🌿 Ród Durina 🌿

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Słońce było najbliżej zenitu, gdy już przebrana w wygodne i funkcjonalne ubrania wróciłam do reszty kompanii. Część krasnoludów już się obudziła i dyskutowała zawzięcie z Gandalfem.

Żywiłam szczerą nadzieję, że czarodziej nie dzieli się z nimi najnowszymi wydarzeniami, bo nie miałam ochoty wysłuchiwać od Noriego, że jestem wiedźmą. Nie miałam zielonego pojęcia, skąd zjawił się jeleń, ani w jaki sposób moje rany się zasklepiły, ale nie chciałam być z tego powodu w centrum uwagi. Wolałam to przemilczeć i porządnie przemyśleć, choć wątpiłam, czy coś sensownego przyjdzie mi do głowy.

Gdy podeszłam bliżej, usłyszałam, że Thorin wypytuje Gandalfa, gdzie się podziewał, gdy go z nami nie było. Ulżyło mi, że obrali inny temat niż napaść wilków.

Zaproponowałam, że aby nie mitrężyć czasu, pójdę sprowadzić wierzchowce, które zostały niedaleko skamieniałych trollów. Wódz przystał na to skinieniem głowy i nakazał Balinowi i Glóinowi iść ze mną. 

Ruszyliśmy z powrotem w stronę sosnowego lasu, nie czekając na zawiłe odpowiedzi czarodzieja. Wydawało mi się, że zwykle nie odpowiadał jasno na zadane mu pytania. Albo zwinnie zmieniał temat, albo używał słów tak górnolotnych, że pytający zapominał, co chciał wiedzieć.

– Nie oceniaj pochopnie moich braci. – Balin przyspieszył kroku, aby mi dorównać. – Są jacy są, nie bez przyczyny.

– Nikogo nie oceniam – zaprzeczyłam nader gwałtownie, spoglądając na siwego krasnoluda. Miał inteligentne, brązowe oczy i nieproporcjonalnie duży nos. Na czole gościło więcej zmarszczek niż u Dwalina, a nawet wszystkich towarzyszy wyprawy.

– Tak? – Balin nie wyglądał na przekonanego. Spojrzał porozumiewawczo na Glóina, ale ten tylko wzruszył ramionami. – A nie uważasz Oriego, Noriego i Doriego za impertynenckich gburów? Nie myślisz, że Thorin to bezuczuciowy, dumny panicz? Albo, że ja jestem najleciwszym starcem wśród krasnoludów?

– A nie jesteś? – spytałam prędzej, niż pomyślałam, czy to w ogóle było konieczne.

– Nie, nie jestem – odparł lekko zirytowany. – Thorin i Óin są starsi ode mnie.

– W takim razie... Muszą się dobrze trzymać – bąknęłam, spuszczając wzrok z rozmówcy. Schodziliśmy w dół zbocza, więc miałam pretekst, żeby nie patrzeć mu w oczy, tylko pod nogi. – Przepraszam, myliłam się. Ale nie wmówisz mi, że Dori i jego bracia mają jakieś ważne przyczyny, żeby być takimi... burakami.

– Nie wiem, czy jestem w stanie poprawić ich wizerunek w twoich oczach, ale Thorina na pewno – staruszek oznajmił pewnie i zamaszyście mnie wyprzedził. – To najszlachetniejszy mąż jakiego było mi dane poznać!

– Nie śmię podważać jego autorytetu – odrzekłam zgodnie z prawdą. Czułam respekt do Dębowej Tarczy, mimo tego, że nie miałam pojęcia, czym sobie na niego zasłużył. Wiedziałam, że w przeszłości musiał uczynić coś chwalebnego, tym bardziej, że jego imię obiło mi się wcześniej o uszy. Możliwe, że widniało w jednej z ksiąg Bilba lub tych, które udało mi się zdobyć na targu. Hobbici z ogółu nie byli wielkimi znawcami literatury, więc nieraz udało mi się zdobyć coś ciekawego za grosze. Oni zdecydowanie woleli słuchać opowieści przekazywanych z pokolenia na pokolenie.

– Thorin jest synem Thráina, prawowitego następcy tronu Ereboru – zaczął Balin z ożywieniem. Nie chciałam przerywać, bo nareszcie miałam szansę dowiedzieć się czegoś więcej, ale w mojej głowie już narodziły się pytania. Krasnolud chyba to wyczytał z mojej twarzy, bo od razu pospieszył z wyjaśnieniem. – Erebor to inaczej Samotna Góra. Tam się właśnie kierujemy. Do miejsca należnego krasnoludom. Ta góra była naszym domem, naszym królestwem, naszą ojczyzną! A ten przeklęty Smaug wypędził nas! Zbeszcześcił Erebor, zawłaszczył sobie skarby! Ojciec i dziad Thorina z trudem uszli z życiem. Musieliśmy podjąć morderczą tułaczkę ku południu. A teraz? Po tylu latach niedoli Plemię Durina odzyska Samotną Górę i przywróci jej dawną chwałę!

Resztę drogi spędziliśmy w milczeniu, pogrążeni we własnych myślach. Balin i Glóin najpewniej wspominali zamierzchłe czasy, a ja spojrzałam na Dębową Tarczę z innej perspektywy. Był to mężczyzna zdeterminowany, pewny tego, co chce osiągnąć. Cel był jasno określony. Cena nie miała znaczenia, gdy w grę wchodziła umiłowana ojczyzna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro