|1|

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Powoli otworzyła oczy, ale po zaledwie sekundzie zamknęła je jednak z powrotem. Promienie słoneczne bezlitośnie wdzierały się do wnętrza jasnego pokoju, porażając jej wzrok. Laura westchnęła z cieniem irytacji w głosie i odwróciła głowę w lewo. Dopiero wtedy zdecydowała się uchylić powieki, jednak, jak się okazało, miejsce obok znowu było puste.

Jak zawsze.

Wypuściła ze świstem powietrze i położyła dłoń na pustej połowie łóżka. Nie było go, ale szczerze mówiąc, zdążyła się już do tego przyzwyczaić. Stało się to dla niej całkiem normalne. Każdego wieczora zasypiała sama, a następnego dnia o świcie, budziła się z nieobecnością jej męża w sypialni, pomimo tego, że na pewno tutaj był. Świadczyła o tym wymięta pościel, ślady wgłębienia na poduszce i delikatny zapach jego perfum. Starała się go nie winić, był przecież zapracowany, miał sporo klientów i nie mógł ich odesłać z kwitkiem. Wyjątkiem były weekendy, kiedy to kancelaria była zamknięta, a on miał czas dla niej i dla swojego hobby. Mimo wszystko chciałaby, żeby choć czasami w tygodniu, usiadł z nią i najzwyczajniej w świecie porozmawiał, albo nawet pomilczał siedząc w tym samym pomieszczeniu dłużej niż pięć minut, gdyż jak na ironię losu, była w stałym związku, a czuła się niesamowicie samotna.

Przewróciła się na drugi bok. Słońce wciąż niestrudzenie przedostawało się do pomieszczenia i oślepiało ją swym blaskiem. Sfrustrowana przysłoniła oczy i oddychała powoli, starając się jakoś zapanować nad rosnącym w niej gniewem. Cóż, miała do niego pełne prawo.

Miało przecież być tak pięknie!

Gwałtownie podniosła się do siadu, natychmiast odczuwając zawroty głowy spowodowane tym nagłym ruchem. Przyłożyła dłoń do skroni, wzięła głęboki wdech, a po chwili wstała na równe nogi, nie odczuwając już skutków wcześniejszego manewru. Podeszła powolnym krokiem do okna, oparła dłonie o biały, marmurowy parapet i patrzyła na zielony krajobraz za szybą. Mimo iż dom znajdował się odrobinę dalej od głównej ulicy, nie przeszkadzało to w posiadaniu pięknego ogrodu, którego wizytówką zdecydowanie była idealnie, równiuteńko przycięta trawa. Kwiaty były posadzone kolorystycznie, każdy w jednym, wyznaczonym dla niego miejscu i nie było mowy o żadnym chaosie. Perfekcja bijąca z tego ogrodu nieco ją przytłaczała, jednak Laura doskonale wiedziała, że jej mąż nie znosi bałaganu i wszystko musi mieć idealnie uporządkowane. Mimo wszystko, momentami ten jego pedantyzm był wręcz przesadny, ale z biegiem czasu nauczyła się tolerować pewne rzeczy i umiała z tym żyć.

Odwróciła się w stronę pomieszczenia, opierając o parapet, i spojrzała na pokój przed sobą. Sypialnia była urządzona bardzo ładnie i pomieszczenie wyjątkowo jej się podobało. Ściany były w przyjemnym waniliowym kolorze, przełamane odcieniem szarości na ścianie, do której przylegało sporych rozmiarów łóżko. Czarny metalowy stelaż idealnie współgrał z nowoczesną praktyczną szafą, która zajmowała jedną ze ścian i wewnątrz siebie miała mnóstwo posegregowanych i ułożonych ubrań. Nadal nie potrafiła poczuć się tutaj jak w domu. Brakowało jej tego ciepła, które czuła w swoim rodzinnym domu, hałasu i wiecznego nieporządku. W końcu wychowała się w wielodzietnej rodzinie i życie z trójką starszych braci było istną szkołą przetrwania. Tęskniła za walką o pustą łazienkę, słownymi przepychankami, a nawet piłką nożną, w którą lubiła pograć, kiedy bracia łaskawie jej na to pozwalali. Tutaj wszystko było zimne, praktyczne, proste... Zbyt proste.

Może gdyby nie było tutaj aż tak sterylnie, mogłaby poczuć całkowitą swobodę?

Odbiła się od parapetu i podeszła do szafki nocnej, na której leżał jej iPhone. Podświetliła urządzenie, by sprawdzić godzinę, po czym westchnęła i podeszła do szafy. Nie zostało jej wiele czasu, a trzeba było jeszcze dojechać do pracy. Rozsunęła drzwi i ponownie poczuła się tak jakby patrzyła na wystawę sklepową. Pamiętała jeszcze szok jaki przeżyła gdy po pierwszej nocy w tym domu odkryła, że ktoś pod jej nieobecność posegregował jej ubrania, robiąc przy tym selekcję na te godne pozostawienia i te nadające się tylko do wyrzucenia.

Nie tracąc czasu, wybrała ubrania, a chwilę później drzwi sypialni zamknęły się za nią, kiedy wyszła z pokoju. Niedługo później siedziała już przy stole, zajadając się znakomitym śniadaniem, przygotowanym przez ich gospodynię. Pani Stefania była pulchną staruszką, o ciepłym spojrzeniu i takim samym uśmiechu. Mieszkała w Sanoku, ale kiedy zdarzyło im się dłużej porozmawiać wyznała, że urodziła się w Wetlinie i tam spędziła większość życia, dopóki nie poznała swojego męża. O Bieszczadach wiedziała praktycznie wszystko i chętnie się tą wiedzą dzieliła. Laura bardzo lubiła z nią rozmawiać, chociaż zazwyczaj nie miały do tego okazji, bo, jak się jej wydawało, Stefania próbowała jej w jakiś sposób unikać. Nie wchodziła w dłuższe konwersacje, a jeżeli już do tego doszło, zaczynała zachowywać się nerwowo. Kobieta nie wiedziała, co było tego powodem i zaczynała myśleć, że staruszka z jakiegoś powodu po prostu jej nie lubi.

Szybko dokończyła posiłek, po czym grzecznie podziękowała za śniadanie. Wstała od stołu zabierając talerz oraz kubek po zielonej herbacie i włożyła je do zmywarki. Wyszła z pomieszczenia wprost do nowocześnie urządzonego salonu, po czym skierowała się do wyjścia, które znajdowało się w krótkim korytarzu. Ubrała buty i chwyciła w dłoń swoją torebkę oraz klucze. Chwilę później znalazła się na zewnątrz wielkiego, pięknego budynku. Pokonała trasę do garażu, gdzie zaparkowane stało jej własne auto, wsiadła do niego i wyjechała z posesji, kierując się w stronę swojego miejsca pracy.

W zasadzie nie musiała pracować, w końcu jej mąż oprócz tego, że odziedziczył spory majątek po babci, był również dobrze zarabiającym prawnikiem. Mimo to Laura lubiła swoją pracę i nie zamierzała spędzać samotnie całych dni w domu.

Miała własną kwiaciarnię, co od zawsze było jej największym marzeniem. Czuła się dobrze w otoczeniu wielobarwnych kwiatów i roślin. To był jej własny świat, w którym mógł panować lekki chaos, gdzie nikt jej w żaden sposób nie ograniczał i nie musiała się pilnować, żeby wszystko było perfekcyjnie czyste. Nawet jej stanowisko pracy prezentowało się nieco niechlujnie, gdyż mnóstwo tam było różnych wstążek, kawałków ozdobnych papierów i różnych rupieci, które używała do tworzenia pięknych kompozycji kwiatowych.

Przychodziło do niej wielu klientów, którzy często mówili, że dziewczyna ma serce do kwiatów. To prawda - zawsze potrafiła doradzić komuś, kto potrzebował jakiejś rośliny, czy bukietu na wyjątkową okazję, a mowa kwiatów fascynowała ją już od dziecka. Uwielbiała się otaczać wszystkim, co zielone, jednym słowem po prostu kochała tę pracę.

Wysiadła z samochodu, który postawiła tuż obok niewielkiego budyneczku, gdzie mieścił się jej sklep. Zgarnęła z fotela pasażera torebkę, do ręki wzięła klucze i zamknęła samochód. Przeszła kilka kroków i znalazła się pod drzwiami, które otworzyła bez większych problemów. Wyłączyła alarm i zapaliła światło, gdyż wnętrze nie miało zbyt dużych okien. Odłożyła torebkę i klucze w swoje stałe miejsce i rozsunęła szarą roletę żeby wpuścić promienie słońca do wnętrza pomieszczenia. Uśmiechnęła się szeroko i zadowolona podreptała sprawdzić, jak mają się kwiaty na zapleczu. Potem wykonała pozostałe rutynowe czynności i udała się z powrotem do drzwi wejściowych, aby zawiesić tam tabliczkę, informującą o fakcie, iż kwiaciarnia jest otwarta.

Otworzyła szeroko drzwi i wyniosła skrzyneczkę z sadzonkami, która swoim wyglądem i zawartością miała zachęcić przechodniów do zakupu. Kiedy uporała się z wystawą, wyprostowała się i spojrzała na zatłoczoną ulicę. Sanok był naprawdę pięknym miastem i cieszyła się, że mieszkała niedaleko. Kwiaciarnię też postanowiła prowadzić właśnie tutaj, gdyż miasto miało w sobie coś magnetyzującego i przyciągającego. W okolicy przewijało się wielu turystów i miała większe szanse na prowadzenie udanej sprzedaży. Oczywiście nie narzekała, bo klientów miała dużo. Często też odwiedzali ją nowi, którym ktoś rekomendował kwiaciarnię.

- Cześć, Laura!

Kobieta drgnęła i spojrzała w prawo, gdzie dostrzegła swoją dobrą przyjaciółkę. Monika Wójcik prowadziła niewielki butik z sukienkami w budynku przylegającym do kwiaciarni Laury, więc widziały się codziennie. Często spędzały razem czas, gdy zdarzały się chwilę bez klientów, oraz umawiały się również w wolne dni. Nie znały się długo, gdyż ta znajomość narodziła się w chwili, gdy Laura pierwszy raz pojawiła się w tym miejscu, by obejrzeć lokal do wynajęcia pod swój kwiatowy biznes.

- Hej, Monia. Co tam? - spytała z lekkim uśmiechem. - Widzę, że humor dzisiaj dopisuje.

Monika odwzajemniła uśmiech i podeszła bliżej. Zdjęła z nadgarstka gumkę do włosów i zgarnęła brązowe pukle do kupy, żeby nie śmiały jej przeszkadzać. Ceniła sobie przede wszystkim wygodę i taką zasadą kierowała się również w życiu codziennym. Nie znosiła niedomówień i łatwo się irytowała, zwłaszcza wtedy, gdy trafiała jej się wyjątkowo upierdliwa klientka.

- Dziś czuję, że sporo zarobię. Sprzedałam już cztery sukienki - oznajmiła z błyskiem satysfakcji w piwnych oczach. - Widać, że sezon na wesela ruszył pełną parą.

- Tak, masz rację. Miałam właśnie sprawdzić czy nie mam jakichś zamówień na weekend. - Laura usiadła na krześle, które chwilę wcześniej wyniosła i westchnęła ciężko. - Maj jest w tym roku wyjątkowo upalny.

- Powiedziałaś mu? - spytała nagle Monika siadając na drugim, wymalowanym na biało krzesełku. Taka właśnie była Monika - bezpośrednia. Nie lubiła czekać aż ktoś sam z siebie wydusi jakąś rewelację, tylko od razu przechodziła do ofensywy. Bez wahania zadawała pytania oczekując konkretnej odpowiedzi. Większość ludzi uznałaby to za bezczelne wtykanie nosa w nie swoje sprawy, ale właścicielce kwiaciarni to nie przeszkadzało. Laura po chwili milczenia pokręciła głową, a z ust Moniki wyrwało się zrezygnowane jęknięcie. - Laura, no wiesz co? Jak długo masz zamiar to ciągnąć?

- Wiesz, czekam na jakiś odpowiedni moment - mruknęła w odpowiedzi.

Monika przewróciła oczami nie kryjąc wzroku pełnego dezaprobaty, co do postępowania swojej przyjaciółki. Bardzo lubiła Laurę, ale czasami nie potrafiła zrozumieć jej postępowania. Być może dlatego, iż dzieliła je całkiem spora przepaść. Monika nie była zamożna, a ze swojej pracy musiała utrzymać trójkę swoich dzieci i ojca alkoholika, a Laura? Laura miała wszystko. Dosłownie wszystko. Mimo to, bywały chwilę gdy nie wyglądała na zbyt szczęśliwą, co zawsze ukrywała za sztucznym, wymuszonym uśmiechem. Uśmiechem, który momentami wydawał się Monice wręcz substytutem łez.

- Jesteś w trzecim miesiącu ciąży - zauważyła Monika splatając dłonie na piersi i prostując nogi - myślisz, że długo jeszcze zdołasz ukrywać ten fakt przed światem? Na litość boską! Masz idealnego, obrzydliwie bogatego faceta, który wygląda jakby opuścił okładkę magazynu z modą. Macie dom, stałą pracę i nie musisz się martwić tym ile zer masz na kącie. Nie rozumiem czego ty się boisz?

- Nigdy nie rozmawialiśmy o dzieciach - przyznała Laura z ciężkim westchnieniem. - Nie mam pojęcia, jak Carter zareaguje na tą wiadomość. Mówiłam ci wiele razy, że on ma obsesję na punkcie porządku i czystości. W moim domu nie znajdziesz nawet grama kurzu, choćbyś szukała na kolanach z lupą w dłoni.

- No fakt. Dziecko zdecydowanie nie pasuje do tego opisu - przyznała Monika, patrząc na Laurę z troską w oczach. Ciężko było znaleźć jakieś rozsądne wyjście z tej sytuacji, jednak ukrywanie ciąży zdecydowanie nie było zbyt mądre.

- Dzisiaj mu powiem, obiecuję - zapewniła brunetka i skrzywiła się, gdyż jej głos nie zabrzmiał tak pewnie jak chciała. Na wierzch nadal wypływała masa wątpliwości i niepokoju, których pomimo starań nie potrafiła do końca ukryć.

- Powinnaś. Jesteś wyjątkowo szczupła, więc lada dzień wszystko będzie widać - oznajmiła Monika i podrapała się po policzku obserwując ulicę.

- Racja.

Laura wiedziała, że Monika ma słuszność. Mimo to bardzo się bała. W żaden sposób nie była w stanie wyobrazić sobie, jak Carter mógłby zareagować na taką wiadomość. Wiele razy analizowała w głowie słowa, których chciała użyć, by mu o tym powiedzieć. Wyobrażała sobie błysk radości w jego ciemnobrązowych oczach, cień uśmiechu na ustach i ewentualne słowa, które chciałaby usłyszeć z jego ust. Najbardziej obawiała się obojętności i chłodnego dystansu. Mimo iż była przyzwyczajona do jego arogancji, głosu podszytego kpiną i onieśmielającej pewności siebie, łapała się na tym, że w ważnych kwestiach jej głos ginął, nim zdołał opuścić jej kształtne usta. Była na siebie zła i wiele razy klęła na swoje wycofanie w tym związku, ale z każdym kolejnym dniem utwierdzała się w przekonaniu, że pora z tym skończyć. Nie chciała żyć w jego cieniu, nie chciała być tylko ładnym tłem. Kochała go i pragnęła zawsze kroczyć obok niego. Dlatego też w duchu przysięgła sobie iż dzisiaj, podczas kolacji powie mężowi o dziecku. Bez względu na czekające ją konsekwencje. W końcu Monika miała rację, niedługo i tak wszystko będzie widać.

- Swoją drogą, może napijemy się kawy? - spytała Monika chcąc zmienić temat rozmowy ,bo i tak była prawie pewna, że Laura po raz kolejny stchórzy.

- Bardzo chętnie. Ale poproszę z większą ilością mleka.

- Okej. Nie ma problemu - rzuciła wesoło Monika i wstała z dosyć niewygodnego krzesełka - zaraz wracam - dodała i zniknęła we wnętrzu swojego małego butiku.

Laura przymknęła oczy i wystawiła twarz do słońca. Przyjemne ciepło otulało jej skórę i kobieta, gdyby tylko mogła, przesiedziałby tak cały dzień.

Monika wróciła dosyć szybko, niosąc w dłoniach dwa różne kubki. Jeden od razu podała ciemnowłosej Laurze, która podziękowała jej szerokim uśmiechem, a z drugiego upiła kolejny łyk słodkiej kawy.

- Widziałaś wiadomości? - spytała, opadając na krzesło.

- Dzisiaj nie miałam okazji - przyznała Laura i zmoczyła wargi w aromatycznym napoju.

- Zaginęła kolejna kobieta - powiedziała Monika unosząc czerwony kubek do ust. - To się robi coraz bardziej chore. O ile się nie mylę to już chyba dziesiąta?

- A policja? Nic nie mają?

Jej przyjaciółka pokręciła przecząco głową, wydymając usta.

- Nic, ponoć szukają, ale wciąż nie mogą znaleźć - odparła, pustym wzrokiem wpatrując się w przechodniów. Laura zamyśliła się. - To dziwne, zaczynam się obawiać. Przecież to nasze okolice. Nigdy nie wiadomo, czy przypadkiem to my nie będziemy następne - mruknęła, a po plecach kwiaciarki przeszedł nieprzyjemny, zimny dreszcz.

- Może one się gubią...

Monika parsknęła cichym, bardzo smutnym i przepełnionym ironią śmiechem.

- Jesteś bardzo naiwna, Laura. To na pewno nie jest przypadek - stwierdziła, upijając kolejny łyk gorącego napoju.

- Chyba masz rację - westchnęła, obserwując, jak do budynku jej kwiaciarni zbliża się mężczyzna. Uśmiechnęła się przyjaźnie w stronę przybysza, poderwała z krzesła, odłożyła na nie kubek z kawą i spojrzała przelotnie na przyjaciółkę. - Zaraz wracam, mam klienta.

Tamta skinęła jedynie głową, założyła nogę na nogę i powróciła do dręczącego ją tematu. Policja bezradnie rozkładała ręce, a kobiety jak ginęły, tak ginęły.

Nie podobało jej się to.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro