🍂 Ucieczka 🍂

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Nieugięci parliśmy naprzód przy towarzyszącym akompaniamencie wrzasków i ryków goblinów. Byłam pod wrażeniem kondycji krasnoludów, które biegły co sił, nie oglądając się za siebie. Niestety pan Baggins nie trzymał się najlepiej. W Shire jego jedyną aktywnością było przechodzenie od kuchni do ogrodu i z powrotem, także nie można było od niego wymagać zbyt wiele.

Gdy ciężko dysząc, przystanął i złapał się za serce, Kili podniósł go i zarzucił sobie na plecy. Hobbit wydusił ciche podziękowanie i chwycił mocno ramiona krasnoluda.

- Ten to ma dobrze - mruknęłam pod nosem, pomimo tego, że nie byłam jeszcze aż tak zmęczona. Jedyne co mnie mogło wtedy zatrzymać to świadomość, że gobliny były na tyle szybkie i znały na wylot własne tunele, że prędzej czy później i tak by nas złapały. Na szczęście nie przejmowałam się wtenczas myśleniem.

Błądziliśmy w gęstwinie korytarzy chyba całą wieczność. Gdy Bilbo wypatrzył blask krwawych pochodni, poprzysięgłam, że nigdy więcej moja noga nie postanie pod ziemią. Jest ciemno, duszno i do tego można się załapać na berka z orkami. Brzmi jak świetna zabawa.

- Co mi uderzyło do głowy, że opuściłem swoją norkę?! - zawył Baggins, czym dodatkowo podniósł mi ciśnienie.

- Na pewno nie miałam z tym nic wspólnego! - odkrzyknęłam, nie zwalniając tempa. - Lepiej niech pan siedzi cicho, bo paplanie w trakcie biegu powoduje szybsze zmęczenie.

- Tyle tylko, że ja nie biegnę. - Hobbit przeskoczył na plecy Filiego, żeby ulżyć jego bratu i znów zaczął narzekanie. - Niebezpieczeństwo. Wszędzie wokół czai się niebezpieczeństwo. Świat jest go pełen. Po co mi oglądać świat pełen niebezpieczeństw? Jedyne co chciałabym widzieć pełne, to moją spiżarkę. O tej porze roku moje jarzyny...

W takich momentach zdarzało mi się zapomnieć, że pan Baggins jest starszy i winna mu byłam okazywać szacunek. Gdyby Kili mnie wtedy nie zagadał, odpyskowałabym tak, że później pewnie bym tego pożałowała.

- Nie musisz się bać, takie sytuacje to dla nas nie pierwszyzna - wydyszał krasnolud pomiędzy głośnymi oddechami. Widać było, że powoli gromada nie dawała już rady. Mnie też dalszy sprint się nie uśmiechał, ale jeśli od tego zależało moje życie, byłam w stanie to znieść.

- Wyglądam jakbym się bała?

- Ależ skąd, tak tylko...

- A ty tak - odparłam prosto z mostu. Gdy speszony Kili spoglądnął na swoje ubranie od góry do dołu, z moich ust wydobył się cichy śmiech. - Nie, nie zlałeś się.

Akurat gdy Nori biegnący przed nami omal nie upadł na twarz, Gandalf raptownie się zatrzymał i przywołał do siebie Thorina.

- Lepiej wyciągnij swój miecz, krasnoludzie - zasugerował czarodziej, wydobywając zza pasa swój.

- O proszę, jednak się przyda - posłałam sztuczny uśmiech Dębowej Tarczy, który już stanął obok starca z Sieczącym Gobliny w ręku.

- My też się przygotujmy, panowie - zakomenderował Ori, chwytając za topór.

- I ty też, kochana Laveno - ledwie miałam czas by dopowiedzieć kąśliwie, bo zza rogu wyskoczyło ponad dwa tuziny goblinów.

Zdążyłam wyciągnąć strzałę z kołczanu, gdy już było po wszystkim. Orkowie na sam widok dobrze znanych im mieczy uciekli gdzie pieprz rośnie. Te, które z wrzaskiem nie wzięły nóg za pas, padły martwe od Młota na Wrogów.

- Znów mnie ominęło - burknęłam i wycelowałam największemu umarlakowi w oko. Grot idealnie przebił mu źrenicę.

Bilbo popatrzył na mnie wzrokiem mówiącym: "I po co to było?"

- No co? - wzruszyłam ramionami. - I tak do mnie wróci.

Miałam ogromne szczęście, że nigdy nie mogła mnie spotkać sytuacja, że w kluczowym momencie zabraknie mi strzał i przez to polegnę. Przynajmniej ten sposób własnej śmierci mogłam wykreślić z listy możliwości.

- Zadziwiasz mnie - odparł krótko i rzucił się Doriemu na plecy. - Uciekajmy!

Skorzystaliśmy z okazji, że potworów nie było w pobliżu i ruszyliśmy biegiem. Nie minęło dużo czasu, zanim dotarło do mnie, że nie doceniliśmy naszych wrogów.

Coś z ciemności rzuciło się na Doriego, który zostawszy w tyle, zaczął się miotać. Chyba zapomniał, że niesie pasażera. Zwolniłam tempo, widząc jak hobbit zsuwa się z pleców krasnoluda, upada i uderza głową o potężny kamień.

Nie wiem, czy Dori był świadomy tego, co się wydarzyło, ale jak gdyby nigdy nic pobiegł dalej.

Nie zwlekając, wróciłam po Bilba, mając zamiar go ponieść, ale nie było mi to pisane. Gdy schyliłam się, żeby sprawdzić, czy żyje, tabun goblinów wyłonił się zza zakrętu i dosłownie mnie stratował. Pamiętam tylko czerń i ból, gdy ktoś przygrzmocił mi maczugą w głowę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro