Rozdział 53

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wolno opuściłam powieki w dół czując się jak w filmie. Scena akcji ze zwolnionym momentem pomagającym ujrzeć tragedię bohatera.

Szybko domknęłam oczy mając nadzieję na pogrążenie się w zupełnej ciemności i odpłynięciu z tego koszmaru choć na sekundę. Nie mogłam w to uwierzyć. Nie mogłam i nie chciałam.

Jednak nawet z zamkniętymi oczami widziałam ten przeklęty obraz który majaczył mi chwilę temu. Leżał na ziemi z włosami oblanymi krwią. Zrobiły się dwa razy ciemniejsze niż zawsze a jest to wręcz niemożliwe. Twarz była blada, wręcz sina. Nie rozumiałam tego. Nie rozumiałam najprzydatniejszych rad z biologii kiedy były przydatne! I po cholere mi te głupie lekcje?! Po cholere mi nauka pierwszej pomocy?!

Czułam jak moje ciało przyciąga ziemia i po chwili ból w kolanie. Nawet nie miałam tyle świadomości aby poczuć ból stłuczonych nóg.

Otworzyłam oczy i spojrzałam wprost w przepiękne morskie oczy które zawsze patrzyły na mnie z miłością. Nawet pierwszego dnia zobaczyłam w nich wszechogarniającą dobroć. Oj tak.. pamiętam to. Pamiętam jak spojrzał na mnie zaskoczony. Był pierwszy dzień szkoły a on miał cholernie dobry węch. Podobny do tych wilkołaków. Od razu wyczuł że jestem inna niż ludzie. Spiął się nie chcąc zrobić mi krzywdy. Cholera!

Patrzyłam jak chłopak którego znałam od lat.. którego kochałam! Umiera na moich oczach. I nic nie mogłam z tym zrobić.

Oczy zaszły mu dziwną błoną która napawała mnie przerażeniem.

Przycisnęłam dłonie do jego klatki piersiowej i zaczęłam uciskać. Ile tego było?! Myślałam gorączkowo przez łzy których do siebie nie dopuszczałam. Nie mogłam. To by oznaczało że się poddał. Że nie wróci.

Widząc że chłopak nie reaguje momentalnie podniosłam się i spojrzałam na sprawcę tego wszystkiego. Poczułam jak oczy zachodzą mi czerwienią. Byłam wściekła.

Z paznokci wyrosły pazury a w buzi buchnęły szczęki. Szczęki tak potężne że przy jednym zamknięciu łamały kości i kruszyły czaszki.

Nie myśląc wiele ruszyłam na zdezorientowanego i przestraszonego na śmierć mężczyznę.

Stanęłam przed Sergiejem pałając taką nienawiścią że od samego uczucia skulił się pod ścianą. Chciałam sobie odpuścić.. nie chciałam być takim potworem jak on. Nie chciałam aby Miguel to widział.

Ale nie mogłam. Zanim się spostrzegłam wszelkie zapory runęły a ze mnie buchnęło błękitno-zielone światło sprawiające że mężczyzna padł jak długi. Nie był jednak martwy. Wyczuwałam w nim iskierkę życia.
A z boku dostrzegłam jednego z jego poddanych który widząc co stało się jego panu po prostu zwiał. Nie mogłam za nim pobiec.. Teraz tylko Miguel miał dla mnie jakieś znaczenie.
Przeklęłam na głos po czym z płaczem rzuciłam się w stronę bruneta. Położyłam sobie jego głowę na kolanach i wyjęłam z jego czaszki narzędzie zbrodni. Nawet widząc jego rozwalony mózg nie mogłam uwierzyć w to że nie żyje.
To było jak w zwolnionym tempie: tak wolno ta informacja do mnie docierała. Słyszałam krzyki przyjaciół i ich lamenty. Żaden z nich jednak nawet nie ważył się do mnie w tej chwili podejść i powiedzieć mi prawdy.
Zaczęłam głaskać go po twarzy przypominając sobie jego ostatni wybryk.
-Kocham cię. - Jęknęłam wtulając twarz w jego policzek i zalewając go słoną cieczą. - Nawet po tym co mi zrobiłeś.
Płakałam w ciszy dobre pół godziny jak nie więcej. Szczerze? Nie miałam pojęcia o upływie czasu. Dla mnie wszystko nadal było zaledwie sekundę temu.
-Musimy go pochować. - Powiedziała Sam dotykając mojego ramienia przez co się wzdrygnęłam i podniosłam głowę aby na nią spojrzeć. - Trzeba wyprawić mu godny pogrzeb.
Zaczęłam mrugać bo.. jaki pogrzeb? O czym ona w ogóle mówi? Przecież nikt go nie potrzebuje..
Klęczałam tak patrząc na nią głupio aż znudziło mi się to i znowu powróciłam do obserwowania twarzy Miguela. Jakimś dziwnym sposobem zaczął robić się siwy i wiotki. Jego oczy już kompletnie zmatowiały a po chwili zostały zamknięte z pomocą czyjejś dłoni.
Spojrzałam na właściciela ów broni i zmarszczyłam brwi.
-Co ty robisz? Przecież ona śpi. Nie przeszkadzaj mu. - To powiedziawszy znowu odwróciłam się w stronę Miguela błądząc dłonią po jego twarzy. - Budź się już. Nudzi mi się bez ciebie. - Szepnęłam mu do ucha po czym przekierowałam się na jego usta. - Mój świat nie ma bez ciebie sensu.
Nie mam pojęcia czemu ale gdy wypowiedziałam te słowa z mojego oka wypłynęła krwawa łza. Nie wiedziałam jakim cudem powstała i zanim zdążyłam ją obetrzeć spadła ona prosto na ranę Miguela.
Minęła chwila, druga, trzecia.. cały czas gapiłam się na ranę szukając w niej mojej łzy. Gdy już się poddałam zauważyłam coś dziwnego.. krew w ranie zaczęła błyszczeć się na złoto a wręcz się w nie zmieniła. Złota posoka powoli spowijała ranę coraz bardziej ją uwypuklając.
Zaskoczona obserwowałam jak rana która zabiłaby każdego powoli się zasklepia a po chwili nawet blizna po niej nie zostaje.
Przeniosłam mój wzrok na zmatowione kiedyś oczy aby zobaczyć jak zaczynają się powolutku otwierać aby po chwili ukazały w całej okazałości swój dawny morski odcień.
Jego skóra zaczynała przybierać dawny kształt i kolor a usta zaróżowiły się delikatnie.
Zaskoczenie to za mało powiedziane aby opisać mój stan w tamtej chwili. Pewnie skakałabym z radości gdyby nie fakt że jego głowa cały czas leżała mi na kolanach.
Jego źrenice odwróciły się tak że teraz patrzył na mnie a jego usta wygięły się w lekkim łuku szczęścia.
-Żyjesz? - Szepnęłam nawet nie zdając sobie sprawy z tego że znowu płaczę co uświadomiły mi dopiero mokre krople na jego policzku.
-Najwyraźniej. - Szepnął z szerokim uśmiechem a ja już dłużej nie wytrzymałam. Po prostu schyliłam się ujmując jego głowę w dłonie i przylgnęłam ustami do jego warg. O dziwo to on zaczął mnie całować jakby złakniony mojego smaku ale ja cały czas wszystko oddawałam. Nie mogłam uwierzyć w to że go odzyskałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro