Rozdział 52

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie mam pojęcia czemu ale ta durna ścieżka nijak się nie skracała. Szłam i szłam ale cały czas jakbym stała w jednym miejscu. Denerwowała mnie ta moja niemoc bo normalnie już dawno byłabym na szczycie zabijając wszystkich po kolei.
Usłyszałam jakiś specyficzny szelest a po chwili ruch powietrza przy mojej głowie. Odwróciłam głowę w kierunku dziwnego zjawiska nie zaprzestając iść do przodu. Gdybym teraz przystanęła w życiu bym nie zdążyła.
Obok mojej głowy znajdował się przepiękny złoty nietoperz. Zaraz... złoty?!
-Czym ty jesteś? - Spytałam nadal kierując się do przodu.
-Jestem Amatis, pierwsza członkini rasy wampirów. Przepraszam że nie przyjmę przy tobie mej uczłowieczonej formy lecz aktualnie mogłoby to tylko przysporzyć kłopotów.
-Śpieszę się. - Wiem.. nie byłam zbyt miła ale kto by był? Tam na górze moi przyjaciele mogli właśnie umierać a ja nawet nie wiem kogo mogłaby być to sprawka.
-Nie spowalniam cię. W sumie to zauważ że właśnie przyśpieszyłaś. - Zmarszczyłam brwi ze zdziwienia ale faktycznie poruszałam się jakoś szybciej. Czy to jej sprawka? - Nie mogę zrobić zbyt wiele ale swoją obecnością mogę wesprzeć twoje wampirze zdolności. W każdym razie chciałabym z tobą porozmawiać.
-W ostatnim czasie nie tylko ty. - Mruknęłam przypominając sobie że dość niedawno spotkałam się z pozostałą trójką jej kompanów. A dodatkowo na rozmowę czekał też pewien porywacz. Ciekawa perspektywa..
-Zauważyłam. Zrozum jednak że jestem na gorszej pozycji niż reszta jako że to mnie wybrałaś ostatnio na przewodniczkę. Może całkowicie nieświadomie ale udając wampira sprawiłaś że zawsze byłam przy tobie i wzmacniałam cię gdy tego potrzebowałaś. - Już chyba wiem dlaczego wilki i wampiry się kłócą. A przynajmniej te dwa: mają kompletnie różne charaktery. Gdy tamten jest niezwykle wyluzowany to ten poważny i odpowiedzialny. Niezwykłe.
-A to nie jest tak że tylko ja mogę was zobaczyć? - Spytałam skołowana przypominając sobie słowa złotej rybki.
-Owszem ale gdy wybrałaś moją rasę sprawiłaś że stałaś się jak inne wampiry. Trzeba ci przyznać że nieźle udawałaś ale przez to nie mogłam się z tobą skontaktować aż do teraz. Może nie zauważyłaś ale ostatnio twoje wampirze instynkty słabną a raczej zaczynają współgrać z wilkołaczymi. Powoli stajesz się nowym gatunkiem którego nie zna nikt z nas. - Wyjaśniła a mi wydawało się że się uśmiecha. Tylko jak nietoperz się uśmiecha?
-I w czym ma mi to pomóc? - Spytałam z nadzieją że może zaraz coś zrobię i uratuję wszystkich. Nie miałam zamiaru dawać im cierpieć a co dopiero umierać.
-Nie mam pojęcia. Szczerze to na razie bardziej ci to przeszkadza jako że twoje moce pokryte są pieczęcią. Kiedy zaklęcia neutralizujące przestaną działać twoja prawdziwa postać ujawni się i kto wie co nią będzie. Mam tylko nadzieję że nie pozwolisz się tam zabić.
I zniknęła jakby jej ostatnie słowa były tymczasowym pożegnaniem. A co do mnie to okazało się że jakimś cudem znalazłam się pod wielką fortecą którą już kiedyś odwiedziłam.. a było to kilkanaście lat temu kiedy tata przedstawił mnie Sergiejowi. Tylko jakim cudem ten budynek się tutaj znalazł? Przecież był daleko stąd.
Ignorując tą anomalię po prostu nacisnęłam na klamkę i otworzyłam drzwi prowadzące do.. lochów? Ciekawe co by na to powiedziały ludzkie władze.
Pewnym krokiem wstąpiłam do środka ukrywając swoją tymczasową nieporęczność i niezdolność do walki. Lepiej jeśli nie będą wiedzieli w jakim stanie jestem.
Gdy tylko zamknęłam drzwi zza zakrętu wyszedł człowiek Sergieja, dokładnie ten z którego kiedyś się napiłam.
-Mówiłem że jeszcze się spotkamy. - Powiedział z uśmiechem a mnie przeszły ciarki. W tej chwili byłam kompletnie bez siły na walkę i szans na wygraną. Chyba że nagle zyskałby moce i rozmiary mrówki.
-Lepiej nic już nie mów. - Warknęłam zmuszając swój głos do tego aby nie drgał i nie zdradzał mojego stanu. Cholera jak ja bym z chęcią odpoczęła!
-Chodź za mną. - Powiedział dziwnie spokojnie, odwrócił się i ruszył w kierunku z którego przybył.
Kiedy ja się w to wszystko wpakowałam? Albo kiedy wpakowałam w to pozostałych?
Zgodnie z poleceniem szłam za mężczyzną który był jakby dumny z tego że się go słucham. Ciekawe czy się tego spodziewał.. pewnie tak.
-Witaj. - Usłyszałam dźwięczny głos którego wręcz nienawidziłam.
-Więc to ty byłeś tym idiotą. - Stwierdziłam odważnie a po chwili cała ta wyimaginowana postawa upadła widząc ciągniętych jak jakichś więźniów za sznury moich przyjaciół. Byli tu zaledwie kilka godzin.. nie mogli przecież dłużej a wyglądali jakby spędzili tu tydzień.
-Widzę że potrzebna ci lekcja dobrych manier. - Powiedział z rozbawieniem po czym wykonał jakiś nieskomplikowany ruch dłonią a ja poczułam jak czyjeś dłonie oplatają moje ramiona nie pozwalając na żaden ruch.
-Zostaw ich. - Warknęłam obserwując ich z troską i przerażeniem. W chwili w której zobaczyłam coś lecącego w powietrzu moje serce przestało bić.
Usłyszałam krzyk: głównie Kimi która wrzeszczała próbując złapać w ramiona chłopaka opadającego na ziemie. Nie zdążyła.
Brunet osunął się na ziemię z otwartymi z przerażenia oczami.
Czyjeś ręce poluźniły uścisk na moich ramionach więc wyrwałam się kompletnie nie odczuwając już zmęczenia. Liczył się już tylko brunet z tasakiem w głowie, tkwiącym tak głęboko że nie miał najmniejszych szans na przeżycie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro