Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Uwaga, wczoraj dodałam 7 rozdział, jeżeli go nie czytałaś, to się wróć <3

-------

Dosyć wczesnym rankiem ... ale czy ranek może być wczesny? Słowo „rano" jest samym określeniem wcześności, wczesną porą dnia, więc dlaczego dodawać do „ranka" słowo „wczesny"? Louis naprawdę nie lubił filozofować, szczególnie, kiedy pierwszy widok jaki go zastał to Niall, śliniący jego nową koszulę nocną. Podniósł się lekko na łokciach, tak, aby nie zbudzić swojego syna i przetarł oczy pięściami. Wysunął się spod kołdry i nakrył wystające stópki blondyna. Były naprawdę mikre i w porównaniu do Louis'a, stanowiły mrówkę w stadzie żyraf. W końcu wyszedł z pokoju, pozwalając swojej dłużej koszuli nocnej opaść na uda. Uznawał, że wygląda w niej naprawdę seksownie, jakby budząc się w koszuli partnera od razu po nocy pełnej gorącego seksu, co miewało się z prawdą. Może lubił tak wyglądać, jednak nie chciał aby ponosiły go hormony przy dziecku. Oczywiście, że potrzebował takich rzeczy, jak seks, czy w stanie krytycznym masturbacja. Jednak wchodząc na korytarz, zgrzytanie jego zębów rozniosło się echem w pomieszczeniu. Podłoga była wręcz zlodowaciała; migiem wrócił do pokoju, zakładając stopki (skarpetki).

Wtem jednak hałasem skrzeczącej szafki, obudził zaspanego chłopca.

- Plezenty? - wyseplenił.

Louis był poniekąd zły, dlatego, że tak długo i opornie ćwiczyli wymowę literki „r", a jego syn ewidentnie nie chciał mówić jak dzieci w tym wieku. Student powinien dostać na święta książkę „Nauka dla opornych dzieci i jeszcze oporniejszych rodziców".

- Tak, skarbie. Prezenty są już na dole, ale otworzymy je dopiero po obiedzie wigilijnym, wiesz?

Chłopak podniósł się do pionu, a jego zielona piżamka, nazbyt wyłechtana, brzydko leżała na chłopcu. Na policzku odciśnięty był mały guziczek, przez poduszkę, która leżała do góry nogami, a jej kolorowe guziczki znalazły miejsce na twarzy chłopca.

- Chodź, zejdziemy na dół.

Schodząc, Louis nie spodziewał zastać się tak pięknego widoku. Liam siedział na stołku barowym, grzejąc dłoń Zayn w swoich rękach; chuchał na nią i całować knykcie. Mulat natomiast przejęty uroczym widokiem, z apetytem patrzył na usta studenta, które coraz oddalały się i przybliżały do jego dłoni. Mimo że Louis miał trochę zatkany nos przez katar, udało mu się poczuć pociągający zapach bekonu. Tak dawno nie jadał jajecznicy, szczególnie, że rankiem praktycznie nic nie jadał. Szykował Niall'a, robił mu kaszkę i sok, a o sobie zazwyczaj zapominał. W drodze na uczelnie kupował jakieś tańsze drożdżówki, tak, aby starczyły mu do pory obiadowo – kolacyjnej.

- Och, hej Lou, mamy porannego gościa. - Zayn oderwał wzrok od swojego chłopaka, aby móc spojrzeć na zaspanego studenta.

Niebieskooki nawet nie mógł kontaktować ze światem. Wejrzał na segment kuchenny, a to kogo tam zobaczył, przyprawiło go o szybsze bicie serca.

- Hej, skarbie – Harry odwrócił się od patelni, skupiając całą uwagę na Louis'ie. Szach mat patelnio.

Jego włosy były bardziej puszyste niż zawsze. Tym razem bez żadnego utrwalacza, pnące się i gęste. Louis za wszelką cenę chciał ich dotknąć, włożyć w nie rękę i przejechać nią wzdłuż. Ubrany był w prostą, czarną koszulę, trochę zbyt oficjalnie, lecz u góry była rozpięta; nieśmiertelnik był dobrze widoczny.

- Hej – zarumienił się, podchodząc do studenta.

Stanął przed nim i oplótł jego kark dłońmi. Nie minęła chwila, a ich ciepłe oddechy zmieszały się na nowo. Lubili się dzielić, nawet własnym oddechem, mieszać go ze sobą i nie tworzyć ich oddzielnym, a wspólnym, tak by obaj mogli poczuć się potrzebni. By nadto mało wartościowe spojrzenie na siebie, mogło być odrobinę bardziej optymistyczne, ociekająca spojrzeniem pełnym żaru, pochwały dla własnej postury. Sprawiali, że obaj czuli się potrzebni. Louis przeżył dużo, Harry (mimo że nie rozmawiał o tym często) miał niezliczoną ilość brudów pod paznokciami. Zalegały w jego pamięci i ciążyły jak granity na sercu, póki nie zjawił się Louis. Louis i jego para rozumnie patrzących oczu, czujnie słyszących uszu oraz sprawnie kalkulującego mózgu; szatyn po prostu go zrozumiał. Nie patrzył na niego dziwnie, kiedy mówił o wypadku, śmierci członków rodziny, samotności, która pożerała go z dnia na dzień. Bo on i Harry byli podobni. Rozbici i budowani na nowo, chcąc zapewnić sobie elewację, sprawne ogrzewanie oraz ciągły przepływ prądu. Louis i Harry pragnęli kochać i być kochanym, chociażby na ten krótki, świąteczny okres.

- Widzę, że coś nas ominęło. - Liam napomknął, uśmiechając się do nich ciepło.

- Niewiele – Harry chrząknął, kładąc swoją dużą dłoń na moim udzie. - T-to całkiem, uhm, normalne, prawda Lou?

- Święta prawda.

Nie wiedzieli kim dla siebie byli, bo nie mieli pojęcia o tym, kim są dla swojej osoby.

- Niall – Harry zaczepił chłopca. - Aaron siedzi w salonie i ogląda bajki. Pójdziesz do niego? Na pewno się ucieszy.

Oczy chłopca zabłysły jak miliony gwiazd na niebie. Westchnął głęboko i schował twarz w dłoniach. Mimo że Louis wciąż podekscytowany był spędzeniem świąt z Harrym, speszył się postawą swojego syna. Nie rozmawiał z nim wiele o Aaron'ie, a jego syn ewidentnie miał z nim coś na bakier. Nawet nie chodziło o same zauroczenie (jak Święty Mikołaj mu wyznał), Niall zaczyna powoli dorastać – to najbardziej przerażało studenta. Możliwe było to, że jest to okres przejściowy, dziecięco fantazyjny, ale szatyn nie chciał aby jego syn dorastał. Mógłby zostać nawet w fazie podsikiwania nocnego; Louis pragnął być na bieżąco.

- Gdzie idziesz? - Louis zapytał, kiedy chłopiec pędem pobiegł na górę.

Nie minęło kilka minut, a ten wrócił, jednak częściowo ubrany. Miał na sobie nową koszulkę z Nemo, czerwone spodnie oraz malutki pierścionek. Louis kupił go chłopcu na urodziny, ponieważ ten naoglądał się zbyt dużo romansideł i zapragnął, aby mieć zaręczynowy pierścionek. Oczywiście był on dziecięcy, ale dla Niall'a liczył się fakt (możliwe było, że udawał wręczenie go sobie na swoim „niby" ślubie).

Bez rozmawiania z rodziną, wszedł do salonu.

- H-hej, Aaron. - powiedział na wpół szeptem.

Głowa chłopca odwróciła się w jego stronę, kiedy siedząc w komicznej pozycji, dedukował nad kreskówką. Nóżki dryfowały nad ziemią, a plecy opuściły się, przez co koszula w niebieskie tulipany, którą miał na sobie, wymięła się.

- Hej, Ni! - bardziej krzyknął, aniżeli powiedział. - Może pooglądasz ze mną? Zaraz będzie SpongeBob.

Chłopiec przysiadł się do niego chętnie i przechylił w jego stronę. Niezauważalnie położył główkę na jego ramieniu, bo przecież tatuś i Harry często tak robili. Miłe ciepło rozeszło się w dole jego brzucha.

***

Mimo godziny szesnastej na dworze panował półmrok. Wszystkie lamperie dawały jasną poświatę, a okna w sąsiednich domach oblegane były przez osoby wyglądające z nich; co najmniej jakby był to Sylwester. Zielona choinka w domu Louis'a żarzyła się jasnym blaskiem, sprawiając, że atmosfera była panicznie ciepła. Mogła podpalać serce oraz oczy, kiedy jej blask odbijał się na ich skórze. Wszędzie leżały rozdarte papiery podarunkowe; od tych tańszych z jednym wzorem, do droższych mające nawet odblaskowe koraliki. Tomlinson co prawda zdziwił się, że Aaron świętuję z nimi, a nie z matką; drzwi do ich domostwa stały otworem. Jednak to Harry był tym, który usprawiedliwił ją. Dziewczyna pracuję jako pielęgniarka i niestety w ten okres nie mogła wziąć wolnego, na szczęście jutrzejszy dzień ma całkowicie wolny; Aaron i Karen będą mogli spędzić ten magiczny czas ze sobą. Harry natomiast nie miał już rodziny. Tragiczny wypadek spowodował, że musiał zmienić dziecięce nogi na te stabilniejsze, dorosłe. Musiał wkroczyć w dorosłość, ponieważ nie miał innej opcji. Louis znał to uczucie; nieład tworzący się w głowie, ciągle rwące się, jak świstki papieru, przyszłościowe cele oraz ktoś, o kogo musiał dbać. W tym była różnica. Louis'owi brakowało osoby, która by dbała o niego, jak on o Niall'a, a Harremu osoby o którą mógłby dbać. Próbował zastępować ją Aaron'em, jednak to nie było to samo. Nie był jego dzieckiem, choć chwile spędzone z nim wyprowadzały go z depresji. Louis i Harry znali się miesiąc; obaj nieufni do ludzi i poszkodowani, znaleźli wspólny język – dowiadywali się o sobie z sekundy na sekundę coraz więcej.

Niall siedział ze swoimi rozpakowanymi prezentami na podłodze, bawiąc się figurkami koników, które tydzień wcześniej kupił mu Louis.

- Skarbie, to chyba też dla Ciebie. - Harry kucnął przy chłopcu, wskazując na tył choinki.

Louis podejrzliwie zmarszczył brwi, kiedy kędzierzawy chłopak podszedł za choinkę i wyciągnął zza niej ogromnej wielkości pudło. Oczy szatyna rozszerzyły się na niemoralne rozmiary, emitując coś na wzór ładunków elektrycznych.

- Dla mnie? - zapytał, w niepewności zerkając na swojego tatę, któremu ewidentnie się to nie podobało.

Pudło było zaklejone srebrno – białym papierem z reniferami i brokatem. Louis nie miał takiego papieru – Harry musiał zakupić ten prezent.

Niall ostrożnie wziął pakunek w swoje dłonie, jednak uznając go za zbyt ciężki, postawił na ziemi. Wziął w rączki swoje dziecięce nożyczki i przeciął papier. Harry pomógł mu wyciągnąć z pudła średnich rozmiarów tablicę na flamastry.

- O jejku! - Niall pisnął, zwracając tym uwagę Aaron'a, który w tym roku dostał mini zestaw karaoke od Harrego. - To cudowne!

Louis westchnął cicho. Nie miał żadnego prezentu dla Aaron'a, podczas gdy Harry (człowiek, który tylko wymienia z nim pocałunki) kupił jego synowi całkiem drogi komplet. Spiął się czując, jak mężczyzna go obejmuję i wyciska pocałunek na czole.

Gdy kędzierzawy chciał coś powiedzieć, wprost do ucha studenta, przeszkodził mu w tym przeraźliwie wnikliwy pisk. Spojrzenie wszystkich skierowało się w stronę hałasu, a przyśpieszone bicie serc sprowadziło do nierównych oddechów. Jednak osobą, której oddech zamarzł był Zayn. W tym momencie czuł się najszczęśliwszą osobą na ziemi, jakby dryfował po kuli ziemskiej, jedynie w poszukiwaniu rozkoszy. Gwiazdy na niebie tliły się, dając jasną poświatę na Liam'a, który z pudełeczkiem w ręce, klęczał przed mulatem. Łzy ściekały strugami z jego policzków, a urwane skomlenia doprowadzały do zanikania słów, które miał na języku. Nie wiedział, jak ma to powiedzieć, kiedy wszystkie jego mięśnie były zbyt wiotkie, więc krzyknął tylko:

- Tak!

Następnym co widzieli to Zayn i Liam przytulający się na podłodze; wkładali sobie pierścionki na palce, tworząc te Święta, czymś bardziej wyjątkowym; najcenniejszym. Jednak to nie wszystko, co było w komplecie prezentów Zayn'a, mulat znalazł tam małe, dziecięce śpioszki.

- C-co? - powiedział wtedy, jakby otumaniony całą sytuacją; jego umysł przetarty był smugami chmur.

- C-chcę – Liam wziął duży haust powietrza. - Chcę mieć z Tobą dziecko, Zayn. Nie jedno, chcę dużo dzieci, naprawdę, potrzebuję ich, bo one nas uszczęśliwią, skarbie. Mamy wszystko, tylko nie to.

- Boże, Liam, kocham Cię.

- Ja Ciebie też, nawet nie masz bladego pojęcia, jak bardzo.

Louis przyglądał się dwójce kochanków, czerwieniąc oczy; powstrzymując płacz. Brunet trzymał go stabilnie w swoich objęciach, po cichu obcałowując szyję, jak swoją własność. Louis był ewidentnie poddany rozkoszy, widząc swoich przyjaciół, którzy dostali na co w zupełności zasłużyli – miłość. Mogli się kochać, oddawać się uczuciu, mieć dzieci. To nie była dobra passa, to było w pełni zamierzone, całe ich życie było zaplanowane, aby w tym momencie dać im największą uciechę.

- Patrz. – Harry nakierował jego głowę na dwójkę dzieci.

Niall stał zarumieniony, kiedy ciemnowłosy podarował mu pewną laurkę. Otworzył ją nieśmiało, a napis w środku sprawił, że blondyn płonął; zewnętrznie jak i wewnętrznie. Przeczytał jeszcze raz, na głos.

- Dziękuję, Niall, za Twoją laurkę była śliczna i ty jesteś śliczny i fajny i też lubię Twoje wloski i oczka też i w ogóle. Wesołych Świąt.

Obaj stali, patrząc na czubki swoich stóp. Nie byli pewni jak zacząć rozmowę, szczególnie, że taki gest w ich wieku, równał się w wyznaniu miłości. Mimo że ich serca zagłuszały całą akompaniament muzyczny wybrany przez Harrego, zdobyli się na kilka miłych słów. Niall ostentacyjnie stanął na palcach (przez dosyć wysoki wzorst Aaron'a), a następnie wycisnął krótki pocałunek na policzku chłopca. Może i był krótkotrwały, ale na szczególnie długi okres odcisnął się w sercu młodego blondyna, bo w końcu pierwsze miłości są zawsze tymi najpiękniejszymi; młodzieńczymi, a w tym wypadku wręcz dziecięcymi. Nie są prawdziwe, są po prostu infantylne, tym samym przepiękne, beztroskie.

- Teraz czas na mnie. - szatyn westchnął, ku zdziwieniu Harrego. - Uhm, może nie jest to jakieś specjalnie fajne, ale mam nadzieję, że Ci się spodoba.

Wyjął spod choinki mały pakunek i z drżącymi rękoma przekazał go Harremu. Louis także miał prezent od loczka, który dał mu dnia wcześniejszego. Nie wiedzieli, jak to zrobić, kiedy obaj wyczekiwali reakcji na swoje prezenty.

- Otwórzmy razem.

Harry pociągnął za flanelową kokardkę, otwierając tym samym całe pudełko. W środku znajdowała się płyta Troye'a oraz koszulka zespołu The Killers. Wziął ją w swoje ręce i spojrzał na plecy, gdzie napisane było „I'm a hipster". Uśmiechnął się wnikliwie, łapiąc za dłoń Louis'a i całując jej wierzch. Szatyn naprawdę namęczył się ze znalezieniem tego prezentu w dzień świąteczny; koszulkę zamówił u dobrego przyjaciela, natomiast płyta była jego własna. Niestety była dosyć droga, a mimo że Louis mógł oddać wszystkie oszczędności w geście dla Harrego, musiał także dbać o Niall'a. Poza tym płyta nie była zniszczona, wyglądała jak nowa, a chłopak i tak znał wszystkie piosenki na pamięć.

- C-chciałem żebyś poczuł się jak p o p u l a r s. - niebieskooki rzekł, patrząc z zawahaniem w górę. Ku jego szczęściu, Harry był szczerze zachwycony prezentem.

W końcu student odpakował i swój podarek. Delikatnie obchodził się ze wstążeczką, ale widząc zestresowany wzrok mężczyzny, zerwał ją. Wyciągnął z pudła płytę The Killers (czego mógł się w pewien sposób spodziewać) oraz kruchy wisiorek. Cienki, delikatny wręcz łańcuszek oraz małe, srebrne serduszko z wyrytym napisem „L&H". Całą paczkę wypełniał bożonarodzeniowy list, który Louis chciał przeczytać już teraz.

Harry czuł, że za bardzo się pośpieszył z naszyjnikiem. Myślał wtedy o czym rozmyśla Louis, oglądając go z wszystkich stron. Może odczuwał zakłopotanie, narzucanie się, albo wstręt. Może gdy tylko Harry opuści jego dom, wyrzuci go do kosza, nie oglądając się za siebie. Kędzierzawy nawet nie miał serca się zadręczać, kiedy miłość otaczała go z wszystkich stron. Poczuł, jak student przytula się do jego torsu, szepcząc płaczliwe „dziękuję".

- Obiecaj mi jedno. – Harry chwycił twarz Louis'a w swoje duże dłonie, krążąc kciukami po poczerwieniałych policzkach. - Odsłuchasz całej tej płyty dzisiaj wieczorem, to naprawdę ważne.

Kąciki ust szatyna zadrgały. Nie wiedział, czy było to częścią hipsterskiej propagandy, która miała nawrócić nastolatka, czy część jakiejś komicznej historii.

Fakt faktem tego dnia nie myślał i nie wiedział zbyt wiele. Był przyćmiony magią świątecznej miłości, która roznosiła się po jego domu donioślej niż zapach świeżych pierników. To jak Zayn i Liam mają zamiar się pobrać i mieć dziecko, lub chociażby fakt infantylnej i p i e r w s z e j miłości Niall'a. Czuł się zagubiony, ponieważ jeszcze tylko on i Harry nie stali w tak jasnej sytuacji, kim dla siebie są, co zamierzają zrobić potem. Zaczął się cieszyć – zauroczenie Niall'a było tak beztroskie i piękne, jak z bajki. Mógł być dla Aaron'a kim tylko zapragnął. Mógł całować go w usta i nie krępować się sytuacją „przyszłości". Miłość od zawsze była piękna, ale młoda miłość uważana jest za najpiękniejszą. Bez problemów, poważnych sprzeczek, zdrad, igieł wbijających się w nasze serca, tworząc go jedną wielką raną, w oczekiwaniu na bandaż. Luke był tym, który wbijał igły, Louis tym, który powoli je wyciągał, a Harry - bandażem. 

-----

Dziękujemy za wszystko <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro