Rozdział VII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Góry dzieliły krainę na dwie części. Mniejsza, północna rozciągała się lasem szpiczastych drzew, aż po skaliste wybrzeża. Tam mgła jak oddech umarlaków sunęła dalej w głąb Morza Kruczych Cieni. Białe Pustkowia leżały daleko na południe, gdzie upalne powietrze centralnej części krainy ustępowało przyjemnemu chłodu. W przeciwieństwie do ziem, na których wzniesiono Mgliste Miasto, przemierzane przez nas tereny były suche. Bezchmurne niebo próbowało ogrzać glebę, skamieniałą od zimna, którego źródło zdawało się być naszym celem. Powietrze tutaj przypomniało te, którym oddychało się pokonując góry, a zapach śniegu dodatkowo podpowiadał, dlaczego pustkowia mające być naszą kryjówką, nazywano białymi.

Byłam przyzwyczajona do mrozu o wiele silniejszego niż ten, który przynosił wiatr. Zamknięta w grobowych ścianach posiadłości Vardira zasypiałam i budziłam się do uczucia grozy wiszącej nade mną jak gnijący wisielec. W końcu zrobiłam się na nią otępiała, a pustka w pamięci sprawiła, że nawet bliskość Namiestnika była tylko kolejnym podmuchem zimna.

   Konie przyspieszyły, kiedy szare chmury zasłoniły słońce. Byliśmy coraz bliżej Pustkowii, miejsca owianego tajemnicą nawet dla leśnych. Okolica stała się cicha i pusta. Na naszej drodze nie pojawiły się żadne zabudowania odkąd minęliśmy ostatnią wioskę.

Całą drogę siedziałam sztywno, zamknięta między nieruchomymi ramionami Sedrika, który zdawał się nawet nie oddychać. Opierając dłonie na udach, trzymał wodzę nisko, nie musząc nawigować konia na leśnym szlaku. Dopiero, kiedy z oddali dobiegł nas stukot kopyt, szarpnął skórzanym pasem, odwracając rumaka w stronę, z której zbliżał się do nas rudawy koń. Już z daleka można było dostrzec ogniste włosy jeźdźcy rozwiewane przez lodowaty wiatr.

Kal pociągnął za wodzę, hamując galop swojej klaczy. To wtedy zobaczyłam, że za jego plecami siedziała znajoma, leśna elfka.

– Mroczni najechali na Zakątek. – Rudzielec zatrzymał się przed Haną, dysząc ciężko. – Szukają nocnej.

Hana od razu spojrzała w dal, jakby zamierzała zawrócić, podczas gdy ja miałam ochotę zakopać się głęboko pod ziemią.

– Ilu? – zapytała.

– Ośmiu.

W oczach Kala zobaczyłam dokładnie te emocje, które budził widok dobrze znanego mi oddziału. Tylko, że Straż, którą otaczał się Namiestnik liczyła siedmiu, a nie ośmiu…

– To nie byli zwykli krwiopijcy – dodał elf. – Wyglądali jak żołnierze, a ich dowódca… – skrzywił się z odrazą. – Tamten mroczny zabijał drwali gołymi rękoma.

Zatrzymałam w płucach drążyć oddech. Powinnam była wiedzieć, że Vardir wyruszy za mną nawet tam, gdzie nie sięgały mapy. Namiestnik północy nie znał litości. Moja obecność sprowadzała zagrożenia, na każdego elfa bez względu na to, czy mieszkańcy mijanych przez nas wiosek mieli pojęcie kim byłam.

– Musicie mnie zostawić – odezwałam się, gotowa wyskoczyć z siodła.

Sedrik zacisnął pięści mocniej na wodzy, a wtedy czerń za moimi plecami rozlazła się, spływając na kamienistą ścieżkę.

– Są blisko – mruknął.

W następnej chwili pędziliśmy w górę wzgórza, które porastały pozbawione liści drzewa. Musiałam wstrzymać oddech, kiedy dotarliśmy na jego szczyt, bo nagły poduch powietrza przywitał nas kryształkami lodu. Na przeciwko nas biała tafla odcięła się na tle czarnego horyzontu, jak zamarznięty ocean. Dotarliśmy na śnieżną pustynie.

Podłoże zatrzeszczało pod kopytami, kiedy zostawiliśmy z tyłu ścianę lasu. Hana jako pierwsza wyskoczyła z siodła i przykucnęła dotykając białego puchu. Po jej minie poznałam, że poczuła coś, czego moje zmysły nie wychwyciły. Zmarszczyłam brwi poprawiając koc, który wylądował na moich ramionach, na długo zanim mróz zaczął szczypać nasze twarze. Pustkowia były całkowicie pozbawione…

– Nie czuję Blasku – odezwałam się, wypuszczając płytki oddech, marznący w nagle nieruchomym powietrzu.

Pustkowia okazały się nie tylko ograbione ze wszelkiego życia. Z nieba nie docierała ani odrobina ukrytego za chmurami światła księżyca. Światła, które zawsze czułam, nawet podczas najciemniejszych nocy. Zupełnie, jakbyśmy znaleźli się pod kilkusetletnią warstwą lodu, a nie nad nią.

Nie było już odwrotu. Wyślizgnęłam się z siodła i odwróciłam w stronę lasu, ale zamiast na drzewach mój wzrok zatrzymał się na plecach Sedrika. Elf sprawił, że zniknęłam za zasłoną czerni, kiedy sunący po nim dym odciął mnie od spojrzeń czerwonych oczu, lśniących morderczo pośród cieni. Namiestnik i jego Straż dogonili nas bezszelestnie, niczym cienie.

Mroczni nie tracili czasu. Dobyli długie ostrza i zaatakowali, od razu spotykających się na polu bitwy z Sedrikiem. Elf wpadł między nich w tym samym momencie, kiedy pierwsza strzała przeszyła lodowate powietrze, zmniejszając liczbę przeciwników do sześciu. Ich dowódca został z tyłu i choć dzieliła nas zasłona gęstych cieni, czułam na sobie jego spojrzenie.

Dwójka leśnych wycofała się daleko w tył, nie mające szans z wyszkolonymi zabójcami, ale ja nie zamierzałam uciekać. Obserwowałam kotłujący się mrok, śledząc masywną sylwetkę Sedrika. Jego ciężki, dwuręczny miecz przecinał cienie, jakby ważył tyle, co mój sztylet.

Niespodziewany podmuch wiatru uderzył we mnie płatkami śniegu. Odruchowo zasłoniłam twarz przed kłującymi drobinkami, a wtedy dziki pomruk zatrząsł powietrzem. Bezlitosne dłonie zacisnęły się na moich ramionach, zanim zdążyłam zareagować

Ujrzałam rozżarzone gniewem oczy, na powrót bezsilna przed obliczem potwora.

– Nigdy więcej nie zmuszaj mnie, żebym cię szukał, żono. – Vardir odsłonił kły.

Sedrik zaraz znalazł się przy nas. Odwróciłam w tył, kiedy ostrza uderzały o siebie, ze świstem powietrza przecinając szalejące dookoła powietrze. Mroczni spotkali się w starciu, z którego tylko jeden mógł wyjść żywy.

Zgrzyt pękającego lodu był ostatnią rzeczą, którą usłyszałam, zanim śnieżyca przybrała na sile, ścianą bieli odcinając mnie od reszty elfów.

Zasłaniając twarz przed wiatrem, który ranił skórę drobinkami ostrymi niczym szkło, próbowałam dostrzec jakiś ruch. Dopiero, kiedy chaos zaczął słabnąć mogłam unieść wzrok. Pustkowia opustoszały, jakby tocząca się chwilę wcześniej walka nigdy nie miała miejsca. Ściana lasu zniknęła, w zasięgu wzroku nie pozostawiając nic prócz bieli.

Płatki śniegu opadły z moich włosów, kiedy odwróciłam się słysząc śnieg skrzypiący pod butami zbliżającego się do mnie mrocznego. Spięłam mięśnie gotowa na kolizję, ale Sedrik zatrzymał się tuż przede mną, otaczając mnie ponurą mgłą. Uniosłam brodę, kiedy nachylił się, pozwalając mi zajrzeć w przepaść swoich oczu, gdzie czerń kłębiła się, jak zamknięty w szklanej kuli chmura.

– Nie jesteś jego.

Zamrugałam, zaskoczona intensywnością w jego głosie. Mogłabym przysiąść, że gdy otworzył usta, uleciała z nich smuga otchłańczego dymu.

Vardir mógł nazywać mnie swoją żoną, kradnąc przy tym moją magię, ale nigdy nie byłam jego własnością. Dzięki małżeństwu chciał supewnić się, że dopóki trwałam u jego boku, nie tknąłby mnie żaden inny Mroczny. Związek ten był rzadkim zjawiskiem na Czarnej Ziemi, bo oddane ciemnościom elfy nie znały miłości, ale gdy postanawiały zjednoczyć się w ten sposób, związek ten był nierozerwalny.

Sedrik zacisnął szczękę widząc w moich oczach wspomnienia, które przywołałam. Cienie wspięły się po mnie, jak węże, ale zapach popiołu zadziałał na przekór rozsądkowi. Łącząca nas magia, dała o sobie znać migotaniem, unoszącym się między nami, niczym drobinki kurzu opadające w łunie światła.Wtedy coś poruszyło się niedaleko nas i w ciemnościach błysnęły znajome oczy, kruczoczarnego konia.

– Wroniec chce nas poprowadzić. – Sedrik wyprostował plecy, pozwalając mi odetchnąć.

Dźwięk imienia jego rumaka był jak tajemnica, której nie powinnam była poznać. Moje zaskoczone spojrzenie zastygło na zwierzęciu i prawie umknął mi fakt, że koń potrafił komunikować się ze swoim panem. Kiedy parsknął ponaglająco, Sedrik wskoczył na siodło.

Nie mogąc się poruszyć, utkwiłam wzrok w istotach, które w przeciwieństwie do mnie potrafiły walczyć z losem. Nie zasługiwałam na ich pomoc, ale kiedy Mroczny podał mi rękę, jego spojrzenie wyrwało mój umysł z ponurych myśli

Zajęłam swoje miejsce, abyśmy mogli ruszyliśmy przez Białe Pustkowia tam, dokąd prowadziło nas przeklęte przeznaczenie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro