🍂 Tunele 🍂

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Krzyk pana Bagginsa nie należał do najprzyjemniejszych rodzajów pobudki. Stawiałabym go gdzieś pomiędzy oberwaniem wiadrem zimnej a wiadrem gorącej wody.

Ten był tak głośny i przeraźliwy, że postawił na nogi nawet Balina. Krzyk postawił na nogi? Niefortunne wyrażenie. Na nogi postawiły go gobliny.

Ledwo podniosłam powieki, a już ktoś chwycił mnie w pasie i przerzucił sobie przez ramię. Miałam tylko sekundę, żeby zorientować się w sytuacji, która nie przedstawiała się najlepiej. Po wierzchowcach nie było śladu, a cała kompania została pojmana przez najbrzydsze stworzenia, jakie kiedykolwiek było mi dane zobaczyć. Nie oceniam po wyglądzie, skądże. To był fakt. Widziałam coś podobnego w jednej z ksiąg Bilba, stąd miałam pewność, że to gobliny. Niestety, wiedziałam tylko jak wyglądają, a nie jak należało postępować w razie ich spotkania.

Spostrzegłam, że krępy stwór, który mnie niósł, szedł jako ostatni. Odwróciwszy głowę, ujrzałam wielką dziurę odsłaniającą przejście w głąb góry i każdego krasnoluda po kolei taszczonego w ciemny tunel. Nie było jednak wśród nich Gandalfa. Istniała szansa, że wyszedł, żeby zaplanować dalszą trasę.

- Czarodzieju! - niemal nie wyplułam płuc, siląc się na jak najgłośniejsze wezwanie. Krzyki kompanii były równie głośne, więc jeśli ich nie usłyszał, marne szanse, że mój wrzask by coś zmienił.

W otworze zniknęli już Óin, Glóin, Balin oraz Bilbo, który był zaraz przede mną. Chcąc zyskać na czasie, kopnęłam goblina w brzuch i starałam się wyrwać mu z łapsk mój łuk. Oczywiście był o wiele silniejszy, ale dzięki temu na chwilę się zatrzymał. Ta chwila wystarczyła, aby zjawił się Gandalf. Krzyknął jakieś dziwaczne słowa, po czym oślepił mnie blask. Rozległ się donośny łomot i rzęszenie zasuwanych głazów. Przejście już się zamknęło.

– To było szybkie – stwierdziłam, gdy już opanowałam oddech. Po otwarciu oczu, okazało się, że grupka goblinów leży martwa na dnie jaskini. W tym także mój brzydal.

W nosie aż mi się kręciło od zapachu prochu, który unosił się w powietrzu. Mimo to szybko wstałam z wielkiego cielska, lub z tego, co po nim pozostało i podniosłam mój skarb.

– Raczej nie zamierzałeś ratować mnie w pierwszej kolejności, ale dzięki. Miło mi, że tak wyszło – rzuciłam pod nosem, spoglądając na Gandalfa, który jak zwykle, gdy myślał (czyli w zasadzie zawsze), zmarszczył brwi. – Jak pomożemy reszcie?

– Myślę nad tym – odparł lekko zatroskanym głosem. Gdybyście się zastanawiali jak brzmi lekko zatroskany głos, to na pewno nie jak głos Gandalfa.

– To może i ja to zrobię – zadeklarowałam i podeszłam do ściany, w której przed chwilą zniknęły krasnoludy, kuce, toboły i jeden mały hobbit. Zaczęłam stukać w głazy, licząc, że natrafię na jakiś mechanizm. – Przecież te ciumroki sobie bez nas nie poradzą. Może jest tu jakiś przycisk? Albo dźwignia? A może trzeba wypowiedzieć zaklęcie?

– Myśl ciszej – burknął czarodziej, przymykając oczy jakby próbował sobie coś przypomnieć.

– Raz czytałam o wrotach, które otwierały się tylko wtedy, gdy klasnęło się pięć razy, zrobiło fikołka, obrót w lewo i dotknęło językiem łokcia...

Kiedy się denerwowałam, potrafiłam mówić sporo nikomu niepotrzebnych rzeczy. Ledwie do mnie docierało, że to nie były żarty i lada moment któremuś z naszych mógł się przydać dół w ziemi. Po prostu nie potrafiłam myśleć racjonalnie w sytuacjach jak ta. Robienie od zawsze lepiej mi wychodziło niż myślenie. Do tego stopnia, że miałam zamiar wypróbować książkowy rytuał do otwierania wrót, gdy rozległ się huk odsuwanych głazów.

– Jestem genialna – powiedziałam żartobliwe do czarodzieja, ale ten popatrzył na mnie ze śmiertelną powagą.

– Byłabyś cicho, to szybciej bym sobie przypomniał to zaklęcie.

Bez tracenia cennego czasu weszliśmy w głąb szczeliny. Panował tam całkowity mrok, ale Gandalf nie oświetlił drogi, mówiąc, że gobliny są przyzwyczajone do życia w tych ciemnościach i światło byłoby dla nich jasną wskazówką, że mają nieproszonych gości.

– Prowadź – nakazał starzec, przepuszczając mnie przed siebie.

– Ja? – zdumiałam się, przyglądając się rozgałęzieniom, które stawiały przed nami wybór. – Dlaczego ja?

– Zapewne widzisz lepiej ode mnie. I masz lepszy węch.

– Skąd ten wniosek?

– Sama mówiłaś, że jesteś przynajmniej półelfką. Powinnaś mieć to w genach.

Obrzuciłam go podejrzliwym spojrzeniem, choć nie mógł zdawać sobie z tego sprawy.

– Czyli to potwierdzasz?

– Nie neguję.

Parsknęłam i wybrałam korytarz na lewo. Był to czysto intuicyjny wybór, ale niedługo później zaczęłam czuć zapach Pielgrzyma.

– Czuję kuce – poinformowałam Gandalfa, ciągnąc go za rękaw do przodu.

– Żywe czy przypieczone?

Przeszedł mnie zimny dreszcz.

– Gobliny lubią sobie takie przekąsić.

Powstrzymałam odruch wymiotny potęgowany okropnym zaduchem. Ciężko w nim było poczuć cokolwiek, więc cudem było, że dotarł do mnie zapach wierzchowców.

Stanęliśmy przed ostatnim skrzyżowaniem, którego odnogi rozbiegały się we wszystkie strony świata. Tym razem węch nie był już potrzebny. Z środkowego tunelu rozlegał się ryk, krzyk i śmiechy.

– Mam nadzieję, że Thorin nie powiedział im, kim jest. Gobliny z tych stron nie pałają sympatią do plemienia Durina – szepnął Gandalf.

– Może nie jest na tyle głupi –  stwierdziłam optymistycznie.

Ruszyliśmy w stronę hałasu, gdy dobiegł nas donośny głos.

– Jam jest Thorin Dębowa Tarcza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro