🍂 Elfowie 🍂

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Witajcie, przybysze! - wykrzyknął na powitanie elegancko odziany elf. Jego ciemne szaty, zlewające się z ciemnymi włosami, przyozdobione były srebrnymi dodatkami. Przez chwilę myślałam, że to sam Elrond, ale gdy przyjrzałam się jego dziewiczej twarzy, nie dostrzegłam w niej... czegoś władczego. Tego błysku w oku, który w moim mniemaniu powinien towarzyszyć władającemu. Ale co ja mogłam o tym wiedzieć.

- Witaj, Erestorze - przywitał się Gandalf. Wydawało się, że miał zamiar uścisnąć elfa, ale ostatecznie tylko klepnął go w ramię.

- Spodziewaliśmy się was - Erestor przyglądnął się kompanii z krzywym uśmiechem. - Może nie dokładnie w takim składzie, ale przygotowaliśmy się na wasze przybycie. Przyjaciele Mithrandira, to nasi przyjaciele.

- Kogo? - szepnął Kili, marszcząc lekko brwi.

- Szarego Pielgrzyma - powtórzyłam, nie spuszczając wzroku ze zbierających się dookoła elfów. Chyba przygotowywały się do śpiewu.

- Powiedział coś innego. Jestem pewien - wtrącił się Fili.

- Coś po elficku - podkreślił Kili. - Skąd ty znasz ich język, dziewczyno? Z każdym dniem przerażasz mnie coraz bardziej.

- Nie sądzę, żeby to był elficki... - powiedziałam niepewnie.

- Ależ jest - znienacka podszedł do nas pan Baggins. - A dokładniej sindarin. W mojej bibliotece miałem jedną książkę w tym języku. Dostałem w spadku po babce. Niewykluczone, że kiedyś trafiła w ręce Laveny i co nieco zapamiętała.

- Możliwe - przytaknęłam, choć wątpiłam, żeby to była prawda. Nie da się tak po prostu nauczyć języka, czytając w nim jedną książkę.

- Chodźcie, porozmawiacie przy ciepłej strawie - zawołał czarodziej, stąpając za Erestorem.

Elfowie znów rozpoczęli swój czarujący śpiew, lecz nie zwracałam uwagi na słowa. Nie trzeba było ich słyszeć ani znać, żeby delektować się pięknem elfickiej muzyki. (Jak się później okazało, tekst tej pieśni obrażał nas jednego po drugim, ale na szczęście nie doszło do żadnych sprzeczek z tej przyczyny. Powiedziano nam, że elfy po prostu już takie są.)

- Kim on jest, Gandalfie? - spytałam najciszej jak umiałam, żeby Erestor nie usłyszał.

- Erestor jest doradcą Elronda - zagrzmiał czarodziej najgłośniej jak tylko się dało. Oczywiście nie umknęło to uszom wspomnianego, który powoli się odwrócił, dodając:

- Najmłodszym, jeśli chcesz wiedzieć. Moi poprzednicy mieli o ponad sto lat więcej, a co ciekawe wcale nie byli przez to mądrzejsi.

Arogancki. Czy to przystoi tak wspaniałym istotom? Spodziewałam się dobrodusznej skromności, ale już się nauczyłam, że moje oczekiwania nie zawsze okazywały się słuszne.

* * *

Czas w Rivendell, mogłoby się wydawać, stał w miejscu. Elfowie przyjęli nas jak swoich. Musieliśmy tylko ścierpieć ich dogryzania (szczególnie krasnoludy) i ciągłe przechwałki, ale było to niczym w porównaniu z ich gościną - wytrawne wieczerze, wszechobecne wzniosłe (i nie tylko) pieśni oraz zapierające dech w piersiach historie. Szczególnie jedna zapadła mi w pamięć i poprosiłam niejakiego Labhrása, aby opowiedział ją raz jeszcze. I kolejny. Chciałam ją spisać, gdy powrócę do domu... I odczytać ją Paladinowi i Esme.

- Co wtedy zrobiła Lúthien? - przerwałam elfowi o haczykowatym nosie, który chyba powoli zaczął tracić cierpliwość.

- A jak sądzisz? Jedyne, co się dla niej liczyło to miłość Berena... - Labhrás skrzywił się, gdy na taras, na którym przebywaliśmy z dwoma krasnoludami, wszedł Erestor wraz z nieco niższym od niego elfem o hebanowych włosach.

- Dość tych opowiastek Labhrásie. Nie masz innych zajęć? - prychnął doradca i machnął na Filiego, żeby podał mu krzesło. Ten zrobił to, aczkolwiek niechętnie. Jego towarzysz wolał stać, nie patrząc nikomu w oczy. – Wierzysz w te historie?

– Nie muszę w nie wierzyć, żeby uważać je za interesujące, czyż nie? – odparłam sucho, zirytowana, że doradca przerwał Labhrásowi w najlepszym momencie.

– A wy, krasnoludy?

– To naprawdę piękna opowieść – powiedział Kili niepewnie. – Nie słyszałem niczego podobnego w naszych stronach, ale z tego, co wiem, niektórzy z was mówią, że Lúthien i jej kochanek istnieli naprawdę.

– Głupie gadanie – elf zakończył temat, patrząc wyczekująco na swego kompana. – Do rzeczy... Elladanie, weź tę tutaj... na spacer. Mam sprawę do krasnoludów.

Popatrzyłam z obawą na braci, ale widząc pokrzepiający uśmiech Kiliego, niczego nie skomentowałam.

– Widzimy się przy fontannie – szepnął na do widzenia.

To już był nasz rytuał. Od paru dni spotykaliśmy się o zachodzie słońca przy północnej fontannie, gdzie Kili szkolił mnie (a raczej się starał) zadawać podstawowe ciosy toporem. Chciałam mu się zrewanżować strzelaniem z łuku, ale okazało się, że ma na ten temat spore pojęcie. Czasem zdarzało się, że zamiast lekcji walki wręcz, grał na skrzypcach i oczekiwał, że będę mu śpiewać. Niedoczekanie. Niestety nie zostałam obdarzona talentem do śpiewu. W Shire mi to nie przeszkadzało – tam śpiewał każdy, niezależnie od zdolności. Poza tym mój głos i tak ginął w tłumie, także się tym nie przejmowałam. Ale tu, wśród elfów o bajecznych głosach, wolałam się nie ośmieszać.

Ruszyłam za Elladanem, nie wiedząc, czy powinnam mu się przedstawić i zacząć rozmowę. Nie wyglądał na zbyt gadatliwego. Na szczęście nie musiałam tego robić.

– Jestem Elladan. Jeden z synów Elronda – przedstawił się, wystawiając ramię, żebym mogła chwycić go pod rękę.

Nie zdawałam sobie sprawy, że Elrond ma dzieci. Nie byłam nawet w stanie stwierdzić, czy są w jakimś stopniu do niego podobne, bo nie miałam okazji go choćby ujrzeć. Tylko Gandalf i Thorin mieli tę przyjemność.

– A ja Lavena. Lavena z Shire.

Wyszliśmy na dziedziniec, gdzie kłębiło się od elfickich zgrai. Niektórzy grali na harfach, inni tańczyli, a jeszcze inni zacięcie dyskutowali.

– Podoba ci się tu? – zagaił po chwili ciszy.

– Bardzo! Czuję, że mogłabym tu zostać na zawsze – odpowiedziałam bez namysłu. – A jak to jest mieszkać tu na co dzień?

Elladan zmarszczył brwi i spojrzał na mnie ciemnymi oczami. Myślałam, że wariuję, bo wydawało mi się, że widzę w nich gwiazdy.

– Nie mieszkam tu. Wraz z bratem pomagam Strażnikom Północy.

– W jaki sposób?

– Tępię orków – odrzekł, jakby to było oczywiste.

– Jacy oni są? – zadałam pytanie, zanim zdążyłam przemyśleć, czy aby nie jest głupie.

– Zanim ich zabiję? – uniósł brew i uśmiechnął się lekko. – Takie rzeczy nie powinny obchodzić dam.

– Może i owszem, ale ja nie jestem damą. – Starałam się nie zwracać uwagi na grupkę elfek, która śmiała się pod nosem i wskazywała na nas palcami.

– Tylko?

– Wojowniczką – odparłam pół żartem, pół serio dokładnie w momencie, gdy jedna z elfek podłożyła mi nogę. Pewnie runęłabym jak długa, ale mocno trzymałam się ramienia Elladana. Zachwiałam się, a przez plecy przeleciał mi łuk, upadając z hukiem o ziemię. Dwie elfki chichocząc, odbiegły w głąb ogrodów.

Modliłam się w duchu, aby nie pękł, a w tym samym czasie ciemnowłosy go podniósł. Gdy tylko dotknął łuku, ten pociemniał i nieco urósł. Oboje patrzyliśmy na niego z wytrzeszczonymi oczami.

Ja, bo nie widziałam, co się stało. A Elladan, bo wiedział.

Mam nadzieję, że cały soundtrack, który dodałam do tej części, wysłuchany 😂💜

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro