Rozdział 45

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałam na łóżku patrząc w "okno" które jak już zdołałam się przekonać było tylko nalepką. Nalepką którą porozrywałam na strzępy i rzuciłam na ziemie.
Od mojej pobudki nie mogłam nawet opuścić tej pieprzonej budowy. O dziwo doskonale ją znałam, był to domek na drzewie w którym bawiłam się kiedyś z takim jednym chłopcem ze stada. W sumie późno do mnie to dotarło bo drewniany domek został odnowiony jakby specjalnie na tą okazję. To było dziwne.. Czemu niegdyś cztero pomieszczeniowy (narobiliśmy się przy nim) budyneczek stał się tylko sypialnią? I to akurat sypialnią? I gdzie się podziało to jedno okienko (zwykła dziura przykryta kawałkiem firanki)? Nie rozumiem tego.
Drzwi znowu się otworzyły ukazując tego bruneta co zawsze. Zaglądał do mnie średnio co godzinę często przynosząc coś do jedzenia. Oczywiście mądra ja zaraz po jego wizytach wymiotowałam przez szczelinę w ziemi którą znalazłam jakiś czas temu. Nie dam się nafaszerować. Tym bardziej że jest to wilkołak i prawdopodobnie wie czym można mnie naćpać.
Tak jedząc i wymiotując przeżyłam już jakieś pięć godzin jakby przyjąć że na prawdę odwiedza mnie co godzinę.
-Gdzie mój telefon? - Spytałam bo ostatnio zorientowałam się że nie ma go w tym pomieszczeniu. Przeszukałam chyba każdy możliwy kąt.
-Do czego ci? - Spytał z dość przerażającà dobrotliwością. Z tego co zdążyłam zauważyć to ten chłopak jest porywczy i dość niebezpieczny. Jeśli się go wkurzy można nawet umrzeć. Na pewno uczył się w moim stadzie.
-Chcę porozmawiać z Sam. - To była szczera prawda. Tylko że oprócz niej musiałam jeszcze zadzwonić do taty. On był pilniejszy jako że musiał mi wytłumaczyć czy ma z tym coś wspólnego.
-Masz zakaz. - Stwierdził wzruszając ramionami i siadając za mną na łóżku.
Wstałam z łóżka nie chcąc być w jego pobliżu. Nie podobał mi się..
-Nie przesadzaj. - Mruknął i po chwili poczułam jego dłonie na moich biodrach ciągnące mnie tak że jakimś cudem wylądowałam na jego kolanach. - Czego się tak boisz?
-Nie boje. - To też była prawda.. Dobra kłamstwo. Bałam się skurwiela pomimo że miałam prawie stu procentową pewność że z nim zwyciężę. Nikt w stadzie nigdy mnie nie pokonał i w sumie dlatego chłopcy w wieku "dziewczyny są fuuj" mnie zaakceptowali.
-Jasne, a trzęsiesz się z radości. - Warknął okrywajàc mnie kołdrą. - Mam nadzieję że gorączka ci spadła. Wiesz jak trudno zbić gorączkę u wilkołaka?
-Do tej pory nie wiedziałam że da się ją wywołać. - Mruknęłam owijając się w kołdrę która zawsze była dodatkową warstwą obronną.
-No właśnie! - To mówiąc położył mnie na łóżku i pocałował w czoło. Chciałam go uderzyć ale dłonie zaplątały mi się w kołdrę. Aaa! - Muszę iść. Zobaczymy się jutro.
I zniknął. Dzięki Ci Panie!
Powolutku wyswobodziłam się z kołdry i cichutko podpełzłam pod drzwi. Przyłożyłam ucho do drewna i zaczęłam nasłuchiwać jakichś dźwięków które mogły by oznaczać że jest w pobliżu. Na szczęście nic nie usłyszałam więc pociągnęłam za zamkniętą wcześniej klamkę z nadzieją że zapomniał jej zamknąć co oczywiście byłoby za proste. Jak zwykle doskonale zadbał o to abym się nie wymknęła ale nie przewidział tego (albo bym skończonym idiotą) że nie będzie mi zależeć na pozorach i po prostu uderzę w drewno rozwalając je tak że teraz w drzwiach była spora szpara wpuszczająca do pomieszczenia poranne światło słoneczne. Co?! Już świta? To od kiedy ja tu jestem? I co to w ogóle za dzień?
Postanawiając pomartwić się później po prostu znowu uderzyłam sprawiając że tym razem mogłam swobodnie wyjść co też uczyniłam.
Oczywiście jak to ja co bym nie zrobiła musiałam coś sknocić i zamiast spokojnie zejść po drabince ja zawiesiłam się na niej jedną nogą i dyndałam teraz jakiś metr nad ziemią.
-Aaa! - Zawyłam cicho bo jeszcze nie byłam na tyle tępa aby zdradzać swoje położenie innym.
Na szczęście moja sprawność fizyczna okazała się niezawodna ponieważ już po chwili zgięłam się w pół i wyplątałam ze sznura.
I tu zaczyna się w sumie ta fajniejsza część bo tak uderzyłam w ziemię że ją zarwałam. A nie! Tu jednak przygotowany był specjalny dół.. Taki mający kilka metrów.
A jednak nie jest aż takim kretynem.
Pomimo bólu we wszystkich kończynach udało mi się podnieść i zabrać za wdrapywanie. Nie wiem jak on to zrobił ale ziemia była cholernie twardo i dało się w niej zrobić tylko delikatne rysy. To jednak wystarczyło aby się jakoś (zgrabnie to ja tego nie nazwę) wydostać na zewnątrz. W ostatnich czasach nie mogę jakoś pozostać w czystej i schludnej formie. Nie wiem kiedy ale tak jakoś coraz bardziej przypominałam dzikie zwierze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro