Rozdział II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Wiatr targał koronami drzew. Kroplami deszczu bezlitośnie siekał zielone liście, kiedy wjechaliśmy do lasu. Dopiero zjeżdżając ze ścieżki pod jednym z ogromnych drzew odnaleźliśmy kawałek suchej ziemi.

Siodło wisiało zdecydowanie za wysoko nad ziemią, bym mogła z łatwością z niego zeskoczyć, ale jakimś cudem udało mi się wylądować na dwóch kończynach tuż obok kruczoczarnego łba. Odruchowo uniosłam dłoń, żeby pogładzić lśniącą sierść konia.

– Uważaj przyjacielu, ona gryzie – odezwał się Mroczny, zeskakując po drugiej stronie.

Rozpinając klamrę przy jukach, zajrzał do torby. Spodziewałam się, że wyciągnie z niej sznur, którym zamierzał przywiązać mnie do drzewa, ale kiedy ominął zwierzę, w jego dłoni spoczywał kawałek starej skóry. Rozwinął zawiniątko i wyciągnął schowane w nim krzesiwo.

– Skąd znasz język nocnych? – zapytałam, patrząc jak schyla się, by podnieść kawałek badyla.

Tak samo, jak wychodzące w nocy bestie, rasa mrocznych nie lubiła światła, dlatego kiedy pozbierał kilka grubszych gałęzi i zaczął rozpalać ognisko, nie byłam pewna, czy to rzeczywiście ogień buchnie z pomiędzy drewienek. Po chwili jednak ciepły blask rozjaśnił obliczę elfa.

– Byłem nim.

Jego odpowiedź zatrzymała przepływ powietrza w moich płucach.

Nigdy nie miałam do czynienia z jednym z pierwszych przeklętych, tym który urodził się nocnym. Elfy te pochodziły z wysokich rodów, które dawno temu zamieszkiwały pałace, górujące dzisiaj nad Mglistym Miastem. Sądziłam, że ich przedstawiciele wymarli, bo obecnie północ roiła się od elfów, spłodzonych wyłącznie z ciemności.

Czarnooki usiadł na obalonym pniu i opierając łokcie na kolanach, zapatrzył się w płomienie. Blask rzuciły na jego twarz złowieszczy cień, kiedy podniósł na mnie wzrok, dając mi do zrozumienia, żebym przestała się gapić. Tylko, że ja chciałam zadać mu, tak wiele pytań. Mroczny pamiętał czasy, kiedy po ziemi nie chodziły potwory.

Czasy, które ja sama powinnam była pamiętać...

*

   Otworzyłam oczy oślepiona blaskiem zachodzącego słońca, które prześlizgiwało się między drzewami. Ulewa musiała minąć kilka godzin wcześniej, bo las zdążył nieco obeschnąć, chociaż ognisko płonęło z tą samą siłą.
Po jego drugiej stronie nie było jednak nikogo.

Wstałam z koca, odnajdując spojrzenie kruczoczarnego konia. Jego jasne ślepia przyglądały się mi uważnie, kiedy podeszłam bliżej, podziwiając sylwetkę najbardziej majestatycznego zwierzęcia, jakie musiało stąpać po obu krainach. Tak, jak u jego pana, równowaga mięśni i wzrostu sprawiała, że zwierzę było zapewne niezwykle silne i szybkie.

Mroczny wyrósł za moim plecami niczym cień. Chowając rzeczy do juków, bez słowa wskoczył na siodło i nie czekając, aż spróbuję sama wdrapać się za nim, jednym ruchem obrócił mnie plecami do siebie i podnosząc za ramiona, posadził przed sobą.

– Twój koń, należał do ciebie, gdy jeszcze byłeś nocnym – zgadywałam.

Odpowiedziała mi cisza, ale nie potrzebowałam potwierdzenia. Kruczy rumak bez wątpienia, kiedyś miał w sobie magię.

Mroczni, na których natknęliśmy się przed ulewą, pozostawili za sobą w lesie ponurą aurę. Demoniczne wycie docierające do nas z oddali, ostrzegało o bestiach, które przywołali. Chmury ciągle przewijały się po niebie, przez większość czasu blokując blask księżyca i tym samym pozwalając potworom na polowanie.

*

   Pioruny znowu zakłóciły nocny spokój. Czarnooki z pomrukiem niezadowolenia, zdecydował o kolejnym postoju. Tym razem nie było nam dane, tak łatwo skryć się przed bezlitosną ścianą wody, ale elf przygotowany na takie sytuacje, w szybkim czasie rozłożył wysokie zadaszenie, pod którym mógł zmieścić się nawet jego koń. Kiedy schowaliśmy się przed deszczem, opuścił ciężkie płótno z tyłu i po bokach konstrukcji sprawiając, że stanęliśmy w ciemnym namiocie, obserwując szalejący na zewnątrz chaos.

Burza minęła dopiero nad ranem. Na szczęście w ciemnościach ani razu nie pojawiły się czerwone ślepia. Najwyraźniej ich uwagę musiało skupić coś, daleko od nas, chociaż powinniśmy być jedynymi elfami przemierzającymi las o tej porze. Myślałam, że ruszymy od razu w dalszą drogę, ale mroczny położył się na wcześniej rozłożonym kawałku skóry i zamknął oczy. Czyli tam dokąd zmierzaliśmy, planował dotrzeć nocą.

Rozkładając koc, usiadłam obok wpadających do namiotu promieni. Ćwierkanie ptaków, budziło życie w jaśniejącym lesie. Lekki wiatr niósł zapach schnącej roślinności. Podziwiałam przedzierające się przez gęste korony drzew światło. Odbite od mojej dłoni, rozrzucało ono załamany blask po wnętrzu namiotu. Zafascynowana nie zauważyłam że przez cały ten czas mroczny przyglądał się mi uważnie.

– Jak masz na imię? – zapytał, głosem jeszcze niższym niż zwykle.

Moje imię było jedną z niewielu rzeczy, które pamiętałam z dawnego życia.

– Maire – odpowiedziałam.

Głęboko w oczach elfa dostrzegałam błysk, który na chwilę pozbawił go maski obojętności. Jego spojrzeniu zaraz pociemniało, zatrzymując obieg płynącej w moich żyłach krwi. Musiałam odwrócić wzrok, żeby nie utonąć w ciemnościach.

*

  Otworzyłam oczy uwalniając umysł z powracających koszmarów, które najwyraźniej miały prześladować mnie nawet daleko od byłego więzienia. Przeczesałam włosy palcami, pozbywając się ich z twarzy i rozejrzałam, żeby zobaczyć mrocznego, stojącego w wejściu do namiotu. Las za jego plecami zaczął już ciemnieć, co musiało oznaczać, że mogliśmy ruszyć w dalszą drogę.

Po paru godzinach jazdy, ukazała się nam ukryta pośród wzgórz, śpiąca wioska. Niezauważeni wjechaliśmy między zabudowania. Osada była o wiele większa od poprzedniej. Prócz ogromnej karczmy, na obrzeżach znajdowały się tu też stajnie, obok których swoją chatę miał kowal. Kiedy pokonywaliśmy główna drogę prócz domów elfów, minęliśmy pracownię szwaczki i rzeźnika. Poznałam je po znakach, wiszących nad drzwiami. Była tu nawet zielarka i niewielka szkoła. Nie zatrzymaliśmy się, jednak przy żadnym z tych miejsc i kiedy budynki zostały za naszymi plecami, niemal westchnęłam z rozczarowaniem. Skręciliśmy w stronę znajdującego się tuż za granicami wioski wzniesienia, gdzie na szczycie stała samotna chata.

Weszłam za mrocznym do środka. Nigdzie nie było śladu gospodarza, ale w zaglądającym na nas z salonu kominku, wciąż żarzyło się drewno. Wystarczyła chwila, żeby elf na nowo wskrzesił ogień. Stare meble i rzędy regałów zastawiały niemal każdą ścianę głównej izby. Książki w większości poniszczone, zajmowały tylko część półek, których znaczna ilość pozostawała pusta, zbierając kurz.

Zapach niedawno gotowanej strawy, upewnił mnie, że chata nie należała do mrocznego. Tylko wiszący w przedpokoju płaszcz i stojące pod nim buty były wykonane z czarnej skóry, matowej, by nie odbijała żadnego światła. Dokładnie, takiej jaką miał na sobie czarnooki. Elf oparł przedramię o kominek, wpatrując się w płomienie, jakby w językach ognia mógł zobaczyć najczarniejsze wspomnienia.

Mimo, że sama bardzo chciałam podejść bliżej ciepła, stanęłam na uboczu, cierpliwe czekając na to, po co mnie tu przywiózł. Tylko tyle mogłam zrobić.

Nie usłyszałam kroków po podeście, który chwilę wcześniej pod moimi stopami zgrzytał ostrzegawczo. Drzwi do chaty otworzył się na oścież i w progu stanęła leśna. Gdyby nie jej długi, biały warkocz i oczy odcieniu miodu, w pierwszej chwili można było pomylić ją z mroczną, bo ubrana w czerń, poruszała się cicho, jak drapieżnik.

– Witaj, Hana. – Mroczny odezwał się pierwszy.

Elfka weszła do przedpokoju i zamknęła za sobą drzwi.

– Sedrik. – Powoli podeszła bliżej światła.

Nawet jeśli znała mrocznego na tyle dobrze, żeby zdecydować się nie dobywać zawieszonego na jej plecach łuku, pamiętała czym żywili się tacy jak on.

W blasku ognia jej włosy były bielsze niż śnieg. Oczy mieniły się, przypominając gwiezdny pył, zamknięty w bursztynie. Wysoka i smukła w dopasowanym do ciała stroju wyglądała, jak bogini wojowniczka, po której stronie chciałam się znaleźć. Kiedy drgnęłam, jej spojrzenie odnalazło mnie wreszcie, ukrytą za otaczającą mrocznego aurą. Musiałam wyglądać, dokładnie tak, jak powinnam po ucieczce przed potworami północy, bo przez chwilę elfka wyglądała, jakby stanęła twarzą w twarz z duchem.

– Jesteś ranna? – zapytała, odkładając łuk i kołczan no stolik obok. Nie czekała na odpowiedź. – Choć, znajdę ci coś czystego do ubrania.

Znikła w korytarzu wychodzącym na prawo od przedsionka. Ruszyłam za nią posłusznie. Pragnęłam przynajmniej na chwilę uciec od unoszących się w salonie cieni. W jednym z pokoi nad miską wody doprowadziłam się do porządku i przebrałam w przyniesioną przez elfkę ciemnoniebieską sukienkę. Uszyta z lekkiego materiału, pozwalała oddychać w przeciwieństwie do strojów, które nosiłam na północy.

Stając przed oknem, spojrzałam na wioskę rozciągającą się u podnóża gór. Mimo, że mieszkańcy dawno zasnęli, w oknach chat wciąż widać było światła świec. Leśni musieli mieć nadzieję, że blask odstraszał czające się w mroku zło.

Uchyliłam okiennice, wypełniając płuca zapachem uprawianych w ogródkach warzyw i ziół. Na wietrze mieszał się on z wonią ulatującego z kominów dymu. Pachnące życiem powietrze, było kolejną rzeczą, która różniła zieloną krainę od terenów za górami. Gwiazdy zdobiły niebo, zapowiadając słoneczny dzień, a księżyc walczył z ciemnością. Rzucał na dolinę srebrzysty blask, który czułam nie tylko na skórze. Jego magia pachniała górskim potokiem i soczystymi owocami, jak nektar pokrywając moje usta i język.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro