Rozdział X

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Wroniec zaczął biec, zanim nasze ciała zdążyły całkowicie zmaterializować się na jego grzbiecie. Pęd powietrza przeniknął przeze mnie, jak wiatr przez cienki materiał, studząc wszelkie emocje. Na krótką chwilę, pozbawiona fizycznej postaci, stałam się niczym więcej niż częścią otaczającej nas mgły. Zjawą pośród kłębów dymu.

Otaczająca mnie ręka nie pozwoliła, żebym rozpłynęła się w ciemnościach. Zajęliśmy swoje miejsce w siodle, ale nie mogłam się rozluźnić, bo przylegająca do mojego boku dłoń, zaczynała poważnie utrudniać mi oddychanie. Przez mokry od wody materiał sukienki, palce mrocznego parzyły, jak rozżarzone węgle. Gdyby nie one szczękała bym zębami z zimna, ale drgnęłam bojąc się tego, dokąd mogło zawędrować pulsujące od nich ciepło. "Dam sobie radę." Wydusiłam.

– Masz złamane żebro. – Sedrik przycisnął mnie mocniej do siebie.

Gorąco dosięgło moich policzków. Zacisnęłam powiek, chcąc oczyścić umysł, ale moje myśli powędrowały własną ścieżką. Zapragnęłam dowiedzieć się więcej o Sedriku. Czy w ciągu swojego długiego życia założył rodzinę?
Nie licząc kilku zmarszczek, wciąż wyglądał młodo, chociaż liczył sobie więcej lat niż jakikolwiek inny elf. Ja sama byłam niewiele młodsza, ale upływ czasu wyglądał dla mnie inaczej. Większość życia trwałam zamrożona w podziemiach, nie będąc świadkiem tego, jak zmieniał się świat. Sedrik musiał żyć. Wiedziałam, że jako nocny, najstarszy syn Terven nigdy się nie ożenił, ale gdyby chciał mógł mieć potomstwo, nawet po nadejściu ery Cieni. Elfki z północy na pewno rozpoznawały w nim królewską krew. Było ją nie tylko słychać w jego głosie, ale też widać w każdym ruchu.

Dźgnęłam mrocznego łokciem, próbując pozbyć się z głowy natarczywych obrazów, tylko że podczas gdy ten nawet nie drgnął, na moje usta cisnął się niemy jęk. Zacisnęłam zęby.

– Co teraz... z Vardirem? – Na samą myśl o więzi z nim robiło mi się niedobrze.

Otaczające mnie ciało ostygło, gdy tylko wypowiedziałam imię Namiestnika.

– Będzie błagał mnie, żebym go od siebie uwolnił.

                                   *

     Dzięki naszej prędkości wkrótce znaleźliśmy się na krańcu przeklętej krainy, gdzie na horyzoncie, samotna wyspa odcinała się na tle gwiaździstego nieba. Nie potrzebowaliśmy łodzi, żeby dostać się na odległy ląd. Wroniec pogalopował po powierzchni wody, jakby pokrywała ją cholerna tafla lodu.

– Co to za miejsce? – zapytałam, gdy udało mi się wyjść z szoku.

– Wyspa Umarłych.

Wysepka zaczynała jaśnieć w świetle wstającego słońca, gdy dotrwaliśmy do kamienistej plaży. Porastały ją te same iglaste kolosy, co na pozostałych terenach należących do mrocznych, ale nie docierała tutaj mgła. Ziemia była bardziej sucha, a powietrze odrobinę mniej lodowate.

Koń Sedrika nie zwolnił, dopóki naszym oczom nie ukazała się stojąca po środku lądu nieduża posiadłość. Obrośnięta bluszczem, wyglądałaby na opuszczoną, gdyby nie ustawione w oknach świece, rzucające słabe światło na kwiaty rosnące pod jej murami. Rośliny te podobne do róż, pięły się na pojedynczych, pozbawionych kolców łodygach. Ich drobne liście wyglądały, jakby pokrywał je srebrny pył, a czarne płatki zaczęły chować się przed nadejściem dnia.

Kiedy wjechaliśmy na ścieżkę, prowadzącą prosto na ganek, drzwi otworzyły się, zgrzytając na starych zawiasach, za którymi wysoka elfka powitała nas spojrzenie. ciemnoczerwonych oczu. Jej długie, hebanowe włosy spływały luźno na ramiona, nieco potargane, jakby ta dopiero wstała, a raczej dopiero co się położyła. Rasa przeklętych wolała przesypiać czas, gdy na niebie wisiało słońce. Zbliżał się świt, a jego pierwsze promienie były szczególnie nielubiane przez takich, jak ona.

Nieznajoma dawno nie piła krwi. Domyślałam się, że Wyspa Umarłych nie przyciągała zbyt wielu podróżnych. Sedrik musiał widzieć, że spotkamy tutaj wygłodniałą mroczną.

Niewidoczny już za horyzontem księżyc i pokrywające mnie błoto sprawiły, że w pierwszej chwili nie poznała kim byłam. Dopiero kiedy spojrzałam mi w oczy, mogłam zobaczyć, jak jej źrenice zwierzają się groźnie. Nie dała po sobie poznać żadnych emocji, kiedy jej wzrok powędrował na otaczającą mnie rękę.

– Przyjechałeś się podzielić?

Sedrik nie czekał na zaproszenie. Zmaterializowaliśmy się w salonie, gdzie nie tylko było ciepło, ale też dość jasno, jak na wnętrze zamieszkane przez mroczną. Ogień w kominku rzucał światło na stojącą przed nim czarną kanapę, która zatrzymywały na sobie większość blasku, pozostawiając resztę pomieszczenia w półmroku. W posiadłości Namiestnika, nawet po zmroku ciężko było znaleźć jakiekolwiek źródło światła. Jedynie korytarze, którymi przemieszczały się służące mu elfy nie tonęły w całkowitej czerni.

– Nocna i Łowca... – Elfka weszła za nami po czerwonym dywanie, mierząc mnie, jakbym była jej kolacją.

Na szczęście otchłańczy głos szybko uwolnił mnie od jej spojrzenia.

– Mara. – Gdyby spojrzenie mrocznego przeskoczyło teraz w moją stronę, pewnie zmieniłoby mnie w słup lodu.

– Sedrik. – Elfka zabrzmiała, jakby właśnie złożono jej nieprzyzwoitą propozycje.

Mroczny ściągnął płaszcz, rzucając go na jeden z dwóch foteli stojących pod ścianą. Ruch powietrza zdmuchnął płatki kwiatów opadłe z uschniętego bukietu, czarnych róż, który stał na znajdującym się między nimi stoliku.

– Potrzebuję Księgi.

– Potrzebujesz się umyć. – Mara skrzyżowała ręce na piersi, mierząc go w tak, jakby nie zależało jej na zachowaniu wszystkich kończyn. – Zapaskudzicie mi cały salon.

    Niczego, tak nie pragnęłam jak ciepłej kąpieli, więc kiedy elfa kazała mi pójść za sobą w głąb korytarza, ruszyłam jej śladem. Tak samo, jak więzienie, z którego uciekłam, ukryta na wyspie posiadłość była cicha i pusta, ale w powietrzu nie unosiła się woń zaschniętej krwi. Zapach kwiatów zaprowadził nas do wyłożonego gładkim kamieniem pomieszczenia.
Światło samotnej świecy pozwoliło mi rozejrzeć się po pozbawionej okien, małej łaźni. Elfka najwyraźniej lubiła spędzać w niej czas. Świadczyła o tym nie tylko ustawiona w centrum wielka wanna, ale też stojąca z boku toaletka, gdzie przy lustrze lśniły liczne, szklane buteleczki. To ich zawartość musiała być źródłem unoszącego się w powietrzu zapachu. Słodka, a zarazem orzeźwiająca woń rzeczywiście sprawiała, że nie miało się ochoty stąd wychodzić.

– Tobie przyda się bardziej. – Wskazała przyszykowaną wcześniej kąpiel. Moje odbicie w lustrze, jak najbardziej się z nią zgadzało. – Powinna pasować. – Kiwnęła w kierunku zawieszonego na krześle ubrania.

Kiedy wyszła, odkleiłam od siebie skamieniałą od błota sukienkę i weszłam do wanny. Woda była chłodna, co złagodziło ból w klatce, ale nie potrafiłam usiąść w niej na dłużej, żeby pozwolić ciału, chociaż trochę odpocząć. Ból przypominał mi o więzi, która nigdy nie powinna była powstać.
Wyszorowałam ciało, dłuższą chwilę poświęcając tylko włosom, które po umyciu dokładnie rozczesałam. Dzięki mydlanej wodzie odzyskały swój kruczoczarny połysk. Osuszyłam je ręcznikiem i ubrałam, to co zostawiła mi elfka. Prosta sukienka była bardzo przyjemna w dotyku. Nieco zbyt dopasowana, ale przynajmniej czysta.

W salonie, mroczna siedziała na jednym z foteli, podczas gdy Sedrik stał pod oknem, przy znajdującej się na komodzie misce z wodą. Nie miał na sobie skórzanego pancerza, którym osłaniał tors, dzięki czemu mogłam zobaczyć żyły, które jak tatuaże pokrywały jego plecy i ramiona.

Znamię mrocznych przypominało na nim ścieżki rozrastających się korzeni. Gdy unosił mokre dłonie do twarzy, blada skóra napinała się na mięśniach, sprawiając że wzory poruszyły się, jak żywe. Pozbawiony zbroi jakimś cudem wyglądał jeszcze groźniej.

– Cholera... – Mara zastygła z otwartą księgą na kolanach.

Jej oczy błysnęły, kiedy przygryzła wargę, odsłaniając kły w ułamku sekundy mogące dosięgnąć mojej szyi, ale kiedy odnalazłam spojrzenie Sedrika, zapomniałam o głodnej elfce. Iskry obudziły w mojej piersi znajome ciepło.

Mroczny stanął między nami. Chciał zabrać tom z dłoni elfki, ale ta wyśliznęła się z fotela. Nie była, jednak wystarczająco szybka. Sedrik chwycił ją za ramię i przyciągnął tak, by móc wyrwać księgę z jej drugiej ręki, którą trzymała za plecami.

– To ona. To dzięki niej... – Słowa Mary przerwała zaciśnięta na jej gardle pięść.

Musiałam usłyszeć, co chciała powiedzieć. Licząc na pomoc magii, spróbowałam oderwać rękę Sedrika od jej szyi. Chciałam odepchnąć go w tył, ale ten nawet nie drgnął. Zrobiłam obrót, żeby z całej siły kopnąć go w klatkę. Nie zdążyłam nawet unieść nogi. Moje stopy straciły kontakt z podłogą, kiedy mroczny przyparł mnie do ściany, podnosząc mnie, tak żeby nasze twarze były na tym samym poziomie. Chciałam go odepchnąć, ale dotyk moich dłoni sprawił tylko, że magia buchnęła między nami, ujawniając się w smugach świetlistego pyłu.

Mroczna westchnęła w szoku. Obecność świadka, nie zmusiła Sedrika, żeby się odsunął. Naparł na moje dłonie, chcąc sprowokować mój następny ruch. Gdyby tylko wiedział, o czym pomyślałam patrząc na jego usta, będące teraz o wiele za blisko moich.

– Chętnie bym się jednak przyłączyła. – Głos elfki brzmiał, jak zza ściany.

– Co chciałaś powiedzieć? – wysyczałam, z całych sił starając się nie zjechać wzrokiem na napięte przede mną mięśnie.

Wystarczało, że moje dłonie przyklejone były do wciąż wilgotnej klatki piersiowej mrocznego, jak opadłe liście do mokrej skały.

Mara milczała chwilę, kalkulując ryzyko, podczas gdy twarz czarnookiego pochmurniała coraz bardziej.

– Jesteś jego przeznaczeniem. – Postanowiła poigrać ze śmiercią. – Blaskiem, który ożywi Mrok. Początkiem końca.

Nagle światło kominka zniknęło za zasłoną cieni, zastąpione przez łunę budzącego się dnia, kiedy mroczny przeniósł nas na zewnątrz. Pozwolił mi, oderwać plecy od pnia drzewa, ale jego spojrzenie nie opuściło mojego. Za dnia nie wyglądał ani trochę przyjaźniej. Tylko migotanie w jego tęczówkach dawało nadzieję na to, że nie miałam przed sobą wyłącznie wroga.

Sądziłam, że nigdy nie zamierzał dokończyć tego, co zaczął jego ojciec, ale może się myliłam. Może dlatego nigdy nie powiedział Hanię o tym, co w sobie nosiła?

– Nigdy ci nie pomogę – wysyczałam.

Sedrik nachylił się, pozwalając mi przyjrzeć się obecnej w jego spojrzeniu magii. Drwiący, a zarazem gorzki uśmiech wykrzywił kąciki jego ust.

– Wciąż nie pamiętasz...

Spięłam mięśnie, kiedy szerokie ramiona rzuciły na mnie ponury cień. Instynkt nakazywał mi zapomnieć o jakichkolwiek iskrach w jego spojrzeniu i uciekać. Uciekać ile sił w nogach.

– Czego?

Sedrika postawił kolejny krok, a wtedy mrok buchnął od niego, przyciskając moje plecy do drzewa.

– Jak potężne jest lunaavi. – Zacisnął szczękę, zjeżdżając wzrokiem na moją szyję. – Zabierz włosy – rozkazał.

Sapnęłam przerażona, bo moje ręce poruszyły się wbrew mej woli. Nie kontrolowałam dłoni, którymi odgarnęłam pasma z ramion, jednocześnie z całej siły próbując przeciwstawić się obezwładniającej mocy. Nie potrafiłam. Odchyliłam głowę, patrząc prosto w jego oczy, pełne pragnienia.

Sedrik zbliżył twarz do mojej szyi. Biorąc głęboki wdech, zacisnął pięści na pniu.

– Nieustannie kusisz mnie, żebym wziął od ciebie wszystko, co nigdy nie powinno być moje. – Jego oddech ześlizgnął się w dół po moim ciele. – Podczas gdy twoja magia spala mnie żywcem.

Emocje zniknęły z jego twarzy, gdy wyprostował plecy. Znajoma maska ukryła jego myśli, ale nie musiałam się przez nią przedzierać, żeby wiedzieć, co czuł.

Jego serce zostało złamane. Gdy Otchłań wypuściła na świat swoją zarazę, stracił jedyną osobę, na której mu zależało. Matka Sedrika umarła przez mrok, którego on miał być panem. Nic się już dla niego nie liczyło.

– Zostaniesz na wyspie. – Postawił krok w tył.

Drgnęłam, odklejając plecy od pnia.

– Nie jestem twoim więźniem.

– Nie. – Mroczny zaczął znikać w kłębach czarnego dymu. – Jesteś czymś znacznie gorszym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro