🌿 W drogę 🌿

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- W imieniu naszego pana, pragnę wam życzyć - tu Erestor spojrzał na Bombura - szerokiej drogi.

W normalnych warunkach pewnie bym go ofuknęła za takie przytyki, ale w głowie miałam tylko "nie" mojego konia. Lub mojej chorej wyobraźni. To było krótkie, proste słowo - mogło mi się zdawać lub Pielgrzym mógł wydać podobny do niego odgłos. Ot, nic wielkiego.

- Przekroczycie Bruinen lub kraniec tej doliny, a magia Elronda już was nie ochroni - dodał z wysoko uniesioną głową. Zachowywał się, jakby wszystko, co go otacza, było jego własnością. Miałam, jak mi się zdaje, szacunek do elfów, ale ten jeden był nad wyraz irytujący. Co ja bym dała, żeby zobaczyć go obtoczonego końskim łajnem. - Mam nadzieję Mithrandirze, że wiesz, co robisz. I to wszystko dla syna Thráina? Są tego warci?

- Jestem tu - warknął Thorin, prostując się na swoim wierzchowcu. Wyglądało na to, że wszyscy dostali nowe ubrania, choć zastanawiające było, skąd elfowie mieli w krasnoludzkim rozmiarze. Dostrzegłam jeszcze, że ich brody wyglądały o wiele schludniej, a twarze wydawały się młodsze, spokojniejsze. To miejsce działało cuda. - Jeszcze raz wspomnisz w tak pogardliwy sposób imię mojego zmarłego ojca, to przysięgam, że nie będziesz już miał czym czesać tych swoich pięknych włosków.

- Grozi mu kradzieżą grzebienia? - zaśmiał się pod nosem Nori.

Popatrzyłam na niego z pobłażaniem.

- Raczej urwaniem rąk.

* * *

Odjeżdżaliśmy przy akompaniamencie nastrojowej pieśni, przywodzącej na myśl letnie wieczory spędzone przy dogorywającym ognisku.

Obejrzałam się za siebie po raz ostatni, chcąc zapamiętać jak najwięcej szczegółów Ostatniego Przyjaznego Domu. W oknie najwyższej wieży stał ciemnowłosy, wysoki elf. Przez chwilę miałam zamiar mu pomachać, sądząc, że to Elladan, ale gdy przypomniałam sobie, że miał sobie pakować w kuchni strawę na podróż, zrozumiałam, że to Elrond. Nie zjawił się, żeby osobiście nas odprawić, ale nie spuszczał nas z oczu.

* * *

Dzięki elfom wiedzieliśmy już, jak najlepiej przekroczyć Góry Mgliste. Jednakże niebezpieczeństwo tej wyprawy nadal do mnie nie docierało. Co prawda, zdążyliśmy już mieć parę niespodzianek, ale wychodziliśmy z nich w zasadzie bez szwanku. Mnie nawet udało się uniknąć dalszego naburmuszenia Pielgrzyma i rozmowy z Gandalfem.

- Laveno, musimy porozmawiać - ni stąd, ni zowąd pojawił się obok mnie czarodziej.

Przynajmniej to pierwsze mi się udało.

- Tak? - próbowałam zachować kamienną twarz, ale serce mi łomotało.

- Gdy chcesz kupić pieczywo, idziesz do piekarza czy do ogrodnika?

- Wiesz, zazwyczaj to nie ja kupuję pieczywo, ale... - zamilkłam, widząc jego uniesioną brew. - Przepraszam.

- Rozumiesz, w czym tkwi problem?

Zostaliśmy we dwoje w tyle, mając przed oczami niekończącą się przełęcz. Dzień miał się ku końcowi, ale kompania ani myślała się zatrzymywać.

- Że nie posłuchałam.

- Że nie posłuchałaś, gdy powiedziałem, że od tego może zależeć powodzenie naszej misji - wyprostował starzec, patrząc w zamyśleniu przed siebie. Dziw, że nie patrzył na mnie, żebym miała jeszcze większe poczucie winy.

- Tak, to było egoistyczne - odparłam ze skruchą. A że nie lubiłam być skruszona, czas było odbić piłeczkę. - Czemu nie powiedziałeś prawdy? Że ta spinka zdenerwuje Elronda. Tylko o to chodziło? To mogło zaważyć na powodzeniu misji?

- Są rzeczy, o których warto czasem nie mówić - odpowiedział jak zawsze zdawkowo Gandalf. - Nie, nie tylko o to.

- A masz zamiar powiedzieć mi, o co?

- Nie.

No dobra. Oddychaj.

- Spytam tylko raz i zamknę temat. Czy znałeś moją matkę? - Nie spuszczałam wzroku z jego twarzy, licząc, że coś go zdradzi. Na próżno.

- Nie - oznajmił w końcu.

Same elokwentne odpowiedzi.

- Czy mógłbyś obiecać, że już mnie nie okłamiesz? Nawet dla mojego dobra?

Nastała cisza, którą przerywał stukot kopyt, gdy akurat natrafiły na jakiś kamień.

- Obiecuję, że będę cię już zawsze słuchać, Gandalfie - dodałam, myśląc, że właśnie tego oczekuje.

- Nie - westchnął ze smutkiem.

Typowa rozmowa z mędrcem.

Odwróciłam głowę jak małe, obrażone dziecko. Nie sądziłam, że kiedykolwiek przyjdzie mi zamienić choćby słowo z Gandalfem Szarym, a co dopiero starać się wywrzeć na nim obietnicę. Był taki jak mówiono. Zagadkowy.

- Co te barany robią? - Czarodziej się oburzył i pogonił Cienistogrzywego. - Na moment każe krasnoludowi prowadzić nas prosto, a ten zaraz skręca w prawo. Odnoszę wrażenie, że nie nadają się do niczego poza piciem, jedzeniem, kuciem broni i machaniem toporami.

- Nie powiedziałabym, że nadają się do jedzenia... - mruknęłam pod nosem i pognałam za resztą.

Skoro piekarz nie chciał udzielać mi odpowiedzi, to czemu miałam nie szukać ogrodnika?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro