Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W pomieszczeniu było całkiem ciepło. Zapach gorącej czekolady i świeżych pierników unosił się już przy wejściu, a całą harmonię dopełniała wolna, może niekiedy przestarzała muzyka. Głośniki naściennie ustawione były na końcu sali, oblegane czerwonymi wstążeczkami z śnieżną kuleczką. Sala wypełniona stołami, daleko, ale w jakiś sposób blisko do siebie ustawionymi, jakby chcąc zachować miłą i ciepłą atmosferę w lokalu. Drewniane stoły nakryte były zielonymi bądź czerwonymi obrusami. Na środku stały małe stroiki, zazwyczaj miniaturowe choinki, gdzie indziej renifery o świecącym czerwonym nosku, lub święci mikołaje sztywno siedząc na swoich plastikowych saniach. Sufit był dosyć wysoki, tak, aby choinka stojąca w rogu lokalu spokojnie się pomieściła. Mimo soboty nie było dużego ruchu; kilka stolików było zajętych, reszta natomiast była nie oblegana. Louis i Harry zajęli miejsca obok stoliczka dla dzieci, gdzie Niall mógł kolorować.

- To całkiem zabawne. - szatyn otarł łzę spowodowaną śmiechem, po opowiedzianej przez Harrego historii. - Nie mogę uwierzyć, że nie zauważyli tego bongo!

Zielonooki wzruszył ramionami w dosyć łobuzerski sposób, maltretując dziewiętnastolatka swoim uśmiechem. Louis uważał, że jego zęby mogły by występować z reklamie Colgate, niestety same zęby. Harry był zbyt hipsterski, aby pokazywać swoje ciało z wszelakimi tatuażami, zbyt śmiesznymi gumkami na nadgarstku oraz bluzką z nadrukiem zespołu „The Killers". Ktoś oprócz Harrego jeszcze to słucha?

- Uwielbiam ich muzykę. - Louis upił łyk swojej kawy, patrząc na dosyć zszokowaną minę mężczyzny. - No co? - zachichotał. - Nie tylko ty możesz słuchać hipsterskiej muzyki.

- Nie jest hipsterska. - Harry upierał się. Dąsanie się było jedną z jego mocnych stron. - Dużo osób ich słucha.

- I owszem. Dużo jest ludzi słuchających a l t e r n a t y w n y c h zespołów rockowych z 2002 roku.

Kędzierzawy, mimo że komentarz Louis'a uraził jego (hipsterowską zdaniem szatyna) godność, zaczął z niewiadomych przyczyn chichotać, jak żaba, albo traktor, jak kto woli.

- Och, leci moja piosenka. - Louis uśmiechnął się, stukając łyżeczką w rytm lecącej z głośników piosenki Happy Little Pill Troye'a Sivan'a.

- Co za nurt p o p u l a r s ó w. - Harry syknął, z zagryzioną wargą patrząc na chłopca o pięknej twarzy.

- Przynajmniej nie jestem hipsterem, okej? - zaśmiał się, pukając łyżeczką w palce starszego.

Louis zdążył poznać Harrego, w miarę możliwości. Miał na nazwisko Styles i studiował kostiumografie, czyli opracowywanie koncepcji plastycznej kostiumów, fryzur i rekwizytów do filmu bądź przedstawienia. Miał dwadzieścia cztery lata, a to (jakby nie patrzeć) był ostatni rok jego studiów, gdzie Louis swoje dopiero zaczynał. Harry także wspomniał, że to on tworzył strój Romea do przedstawienia, gdzie szatyn grał jego rolę. Tomlinson studiował aktorstwo; sztukę dramatu, więc często miał do czynienia z różnymi przedstawieniami.

- Tatusiu? - Louis nawet nie zauważył, kiedy Niall'erek wstał ze swojego stoliczka, podchodząc do swojego tatusia. - Co to jest ten 'hipiters'?

Harry uśmiechnął się, widząc małe, spłoszone spojrzenie szkraba. Nie czuł tak wielkiej fascynacji od miesięcy. Ubóstwiał przebywanie z tymi stworzeniami.

- To się nazywa 'hipster', kochanie. - Louis pogłaskał swojego syna po głowie, chwilę później podciągając jego spodnie trochę do góry. - Kolega tatusia, Harry, jest hipsterem, skarbie.

Louis zaśmiał się, kiedy Harry pacnął jego dłoń swoją. Niall jakby nie rozumiejąc tego jakże dogłębnego żartu wewnętrznego, z powrotem usiadł do swojego stoliczka.

- Nie mogę uwierzyć, że Twój syn jest tak podobny do Ciebie. - Harry wyglądał marzycielsko, opierając swoją głowę na dłoni, patrząc na szatyna tym dziwnym wyrazem twarzy, jakby zachwalającym, uważającym Louis'a za autorytet.

- Cóż, za pewne plemniki drugiego ojca nie były tak silne.

Siedzieli jeszcze chwilę, dogadując po cichu sprawę pod nazwą „Święty Harrcesjusz", którą Louis wymyślił. Harry był za pseudonimem „Harry ratuję święta chłopca z Nebraski", jednak była za długa. Oficjalnie stanęło na tytule akcji „Uratować marzenie Niallerka".

- Tatuś - chłopiec znów szarpnął za sweter swojego ojca, który z lekką niechęcią odwrócił wzrok od Harrego. Mimo pięciu lat różnicy, gadało im się znakomicie. - To dla Ciebie. - maluch dał Louis'owi małą laurkę, gdzie widniał napis „Dla najkohansego tatke na źiemia".

Harry mruknął ciche „aww", ale jego oczy wytrzeszczyły się, kiedy malec dał laurkę także jemu. Wskazał na siebie palcem, jakby w zapytaniu, a Niall potrząsnął głową.

- Och, Niall, urocze. - Harry otarł niewidzialną łezkę, widząc napis „Dla najkohansego hipititersa na zziemia". - Szkrabku. - loczek wziął syna Louis'a na swoje kolana, przytulając go do siebie, jakby był jego własnością.

Przez chwilę Louis zamarł, jakby serce przestało działać, a ojcowski instynkt uruchomił się. Nienawidził, kiedy obcy ludzie dotykali jego dziecka. One było tylko jego, kruche i łatwe do rozbicia, nikt nie mógł go stłuc, Louis by go zabił.

Jednak teraz było inaczej. Nastolatek patrzył z ciepłem w sercu, jak Niall chichocząc łapie za usta Harrego, który całuję czubek jego głowy. Przez myśl mu przeszło, jakby to było, gdyby Luke ich nie zostawił. Czy właśnie tak wyglądałby ich świat? Pełen cukru i miłości, zachcianek życia i wzajemnej pomocy? Mimo szarych dni wspieraliby siebie? A kiedy nadeszłaby burza, trzymaliby się za ręce? Louis nawet nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Hemmings był tchórzem, zostawiając ich na pastwę wygłodniałego losu, jak świeżę mięso na pożarcie przez hieny. Szatyn nawet gdyby chciał, nie potrafiłby mu zaufać, jak zrobił to wcześniej.

- My będziemy się już zbierać. Choć Niall, kupię Ci pierniczka.

Staliśmy przy kasie, kiedy telefon Harrego zadzwonił. Przeprosił mnie na chwilę, aby pójść kilka stolików dalej; przysłuchiwałem się tej rozmowie.

- Hej – Harry wyszczerzył się do telefonu, co naprawdę wyglądało podejrzanie. - Och, skarbie to świetnie! - krzyknął, ale widząc mnie od razu zniżył swój ton. Posmutniałem natychmiastowo. - Słuchaj, kochanie, tak bardzo się cieszę. Spotkamy się w te święta, Boże, kocham Cię. Tak, właśnie Ciebie, tak, tak. Okej, potem oddzwonię, skarbie, trzymaj się i pamiętaj, kocham Cię.

- Karta czy gotówka? - Louis ocknął się przez słowa sprzedawcy. Wyjął na stół pieniądze, a następnie podał pudełko pierniczków Niall'owi, który wygłodniałym wzrokiem patrzył na nie. - Dziękujemy, zapraszamy ponownie.

Louis przez pewien moment chciał dopytać z kim loczek rozmawiał, jednak uznał, że to zbyt nietaktowne, poza tym oczywiste. Mężczyzna musiał rozmawiać ze swoją dziewczyną, albo żoną. Był już dorosły, na dodatek przepiękny, szatyn nie wiedział, czemu miał cichą nadzieję, iż jest singlem. Piękni chłopcy zazwyczaj są zajęci, dlatego (między innymi) Louis jest wolny.

Harry odwiózł ich do domu, zatrzymując Louis'a przed drzwiami ich mieszkania. Tak naprawdę dzielił je z Liam'em i Zayn'em, ale Ci często gdzieś podróżowali.

- Niall idź, dorośli muszą porozmawiać.

Chłopczyk wydął wargę ze smutkiem wchodząc do domu. Jednakże tuż po wejściu na jego twarzy zagościł uśmiech. Mógł zjeść pierniczki, bez narzekań tatusia.

- Uhm, Louis, chciałem tylko powiedzieć ... - podrapał się po szyi, a gdy miał coś zrobić, jakikolwiek ruch, Louis go uprzedził.

Podniósł się na palcach i pocałował chłopaka w policzek. Mimo zimnego wiatru i niskiej temperatury kędzierzawy poczuł, jak jego ciało topnieje od nadmiaru ciepła. Chciał też to zrobić, oddać ten pocałunek, musnąć wargami wargi Louis'a, potrzymać go za zlodowaciałe ręce, przytulić, ale siedział zbyt długo i zbyt bezczynnie. Po chwili usłyszał tylko ciche „dobranoc, Harry" i dźwięk zamykanych drzwi. Przycisnął dwa palce do policzka, gdzie przed chwilą były wargi Louis'a i uśmiechnął się. 

----

Dziękujemy za wszystko <3

PS: Nie mamy nic do hipsterów, tak srsl, każdy z nas jest hipsterem, bo każdy chcę być oryginalny w tym co robi, w co się ubiera, czego słucha itp.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro