Psycholog potrzebny od zaraz (18+)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Lamberta obudził koszmar, w którym był w ciąży. Powoli usiadł na starym łóżku, ocierając pot z czoła. Mimo jego przebudzenia uczucie parcia i pełności było nie do wytrzymania.

Zaklął cicho.

Jak to się działo, że zawsze, ale to zawsze, kiedy wracał na zimowanie do Kaer Morhen, pierwsze kilka dni musiał odchorować*. Tym razem wyglądało na to, że złapał zapalenie pęcherza.

Przez moment myślał, czy nie wypróżnić się przez okno, ale gdyby zauważył to Vesemir, dopiero bolała by Lamberta dupa i głowa. Wolał więc odpuścić sobie umornialające gadki, papcia. Westchnął i powlókł się na dół do kuchni, zastanawiając nad załatwieniem do pokoju jakiegoś wiadra.

W korytarzu było jak zwykle zimno, ciemno i ponuro, a echo cichych kroków niosło się daleko. Dlatego zdziwił się, że w refektarzu jest jasno. Oznaczało to, że ktoś nie śpi.

Wciągnął powietrze, po zapachu poznał Eskela, po odgłosach, że pije ale z kim wiedźmin rozmawiał tego nie mógł ustalić.

Lambert popchnął ciężkie drzwi i wszedł do kuchni.

Eskel siedział przy stole, blisko paleniska. Na drewnianej ławie stało kilka pustych butelek po nowym, jeszcze nie skończonym bimbrze Lamberta.

-Wyglądasz jak gówno w trawie, Eskel – skomentował podkrążone oczy i zlepione potem, czarne kosmyki włosów. Blada zmęczona twarz dopełniała reszty.

- Lepiej, kurwa, wyglądam niż się czuję – odparł mężczyzna sięgając po prawie pustą butelkę i dolewając sobie do kubka. - A tyś po co wypełzł ze swojej dziury w środku nocy? He?

Lambert zatrzymał się zaskoczony.

- Odlać się idę – warknął.

- Uważaj, żeby ci chuj nie zamarzł.

Lambert zacisnął zęby grzebiąc w kufrze z kurtkami. Kiedy znalazł swoją, wyszedł trzaskając drzwiami.

- Dupek i łajza – złościł się, maszerując przez dziedziniec do kibelka.

Kiedy wrócił, a nerwy trochę mu się uspokoiły, zastał Eskela, a jakże, nadal siedzącego przy stole w tej samej pozie i tym samym szyderczy wyrazem twarzy. Zmieniła się jedynie ilość butelek, na większą.

Eskel miał zastraszające tempo picia, a to oznaczało tylko jedno. Usilnie o czymś chciał zapomnieć. Lambert jęknął w duszy, bo wizja spania łóżeczku, drastycznie się oddalała. Jakim był draniem to przecież nie zostawi brata z problemami.

Wyciągnął kubek i pełna flaszkę, kątem oka widząc jak siedzący się napina. Najwyraźniej, Eskel nie chciał towarzystwa.

- Wypierdalaj Lambert, do łóżeczka – warknął Eskel, kiedy młodszy z wiedźminów, nalał towarzyszowi i sobie, a potem usiadł naprzeciwko. Łyknął bimbru i na moment zapatrzył się w ogień. - Słyszysz, kurwa?

- A jakże. Napić się chciałem, bo każda sposobność jest warta tego – Lambert ziewnął i zamilkł na dłuższą chwilę, obserwując jak jego kolega duszkiem wypija zawartość kubka. - Pierwsza noc w twierdzy zawsze jest najtrudniejsza – zaczął ostrożnie. - Potem leczysz rany, ćwiczysz i czekasz do wiosny aby znów wyruszyć w świat, gdzie, tak naprawdę nic dobrego nas nie spotka. I tak właściwie to czekasz tylko na śmierć. Być może nawet jej szukasz, a wystarczy tyko się odwrócić...

- Lambert, co ty kurwa pierdolisz? Troll ci nasrał do głowy, że takie idiotyzmy gadasz?

Lambert zawiercił się niespokojnie na ławce. To tyle jeśli chodzi o delikatne podejście do sprawy. Zresztą z taktem, nigdy nie miał za wiele wspólnego.

- Stary, ty masz chyba depresję – wypalił.

- Pojebało cię, napić się chciałem, a ty mi z chorobami psychicznymi wyjeżdżasz. Puknij się w czoło i posłuchaj czy ci echo nie odpowie – odpowiedział Eskel, a jego kolega uniósł brew. Potrafił być cierpliwy, a w skrajnych wypadkach i wyrozumiały.

- Dwóch chamów i buców w Kaer Morhen to za dużo, więc nie zachowuj się jak ja, bo nie zamierzam rezygnować z posady gbura – mruknął

- Widzę, że nie odpieprzysz się dopóki ci nie powiem o co chodzi...- poddał się Eskel. - Miałem koszmar.

Lambert odetchnął z ulgą i zapytał.

- To co cię wyflaczyło?

- To, dużo gorszy koszmar.

- Na cycki Melitele. - Lambert wyglądał na szczerze wystraszonego. - Śniło ci się, że spotkałeś super babeczkę, bardzo chętną, a tobie konar nie płonie, bo Geralt i Vesemir stoją w drzwiach przyglądają się, a Ciri się podśmiechuje – powiedział na jednym wdechu.

Eskel popatrzył na kolegę z politowaniem, zastanawiając się czy aby nie są to jego koszmary. Jeśli tak, to po części wyjaśniałoby to złośliwość Lamberta.

- Opowiem ci, tylko się nie śmiej. - łyknął z kubka i rozparł się wygodniej. - Po drodze do Kaer Morhen, spotkałem leszego, któremu upierdoliłem łapę. W odwecie ten skurwiel, dziabnął mnie w ramię. Wchodzę do refektarza i widzę jakieś pierdolone drzewo rosnące na środku. Jest Coen, Geralt, kilku dawno nie żyjących ziomeczków i jakaś niezła dupa, którą okazała się Ciri... - Lambert zakrztusił się bimbrem. - Opowiadam co przydarzyło mi się po drodze, a Vesemir minie wyśmiał, podważając moje umiejętności. Potem przyjechały do nas kurewki. Zabieram jedną do dawnej sali narad. Dobieram się do niej i czuję jak coś wyrasta mi z łopatki...

- To chyba z przodu powinno ci rosnąć – nie wytrzymał Lambert, wewnętrznie dusząc się ze śmiechu i dolał bimbru z sokiem do kubków. Eskel posłał mu ciężkie spojrzenie, by zaraz wrócić do opowieści.

- Zabiłem ją korzeniem.

- Stary, ja nie wątpię w wielkość twojego korzenia, ale bez przesady. Jeszcze żadna kurwa od chuja nie umarła. - Lambert zamyślił się na moment. - No chyba żeby ją nim udusić.

Eskel wywrócił oczami zdegustowany.

- Ty tylko o jednym. Zamieniłem się w jakiegoś drzewca, bo leszym to, to trudno nazwać. Potem przyleciał Geralt z krzykiem, że mnie odczaruje i macha mi mieczem przed nosem. Zacząłem się bronić. Vesemir też zaraz wparował, a jakże i o mało go nie udusiłem. Zanim to jednak zrobiłem, Geralt mnie zabił. - Zamilkł i nie odezwał się już. Wypił duszkiem cały kubek trunku i zastukał palcami o blat stołu.

- Za dużo fistechu, stary – skwitował Lambert. Po dłuższej jednak chwili podjął temat. - Jakiś czas temu w Oxenfurcie spotykałem się z panną, która była specjalistką od snów i tłumaczenia ich. Rozwiązywała w ten sposób, pewne problemy. - Starał się jak najszerzej ominąć temat tego dlaczego się z nią spotykał. - Trochę się od niej nauczyłem. Otóż, leszy był czczony jako demon dusz ludzi zmarłych, dlatego widziałeś w śnie naszych towarzyszy, przedstawia również brutalną siłę oraz władzę nad zwierzętami...

- Wiem, geniuszu – parsknął Eskel. Lambert zignorował zaczepkę.

- Dalej masz Ciri, która jest dojrzałą młodą kobietą i prostytutkę, z którą uprawiałeś miłość, a którą zabiłeś. W twoim śnie chodzi o to, że podświadomie pożądasz Ciri ale boisz się, że ją skrzywdzisz. Po za tym wiesz, że Geralt i papa Vesemir za taki numer by cię zatłukli...

- Pojebało cię? Robisz ze mnie jakiegoś pieprzonego zboczeńca, pojebie. - Wstał tak gwałtownie, że przewrócił ławkę. Uwielbiał tą nieopierzoną gówniarę, ale nie w taki sposób. Ciri była dla niego jak młodsza siostra.

- Tak? To jak wyjaśnisz taki zjebany sen?

- Na pewno nie tak.

Narastającą kłótnię przerwało pojawienie się dziewczynki.

- O czym gadacie? - zapytała stojąc w drzwiach i przecierając zaspane oczy. Szare włosy sterczały jej we wszystkie strony. Stara koszula wielokrotnie łatana, przypominała bardziej pancerz niż cokolwiek innego. Za szerokie spodnie związane były sznurkami w pasie, a nogawki wlekły się po ziemi.

- A ty czemu nie śpisz? - zignorował jej pytanie Eskel, wychodząc zza stołu. Miał dość towarzystwa Lamberta i jego teorii spiskowych.

- Miałam koszmar - mruknęła cicho, czerwieniąc się.

- Chcesz o tym porozmawiać? - Lambert wyraźnie się ucieszył. Eskel potrząsnął zrezygnowany głową i jak najszybciej ulotnił się z refektarza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro