dawna zaśmiałam się tak głośno. To było tak głupie, ale też tak bardzo wyzwalające. Chociaż na chwilę poczułam się lżejsza.

- Nie ma takiej opcji! To ty mnie tutaj ściągnąłeś!

            Po dwóch godzinach spacerowania wreszcie usiedliśmy przy budce z lodami. Moje nogi naprawdę tego potrzebowały. Do tego, brzuch mnie już bolał od śmiechu. Potrzebuje chwilę odsapnąć i uspokoić. Nie przypuszczałam, że mogłabym mieć tyle wspólnych tematów do rozmów z Nicholasem. Słuchamy bardzo podobnych zespołów, a do tego zajmujemy się muzyką, chociaż ja w czasie przeszłym. Dokuczanie chłopakowi stało się zarówno moim nowym ulubionym zajęciem. Zabawnie wygląda, kiedy nie chce wkurzyć się, ale bardzo dobrze wbiłam mu szpileczkę do jego ego.

- Nie wierzę, że byłeś kiedyś taki bezmyślni - powiedziałam, opanowując swój śmiech.

- Nigdy nie grzeszyliśmy inteligencją - odpowiedział wspominając o swoich przyjaciołach. 

            Po tylu historiach związanych z nimi, mogłam mu jedynie zazdrościć tak wspaniałej relacji z ludźmi, a przede wszystkim z jego mamą. Niestety nie wiem, jak wygląda u niego sprawa z ojcem, ponieważ w ogóle o nim nie wspomina. Jednak nie mam zamiaru dociekać. Mogłabym czuć się tak codziennie jak dzisiaj – beztrosko. Nawet moja dzisiejsza rozmowa z mamą i późniejsza akcja, była po prostu normalna. Nie dla nas, ale na ogół tak.

Dzisiaj jest naprawdę dużo dzieci i co chwilę jakieś przebiegają przed nami. Coraz bardziej boli mnie głowa od ciągłych krzyków, więc liczę na to, że zaraz będziemy z stąd uciekać. Zaczęłam rozglądać się dookoła, aż moją uwagę przyciągnęła dziewczynka. Siedziała po drugiej stronie chodnika na ławce ze spuszczoną głową. Jej blond dwa warkocze zwisały beztrosko po obu stronach barków. Miała na sobie różową sukienkę, która sięgała jej do kolan. Przyjrzałam się dokładnie jej twarzy oraz grymasowi, który barwił jej bladą twarzyczkę. Musiała mieć co najmniej sześć lat, a w ręce kurczowo trzymała watę cukrową. Nie wyglądała na zadowoloną, a bardziej jakby dopiero co zjadła cytrynę.

            Może jest to głupie, ale patrząc na mnie, widzę siebie. I teraz pytanie: czy od zawsze taka byłam? Przecież pamiętam wcześniejsze lata, gdzie byłam uśmiechnięta. Może pamiętam także łzy, ale nie było ich tak wiele. Gdzie są jej rodzice?  Gdzie przez te wszystkie lata byli moi rodzice?

- Maddie - złapał za moje ramię Nick.

Maddie.

            Po dłuższej chwili przerzuciłam wzrok na nastolatka, który w swojej dłoni trzymał gofra. Ja sobie odpuściłam takich przyjemności. Nadal nie odzyskałam apetytu.

- Idziemy dalej? - zapytał wstając i wskazując na ciąg dalszy drogi. 

            Pokiwałam głową i poszłam w ślady chłopaka. Zanim się oddaliliśmy, spojrzałam jeszcze raz na ławkę, ale dziewczynki już tam nie było. Może to tylko moja wyobraźnia płata mi figle albo nie tylko ja jestem pępkiem świata z takimi problemami.  

            Zdziwienie? To mało powiedziane. Zaraz po wyjściu z zoo, chłopak oświadczył mi, że to nie koniec naszej podróży. Niechętnie się zgodziłam, ale teraz chyba nie mogę żałować. Blondyn przywiózł mnie na Store Beach. Nawet nie musiałam proponować, aby tutaj przyjechać. Mało kto teraz pamięta o takich drobnostkach.

Po sytuacji w zoo, trochę mniej udzielam się. Nie siedzę cicho, ale też nie jest, jak było na początku spotkania. Cały czas przed oczami mam tą małą dziewczynkę i czuje ten smutek, który bił od niej na kilometr. Nick wyczuł, że coś się stało, więc on przejął inicjatywę. Mam wrażenie, że jego historię nie mają końca, co w sumie z biegiem lat wyjdzie mu na dobre. Będzie miał co opowiadać swoim dzieciom, przy czym ja będę mogła jedynie powiedzieć o tym: jak się nie zajebać się w tym pojebanym świecie pełnym kutasów. Nie da rady, jak nie wpadnę na jednego to zaraz objawia się kolejny. Nie chce oczywiście obrażać wszystkich panów na ziemi. Oznacz to jedynie, że muszą jeszcze trochę popracować nad wiernością czy polepszyć umiejętności kłamania.

            Z małym uśmiechem oczekiwałam, aż słońce będzie na poziomie linii morza. Za to, że zabrał mnie tutaj pozwoliłam mu dalej gadać, łamiąc przy tym własne zasady. Oto kolejny powód, dla którego powinnam stąd uciekać.
             Staliśmy nieopodal wody, a blondyn opowiadał kolejną historie o powstaniu jego zespołu. Ja w tym czasie rozglądałam się za idealnym miejscem do zdjęcia. Ostatnim razem odpuściłam sobie udokumentowanie zachodu, ale dzisiaj niestety już nie mogę. Sumienie wypomina mi brak trzymania się własnych reguł. Może jest to głupie, ale zachowuje mój wewnętrzny spokój.

- A mi zrobisz zdjęcie? – zapytał nagle chłopak, wytrącając mnie tym z zamyślenia.

            Spojrzałam zaskoczona na blondyna i przełknęłam ślinę. Proszę przestań doprowadzać do kolejnych spotkań.

- Jeśli chcesz - powiedziałam lekko speszona, ale niechętnie.

            Kolejna sytuacja, która sprowadza mnie na ziemię. Nie robię innym zdjęć, tylko widokom, a przeważnie zachodom słońca. Fakt czasem pstryknęłam parę dla Charlotte, ale zazwyczaj były one na Instagrama. Jako dobra przyjaciółka nie miałam zbytnio wyjścia tak naprawdę. To nigdy nie były pytania... jak już to szantaże emocjonalne.

- Naprawdę? To może przyjdziesz któregoś dnia do nas na próbę?

            Na jego pytanie wszystkie mięśnie spięły się. Jeszcze wczoraj nie chciałam widzieć go na oczy. Dopiero co go poznałam, a zaraz miałabym poznać kolejną trójkę. Nie umiem sobie tego wyobrazić, ani wymyśleć chociażby jeden dobry powód dlaczego miałoby się tak stać. Nie umiem odmawiać, ale wiem, że jeślibym się zgodziła to ta relacja czymkolwiek jest, przejdzie na kolejny etap. Nie chcę tego. Nie chcę kolejnego etapu, kolejnej relacji i kolejny raz zawieźć się przy tym boleśnie.

- Zobaczymy - odpowiedziałam w ostateczności, na co chłopak posłał mi promieniujący uśmiech. 

            Dziwnie się czuję, kiedy wiem, że moja odpowiedź nie jest wystarczająca, chociaż nie wygląda jakby tak było. Ludzie są świetni w tuszowaniu swoich uczuć. Poczucie winy zaczęło mnie doskwierać, ze względu na moja blokadę, przez co nie jestem w stanie spędzać czasu z innymi. Jestem naprawdę zdziwiona, że dobrze się czuje w towarzystwie Nicholasa i chociaż na chwilę mogę zapomnieć. Jednak jestem pewna, że prawda o mnie jedynie by go zniechęciła i uciekałby, gdzie pieprz rośnie. Jestem balastem, który nie wszyscy mogą lub chcą nieść ze sobą. Nie umiem być nawet zła o to, że ktoś chce przez to odejść ode mnie. Może po prostu boje się, że go zawiodę. A może on zawiedzie mnie?

Usiadłam na piasku ustawiając kadr oraz starając się o dobrą ostrość. Kolory mieszały się ze sobą i tworzyły niesamowity pejzaż. Nigdy nie znudzi mi się oglądanie tego. Za każdym razem zaskakuje mnie z czymś nowym i za każdym razem jestem tak samo zachwycona oraz zafascynowana. Zrobiłam może z dwa zdjęcia, po czym odłożyłam aparat na bok. Napawałam się tym widokiem oraz morskim zapachem. Nie wyobrażam sobie mieszkać daleko od wody. Moja potrzeba kontaktu z naturą jest tak ogromna, że wątpię abym wytrzymała chociażby dwa dni poza zasięgiem pięknych widoków czy samego komfortu.

Dopiero kiedy słońce zaczęło powoli zanikać otrząsnęłam się z letargu i westchnęłam. Nie odezwał się ani słowem podczas trzydziestu minut. Naprawdę do serca wziął oglądanie zachodu na moich zasadach, za co byłam mu wdzięczna, ponieważ nie wszyscy rozumieją, ile to dla mnie znaczy. Chociaż specjalnie dla niego byłam gotowa nagiąć to.

- Możemy jutro przyjść i wtedy zrobisz więcej zdjęć - zaproponował blondyn, na co spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się nieśmiało. 

            Nie masz pojęcia w co się pakujesz. Będziesz żałować, o wiele szybciej niż przypuszczasz. Jestem nawet bardziej pewna, że to ja będę najbardziej poszkodowana koniec końców. Nawet jeśli ta znajomość miałaby się zakończyć jedynie na przyjaźni. 

- Jasne - powiedziałam cicho, chociaż mam nadzieje, że do następnego spotkania nie dojdzie. 

            Zapadła między nami cisza, a ja wpatrywałam się w wodę. Przymknęłam delikatnie oczy i zaczęłam wsłuchiwać się w szum wody. 

- A wiesz, że nigdy nie zaznasz spokoju, nawet jeśli ci się wydaje, że to jest spokój - odparł szatyn, a ja przewróciłam oczami.

            Wyszło z tego masło maślane, ale zrozumiałam przekaz.

- Jak zawsze optymistycznie spoglądasz na świat - sarknęłam, a on przyciągnął mnie do siebie. - Wiesz, że nie możesz wiecznie tak patrzeć na wszystko.

- Dobrze wiesz, że spowodowane jest to złym czasem - pocałował mnie w czoło, a ja przymknęłam oczy na ten drobny gest. Uwielbiam go w każdym calu jaki istnieje. - To ja jestem optymistą w tym związku.

            Miał racje. Nigdy nie zaznam spokoju, nawet jeśli będzie mi się wydawać, że już go osiągnęłam. Mogę zawsze łudzić się, ale jego głos na zawsze pozostanie w mojej głowie. Nie pozbędę się go, ponieważ w jakimś stopniu zasłużyłam na niego i na wszystko co zrobiłam. Bo oprócz naszej dwójki ucierpiała jeszcze jedna osoba. Mogę nienawidzić jej całym sercem, ale to wszystko nie powinno mieć miejsca zważywszy chociażby na szacunek do niej oraz mojego kręgosłupa moralnego, który został złamany na wszelkie sposoby.

            Po chwili poczułam wzrok chłopaka na sobie, więc spojrzałam na niego. Stał odwrócony do mnie bokiem. 

- Wcześniej mówiłaś, że kiedyś śpiewałaś, ale przestałaś - zagadnął. - Czemu?

            Kolejnym błędem tego wieczoru było otworzenie się. Moja nieufność wiązała się również z naiwnością, co samo w sobie się wyklucza. Jednak wystarczy słabszy moment, abym powiedziała parę słów za dużo. Nie umiem tego wytłumaczyć, bo sama tego nie rozumiem. Nie lubię mówić o powodach, dla których odsunęłam się od moich dawnych pasji. Dużo czynników złożyło się na to, żebym straciła w wiarę to co kochałam. Nie lubię powracać do przeszłości, bo teraz to boli dwa razy bardziej.

            Przełknęłam ślinę i przez moment zastanawiałam się co mam mu odpowiedzieć. Jaka odpowiedź by go zadowoliła?

- Stwierdziłam, że to nie jest dla mnie - skłamałam. - Nie byłam w tym dobra, więc po co miałabym to dalej ciągnąć?

            Chłopak patrzył na mnie w skupieniu, ale niewiele mogłam wyczytać z jego wyrazu twarzy. Naprawdę, czekam na jakąkolwiek reakcje, ponieważ chce skończyć ten temat jak najszybciej. 

- Nie wierze, że od tak o, mogłaś z tego zrezygnować - powiedział stanowczym tonem, a ja w środku już umierałam. Czemu musisz taki być?

- Czemu? – przechyliłam głowę na bok, czując jak wszystko podchodzi mi do gardła.

- Bo muzyka to nie jest coś o czym się zapomina z dnia na dzień - odparł, a ja odwróciłam wzrok. 

            Ma racje, ale nie mogę mu powiedzieć jaki jest prawdziwy powód. To było coś czego nikomu nigdy nie powiedziałam. Nie odczuwam także potrzeby dzielenia się tym z innymi. Ponownie zapanowała cisza, której nawet nie chciałam przerywać, dzięki niej nie musiałam odpowiadać. 

- Czyli to ma jakiś głębszy sens – dodał.

- Można tak to ująć - odpowiedziałam i ruszyłam w stronę samochodu. 

            Jedyne na co mam teraz ochotę, to zamknąć się w swoich czterech ścianach.

Z okazji dnia Kobiet, przesunęłam harmonogram, abyście mogli umilić sobie dzisiejszy dzień przy nowym rozdziale :)
Zapraszam również do mojej nowej powieści „Just break my heart", która pojawiła się na moim profilu. Ona w porównaniu do Midnight jest w procesie pisania.

Midnight już w czerwcu będzie dla was całościowo dostępne!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro