🍂 Uczta u Elronda 🍂

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przyjrzałam się swojemu odbiciu i westchnęłam.

Chyba lepiej mi było w spodniach.

Zrobiłam krok do przodu, wykonałam obrót i po raz drugi westchnęłam.

Elfka, która została przez kogoś wybrana, aby mi pomagać, bezradnie opuściła ręce.

– Z tymi też coś nie tak? – spytała, starając się zachować spokojny ton. Widziałam, że miała mnie już dość.

– Nie mam zamiaru więcej narzekać, naprawdę. Jestem bardzo wdzięczna – próbowałam ją udobruchać. Nie chciałam wyjść na wybredną. – Nigdy nie miałam na nogach innych butów, niż moje trzewiki.

– My również na co dzień w takich chodzimy, ale do tej sukni wyjątkowo nie pasują – elfka pokręciła z niesmakiem głową i zerknęła w stronę drzwi.

– Możesz już iść, Tegweno. Poradzę sobie – uśmiechnęłam się przekonująco, przyglądając się odrobinę zbyt długo jej pięknym, srebrnym włosom.

– Szczerze wątpię – mruknęła, ale wyszła w pośpiechu, poprawiając szybko swoją fryzurę.

– Na pewno była z kimś umówiona. – Wolałam sobie tak wmawiać, niż myśleć, że wymęczyłam ją do tego stopnia, że musiała stąd czym prędzej uciec.

Po raz ostatni przyglądnęłam się swojemu obliczu. Kremowa suknia była niezwykle szykowna i kunsztowna. Te wszystkie koronki i świecidełka były bardzo przytłaczające. Wątpiłam, żeby panowie stroili się aż nadto na zwykłą kolację, ale stwierdziłam, że wypadałoby, żebym choć na tę okazję przebrała się z męskich ubrań.

Gdy skierowałam wzrok na ciemne włosy, których stan trochę, a nawet bardzo, się poprawił podczas pobytu w Rivendell, stwierdziłam, że panuje na nich zbyt duża pustka. Tegwena podarowała mi kasetkę z błyskotkami, ale moje myśli były tylko przy jednym. Mojej spince z liściem sumaku.

Oczywiście, pamiętałam, co przykazał mi Gandalf. Naturalnie, wiedziałam, że należy go słuchać. Bez wątpienia nie powinnam wyciągnąć jej z plecaka i wsunąć we włosy. Istotnie, to właśnie zrobiłam.

Zastanawiałam się nad tym gorączkowo. Najpierw intrygowała mnie sprawa spinki, potem łuku, a teraz obojga. Trop łuku nie doprowadził mnie dotychczas do upragnionego celu ‐ do informacji o mojej prawdziwej rodzinie, ale pozostawił wiele pytań. Skąd, do stu tysięcy beczek rumu, znalazł się w rękach mojej matki? I czemu zależało jej na tym, abym go dostała?

Co do spinki natomiast... Gandalf prosił o zaufanie. Ten sam Gandalf, który był dla mnie w dzieciństwie bohaterem, najznakomitszym z czarodziei i najmądrzejszym po wsze czasy. Był dla mnie autorytetem. A teraz? Co się wydarzy, gdy okaże mu nieposłuszeństwo? Mówił, że od tego może zależeć powodzenie misji. Bujdy.

Z jednej strony - ufam mu. Mogłabym mu zawierzyć życie... W pewnym sensie już to robię. Ale z drugiej strony, mam dziwne przeczucie, że chce ukryć przede mną coś bardzo ważnego. Coś, co może mieć związek z moją przeszłością. Może robi to dla mojego dobra, a może dla własnych interesów... Ale ja wolę prawdę. Nieważne, jaka by ona nie była.

Zanim zdążyłam się rozmyślić, wyszłam z komnaty. Gdy szłam korytarzem w stronę sali jadalnej, ręce mi się trzęsły na myśl o rozzłoszczeniu Gandalfa oraz o ewentualnych skutkach mojej niesubordynacji.

Łuk musiałam zostawić w pokoju. Jak miałam go przemycić na wieczerzę? Tym razem nie posłuchałam Elladana. Zaczynałam się zastanawiać, czy może nie mam jakiegoś nieuleczalnego problemu ze słuchaniem, gdy wpadłam na pana Bagginsa.

– Pięknie wyglądasz, kochana – ukłonił się teatralnie i poprawił swój kołnierzyk.

– Dziękuję, wzajemnie. Nowa szafranowa koszula? – zagaiłam, wiedząc, że hobbit rozgada się na temat tutejszych, mniej barwnych strojów niż jego własne.

Po podaniu kilkunastu argumentów, dlaczego jego zdaniem kadmowe spodnie są bardziej gustowne od słomkowych, przeszedł na temat bardziej mi przystępny.

– Uwierzysz, że już prawie dwa miesiące minęły? – spytał z nutką smutku w głosie. – Tyle czasu nie było nas w Shire... Co się mogło stać z moimi nasturcjami...

– Nie mam pojęcia, proszę pana – westchnęłam i też dałam się porwać nostalgii. – Kiedy tam wrócimy będzie pan miał tyle skarbów, że nakupi sobie pan ich setki.

– Ach, tak. Skarby... Wiesz, że nie są mi one wcale potrzebne, prawda? – prawie wyszeptał i pospieszył w stronę sali, gdzie właśnie rozpoczynała się uczta.

– Wiem, że nie to się dla pana liczy. Jest pan pełen przeciwieństw. – Ruszyłam nieco szybciej, bo Baggins zdążył mi już kawałek uciec. Doszliśmy do potężnych, dębowych drzwi, które stały otworem do wielkiej, oświetlonej świecami sali.

– Co masz na myśli? – zdążył zapytać, zanim dwóch elfów porwało go w stronę harf i chóru. W sali brzmiała piękna pieśń, którą już miałam okazję usłyszeć. Elfowie uwielbiali "A Elbereth Gilthoniel" i próbowali nauczyć jej swoich gości. Wszystkich oprócz krasnoludów, których albo omijali szerokim łukiem, albo nie dawali im spokoju, robiąc różnego rodzaju psikusy.

Na środku stał długi stół, zajmujący prawie połowę sali. Na jego szczycie siedział, jak łatwo się można było domyślić, Elrond. Nie miałam żadnych wyobrażeń dotyczących jego wyglądu, ale zaskoczyło mnie duże podobieństwo do syna, który siedział po jego lewicy razem z... Tegweną. A więc dlatego się tak spieszyła.

A obok niej był... drugi Elladan? Zmarszczyłam brwi i powoli ruszyłam w ich kierunku, przyglądając się rozłożeniu reszty gości. Po prawej stronie gospodarza siedział Gandalf, zaraz obok Thorina, a reszta kompanii była nieco odseparowana. Wszystkie przybyłe elfy siedziały oddalone od nich o parę metrów, zerkając na krasnoludów z obrzydzeniem.

Zrobiło mi się ich żal. Ale tylko trochę, przypominając sobie ich kulturę przy jedzeniu. Nie wiedziałam, gdzie powinnam usiąść, ale Fili mnie dostrzegł i przywołał gestem ręki. Ulżyło mi, że razem z Kilim siedzieli z tej samej strony stołu, co czarodziej, co oznaczało, że mnie nie zobaczy.

– Cześć, chłopaki. Co tu się dzieje? – dosiadłam się i wskazałam lekko głową na Elronda i Gandalfa, który pokazywał mu zdobyty miecz.

– Władca ogląda te dwa miecze z jaskini trolli – odparł Fili.

– Cóż za przenikliwość.

– Powiedział, że wykuły je elfy i podał jakieś dziwne nazwy... – pospieszył z dokładniejszą odpowiedzią Kili. – Orcrist i Glamdring bodajże.

"Sieczący Gobliny" i "Młot na Wrogów"... Ciekawe nazwy jak na miecze.

Naraz do sali wbiegli elfowie z tuzinami tac, misek, talerzy, z których unosiła się ciepła para.

Po gorącym, bogatym posiłku, gdy gwiazdy już wzeszły, Elrond poprosił o zobaczenie mapy Thorina. Miał pomóc w odczytaniu run, co wydało mi się trochę dziwne z racji tego, że nie przepadał za krasnoludami. Ale może za tą wyprawą kryło się coś więcej. Coś, co mogło wpłynąć również na życie innych ras Śródziemia.

Władca zaczął tłumaczyć, czym są runy księżycowe, a ja jednym uchem słuchając, próbowałam rozstrzygnąć, który z elfów jest Elladanem, a który zapewne jego bliźniakiem.

Niespodziewanie zjawiła się niewyobrażalnie piękna elfka. Włosy miała ciemniejsze od moich, niemal całkowicie czarne. Wyglądała jakby emanowała jakimś delikatnym światłem. O mały włos nie wyrwało mi się: "O rany!". Ale wyrwało się któremuś krasnoludowi.

Wzięła Elladana i jego brata za ręce i poprowadziła do harf, aby zaczęli grać. Elrond skończył przemawiać, a z jego mowy zostały mi w głowie tylko urywki zdań.

"Szary głaz, drozd, Dzień Durina, klucz"

– Dzień Durina jest pierwszym dniem krasnoludzkiego nowego roku. Wypada przed początkiem zimy – głos zabrał Thorin. – Niestety, nie jesteśmy już w stanie przewidzieć, kiedy dokładnie następuje.

Elrond milczał przez chwilę, po czym powstał i przybrał szeroki uśmiech.

– W tej chwili nie zaprzątajmy tym sobie głowy, drodzy goście. Czas na tańce! – wykrzyknął i lekkim krokiem podszedł do ślicznej elfki. – Moja Arweno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro